MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Żyją w biedzie z widokiem na rodzinną willę

Redakcja
To była kiedyś własność Rohackich. Zabrali ją komuniści, nowa władza nie oddała. Małe zdjęcie - tu żyją
To była kiedyś własność Rohackich. Zabrali ją komuniści, nowa władza nie oddała. Małe zdjęcie - tu żyją Filip Springer
Przekraczając próg chatki przy ul. Żeromskiego w Zakopanem trudno uwierzyć, że jej mieszkańcy to potomkowie zamożnego kiedyś góralskiego rodu hotelarzy. Andrzej Rohacki i jego siostra Marta żyją w biedzie, dzieląc ją z kilkoma kotami - pisze Marek Lubaś-Harny.

Nie zawsze tak było. Wystarczy spojrzeć na drugą stronę ulicy, gdzie przyciąga oko nową elewacją okazały hotel Patria, czyli dawny pensjonat Diana, zbudowany krótko przed wybuchem II wojny światowej przez rodziców Marty i Andrzeja. Dziś musi przynosić niezły dochód. Tyle że korzysta z tego już ktoś zupełnie inny.

- Nasi przodkowie chyba by się zapłakali, jakby to zobaczyli - mówi Marta.

Dobytek pokoleń

Najsłynniejszym z przodków był pochodzący z rodu legendarnych przewodników tatrzańskich pradziadek Józef Gąsienica Sieczka, na przełomie XIX i XX wieku postać w Zakopanem znana i dla miasta zasłużona. Kończąc gimnazjum w Wadowicach, został pierwszym góralem, który zdobył średnie wykształcenie. Na tym nie poprzestał. Włodzimierz Wnuk w "Obrazkach zakopiańskich" tak opisywał prowadzoną przez niego restaurację w Dworcu Tatrzańskim przy Krupówkach: "Tu się koncentrowało całe życie. Tu była największa sala z galerią, kręgielnia i inne pomieszczenia, w których się bawiono i jadano. W jednym z nich mieściła się doskonała restauracja, zarządzana przez Józefa Sieczkę Gąsienicę, który (…) kształcił się z w Warszawie w sztuce kulinarnej, dzięki protekcji dra Tytusa Chałubińskiego".

Zobacz także: Stoch: żona dodaje skrzydeł

W późniejszych latach zbudował Sieczka przy ul. Tetmajera Hotel Turystów. Był też właścicielem schroniska nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. Janusz Chmielowski w swym przewodniku po Tatrach tak zachwalał to miejsce: "Podczas sezonu letniego można dostać: chleba, sera, bryndzy, jaj, masła, kiełbasy, mleka, herbaty, wódki, wina, piwa".

Umiał Sieczka zadbać o własne sprawy, dbał też o dobro publiczne. M.in. dzięki jego staraniom Zakopane otrzymało na początku XX wieku wodociągi, a niedługo później elektrownię. Należał do założycieli istniejącego do dziś Podhalańskiego Banku Spółdzielczego.

Hotelarzami byli również dziadkowie, którzy prowadzili w Zakopanem popularny w latach międzywojennych pensjonat Polonia.

- Zazdrośników już wtedy nie brakowało - opowiada Andrzej Rohacki. - Pewnej nocy w Polonii wybuchł pożar. Nie brakowało ludzi, którzy podejrzewali podpalenie.

Jak było, dziś nikt nie dojdzie. Pożary budynków zdarzały się na Podhalu często. Także schronisko Józefa Sieczki nad Czarnym Stawem w roku 1920 padło ofiarą pożaru. Rodzinę zaczął prześladować pech, który bezwzględnie uderzył w jej dzisiejszych potomków.

Wiatr w oczy

- Jakoś sobie jeszcze radzimy - Rohacki nie chce uskarżać się na los. Gołym okiem widać, że nie jest łatwo. Marta chodzi po domu w ciepłej kurtce i włóczkowej czapce. Odkąd Andrzej ma kłopoty ze zdrowiem, z nogami i nie tylko, na nią spada większość domowych obowiązków. Aż dziw, jak może im podołać ta drobna i szczupła osiemdziesięcioletnia kobieta. Jej brat, niedawno skończył lat osiemdziesiąt dwa, to mężczyzna postury dość potężnej. Wciąż stara się być samodzielny. Miało być inaczej.

- Dziadkowie zbudowali na rodzinnej działce pensjonat, żeby zapewnić rodzinie byt na pokolenia - mówi Andrzej - A najbardziej boli, że nikt tego majątku nie przepił, nie przehulał, w karty nie przegrał.

W 1939 r. Dianę zajęli hitlerowcy i urządzili szpital dla żołnierzy. Ale własności Rohackich pozbawiła dopiero komuna.

