Ryszard Florek najpierw wydzierżawił, a później kupił działkę leśną od władz Muszyny. Samorząd lokalny zgodził się odsprzedać mu grunt pod warunkiem uruchomienia wyciągu narciarskiego i toru saneczkowego. Z tych inwestycji powstał częściowo uzbrojony tor dla saneczkarzy o długości 4,2 km, pod który wycięto drzewa.
Akt oskarżenia powstał po doniesieniu Jerzego Wertza, regionalnego dyrektora ochrony środowiska w Krakowie. Florkowi zarzucono, że doprowadził do degradacji przyrody na obszarach ochrony siedlisk "Ostoja Popradzka" i Natura 2000. Czas regeneracji tego terenu eksperci obliczyli na 100 lat. Chodziło o wycięcie ok. 5 hektarów lasu i "trwałe przekształcenia rzeźby terenu". Prokurator Ludwik Huzior domagał się dla oskarżonego za te zniszczenia i samowolę budowlaną kary półtora roku pozbawienia wolności i 200 tys. zł nawiązki. Powoływał się przy tym na opinię biegłego negatywnie oceniające działania biznesmena z Nowego Sącza.
Ryszard Florek przekonywał, że jedynie poszerzył i wyrównał leśną drogę, a drzewa wyciął zgodnie z pozwoleniami.
Ani on, ani oskarżyciel nie stawili się wczoraj na ogłoszeniu wyroku. Orzekająca sędzia Izabela Szot-Hurej posiłkowała się dwiema ekspertyzami. Jedną dr. inż. Wojciecha Różańskiego z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, na którą powoływał się oskarżyciel; drugą dr. Artura Rutkiewicza z Wydziału Leśnego Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, o którą wnioskowała obrona. Różański stwierdził, że prace przy obiekcie sportowo-rekreacyjnym w lasach Szczawnika "nie miały nic wspólnego z racjonalną gospodarką leśną". Rutkiewicz napisał, że bez wątpienia doszło do zniszczeń, ale "nie można jednak kategorycznie stwierdzić, czy szkody są znaczące lub istotne, bez odpowiedniej skali".
Sędzia Szot-Hurej stwierdziła w uzasadnieniu wczorajszego wyroku, że "wycinka w lesie należącym do oskarżonego została dokonana na podstawie ważnych i legalnie wydanych przez nadleśnictwo pozwoleń na wycięcie drzew". Zwróciła też uwagę, że kontrole wycinki nie wykazały większych uchybień. Dyrekcja Lasów Państwowych w Krakowie dała Ryszardowi Florkowi czas do końca 2013 r. na "pewne odnowienia drzewostanu". Istotny dla sądu był też fakt, że plan ochrony Popradzkiego Parku Krajobrazowego nie zaliczył działki biznesmena do obszarów o szczególnych walorach lub formach ochronnych.
- Wobec tego zniszczeń nie można określić jako znacznych rozmiarów - uznała Izabela Szot-Hurej.
Wyrok jest nieprawomocny. Prokurator zapowiada apelację.
Przyjrzyjmy się lepiej, co się dzieje w Lasach Państwowych
Rozmowa z Janem Golbą, burmistrzem Muszyny
Z jakimi uczuciami przyjął Pan wczorajszy wyrok sądu w sprawie Ryszarda Florka?
Nie znam szczegółów, ale najważniejsze, że został uniewinniony od zarzutów dewastacji krajobrazu i dokonania - podobno - ogromnych zniszczeń w przyrodzie. Natomiast naruszenie prawa w zakresie robót, jakie wykonał przedsiębiorca przy torze, mogło mieć miejsce.
Nastąpiła jednak wycinka drzew w skali, która nawet na ekspertach zrobiła wrażenie. Na Panu nie?
Patrzę na to szerzej i radzę, byśmy się wszyscy przyjrzeli, co się dzieje w Lasach Państwowych. Ściga się przedsiębiorców, blokuje inwestycje samorządowe, gdy w tym samym czasie powstają leśne "autostrady" do zwózki drewna. Nie my je robimy, tylko państwowy właściciel.
Mówi Pan o terenie Beskidu Sądeckiego?
Oczywiście. Dziś już nie jedzie do lasu ciągnik z dłużnicą, rzadko pojawia się indywidualny drwal z piłą łańcuchową. Robione są drogi o szerokości 10-12 m dla ciężarówek o nośności kilku dziesiątków ton, które zwożą masowo drewno. I to nikomu nie przeszkadza. Protestów ekologów nie słyszałem.
Narzeka Pan na blokowanie inwestycji samorządowych przez obrońców przyrody. Jakieś przykłady ze swojego podwórka?
Choćby droga Żegiestów--Szczawnik. Istnieje od 300 lat, a my na niej nie możemy położyć asfaltu, bo będzie kataklizm w przyrodzie. Warunkiem powołania parków krajobrazowych miał być zrównoważony rozwój gmin, w tym turystyczny. A w takich rejonach jak nasz, gdzie mamy mnóstwo zakazów, jak budować bazę dla turystów?
Rozmawiał W. Chmura
Bardzo ciekawy wyrok w Muszynie
Grzegorz Tabasz, sądecki przyrodnik:
- Zrozumiałem ten wyrok w ten sposób, że wycięcie 5 hektarów lasu, i to na obszarze wyjątkowo bogatym przyrodniczo, nie jest szkodą dla krajobrazu. Cóż tu dodać. Widać nic się nie stało. Chętnie poznam pisemne uzasadnienie orzeczenia sądu, bo to, moim zdaniem, bardzo ciekawy wyrok. Inny znany sądecki biznesmen musiał zapłacić 100 tys. zł za wycięcie dwóch drzew na swojej działce bez zachowania odpowiednich procedur. Sprawa była dyskusyjna, ale pokazuje rozpiętość kar. Jednemu wymierza się je wiaderkiem, a drugiemu łyżeczką.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?