Zobacz także: Stoch: żona dodaje skrzydeł

Przejęło ją ministerstwo zdrowia z przeznaczeniem na dom opieki społecznej.

- Zabrali nie tylko Dianę, ale i sąsiednią parcelę, na żłobek. Nie twierdzę, że żłobki są niepotrzebne, ale znów zostaliśmy potraktowani jak śmieci. Nie załamaliśmy rąk. Mieliśmy gospodarstwo, hodowaliśmy krowy, jakoś się wyżyło.

Andrzejowi Rohackiemu nie wystarczyła matura, jak pradziadkowi Sieczce. Ukończył w Krakowie ASP i został rzeźbiarzem.

Gdzie ta sprawiedliwość

Tymczasem nad Dianą zbierały się chmury.

- Na początku lat siedemdziesiątych ministerstwo zaproponowało wykupienie willi za milion złotych, choć rzeczoznawca wycenił ją na dwa miliony - mówi Rohacki. - Mama się nie zgodziła. W końcu w roku 1973 wywłaszczyli nas przymusowo. Odszkodowanie wyliczyli na coś koło trzystu tysięcy, ale i tego nigdy nie wypłacili.

- Gdzie było wtedy szukać sprawiedliwości? - mówi Marta.

Przyszły nowe czasy

Liczyli, że teraz i dla nich nastanie sprawiedliwość.

- Myślałem, że jeśli nasza krzywda wynika czarno na białym z dokumentów, to nie będzie problemów, żebyśmy odzyskali rodzinny majątek - mówi Andrzej.
Niestety, względy formalne przemawiały przeciwko nim.

Urzędnicy z czasów PRL mogli nie wypłacić Rohackim należnego im odszkodowania, zadbali jednak, by wymuszona zmiana właściciela została odnotowana w księdze wieczystej. W świetle prawa Diana pozostała więc własnością skarbu państwa także po zmianie ustroju.
Sprzedane!

W roku 1999 Rohacki zwrócił się do władz powiatu tatrzańskiego z prośbą o zwrot nieruchomości albo wypłacenie odszkodowania.

Dlaczego tak późno? - Wcześniej rozmawiałem z kilkoma znanymi politykami z Podhala - mówi. - Obiecywali, że jak jest nasza krzywda, to przynajmniej odszkodowanie nam się należy i na pewno coś dostaniemy. Ale na pismo nie dostałem żadnej odpowiedzi....

31 marca 2004 roku Rada Powiatu Tatrzańskiego podjęła uchwałę o sprzedaży Diany.

Za Rohackimi nie ujął się nikt z wyjątkiem Stowarzyszenia Obrony Praw Obywateli Powiatu Tatrzańskiego, które ze spadkobiercami zaskarżyło uchwałę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Ten uznał, że wywłaszczenie właścicieli Diany przez funkcjonariuszy minionego ustroju było uzasadnione, gdyż przyświecał mu "wyższy cel społeczny".

Zarząd Powiatu miał już formalne prawo sprzedać Dianę. Co też uczynił 18 czerwca 2004 roku. Nowy właściciel błyskawicznie przystąpił do remontu i z podupadłego domu pomocy społecznej powstał trzygwiazdkowy hotel.

Nie rozumiem...

I tak Rohaccy utracili jakąkolwiek szansę na zwrot budynku. - Nie rozumiem, że jedni mogli w Zakopanem odzyskać majątki, a drudzy nie - dziwi się Andrzej. - Od czego to zależy?

Warto jednak podkreślić, że sąd odniósł się jedynie do zasadności samego wywłaszczenia, pomijając sprawę odszkodowania. W roku 2004 r. radca prawny Starostwa Tatrzańskiego Maciej Krokowski wypowiedział się w "Tygodniku Podhalańskim", że starostwo "bada sprawę czy spadkobiercom należy się odszkodowanie". I zapewnił: "To długa procedura. Starostwo nie uchyla się od wypłacenia odszkodowania".

Teraz Maciej Krokowski mówi: - To było tak dawno, dziś na ten temat nic nie potrafię powiedzieć. O ile pamiętam, to tamta sprawa jest zakończona. W takich przypadkach szum medialny może zaszkodzić. Tym się prawnik powinien zająć....

Zobacz także: Stoch: żona dodaje skrzydeł

Dla jednych prawo jest...

Może przedstawiciel starostwa ma rację. Jednak, by wszczynać wieloletni sądowy bój o swoje, Marta i Andrzej Rohaccy nie mają już ani pieniędzy, ani sił. Poza tym stracili zaufanie. - Prawo jest nierówne - mówi Andrzej Rohacki. - Dla jednych jest, a dla drugich go nie ma.

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl:**Grali w karty. W ruch poszedł scyzoryk**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska