Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie z aniołami i świętymi

Maria Mazurek
Zdzisław Słonina ze swoimi rzeźbami. Powyżej: jego obrazy malowane na szkle. Uprawia tzw. "sztukę naiwną". Uwielbia żywe kolory
Zdzisław Słonina ze swoimi rzeźbami. Powyżej: jego obrazy malowane na szkle. Uprawia tzw. "sztukę naiwną". Uwielbia żywe kolory Fot. Adam Wojnar/Polskapresse
Zdzisław Słonina żył na pełnych obrotach. A potem musiał zwolnić. Spędza więc swoje spokojne dni strugając w drewnie i malując na szkle. - Chcę, by coś po mnie zostało - mówi artysta ze Świątnik Górnych.

Kiedy był młodym chłopakiem, chciał iść do szkoły plastycznej, zostać zawodowym artystą. Widział siebie dłubiącego w drewnie, malującego obrazy, żyjącego sztuką. I ze sztuki. Rodzice odradzali. - Weź ty, synu, znajdź lepiej jakiś konkretny zawód - przemawiali mu do rozumu. To znalazł: elektromechanika. I faktycznie, swoje w nim przepracował. To jednak wciąż w nim tkwiło, drapało. Teraz, na stare lata, Zdzisław Słonina całymi godzinami znów może "robić sztukę".

Podglądanie przy krowach

Zacznijmy od tego, że pochodzi z gór, ze Skomielnej Czarnej koło Tokarni. To region wprawdzie rolniczy, ale tak jakoś się składa (może przez te piękne widoki przemawiające do ludzkiej wrażliwości), że wielu tam ma talent plastyczny.
Pan Zdzisław na przykład, będąc dzieckiem, miał sąsiada: Józefa Słoninę. Nazwisko wprawdzie to samo, ale nie wiadomo mu nic, by rodziną byli.

Za to łączył ich talent. I kiedy Józef siadał przy krowach i strugał w drewnie, młody wówczas Zdzisław podglądał. Lubił tak siedzieć przy sąsiedzie, tym bardziej że Józef - prócz zdolności plastycznych - miał też dryg gawędziarski i mógł opowiadać godzinami. Zdzisław siedział więc z nim przy tych krowach. I chłonął.

Z tego wszystkiego zamarzył, by być artystą. Za namową rodziców poszedł jednak do technikum elektromechanicznego w Dobczycach. Ot, by zdobyć konkretny, pewny fach. Siedząc w dobczyckim internacie jednak tęsknił. Za górskimi stronami, za tamtymi zwyczajami i religijnością. Za strugającym w drewnie sąsiadem.

Sam zaczął więc po lekcjach rzeźbić. Pamięta jak dziś, jak godzinami siedzi skupiony w swoim pokoju z kawałkiem drewna i kozikiem. Od początku tworzył rzeźby związane z religijnością, w większości pasyjne (przedstawiające sceny Męki Pańskiej). Ale tę poważną tematykę przełamywał jednak jakimiś radosnymi akcentami: a to ptaszkiem, a to aniołem, kwiatkiem. No i żywymi, nasyconymi kolorami. Pan Zdzisław uwielbia kolory. Szybko stały się charakterystyczne dla jego prac.

Zakochany w Świątnikach

Skończył technikum i poszedł do pracy w zawodzie. Kilka lat przepracował w elektromontażu. Najpierw w hucie Katowice, później w spółdzielni "Przyszłość". Po całym regionie jeździł: Szaflary, Kraków, gdzie była robota.

No i zakochał się. W pięknej dziewczynie ze Świątnik Górnych(powiat krakowski). Tu się przeniósł. Wprawdzie to jeszcze nie góry, ale przy ładnej pogodzie dobrze je widać. I niedaleko się jedzie - a góry kochał i wiele po nich chodził (teraz już nie może). Tu, w Świątnikach, ma wokół zieleń, pagórki, lasy. I ciekawą historię, architekturę, miejsca, które uwielbia fotografować. Nawet wydał album ze swoimi zdjęciami Świątnik.

Porzucił w końcu elektromechanikę i został dyrektorem tutejszego Ośrodka Kultury. No i przy okazji rzeźbił, fotografował. Wszystko jednak dość nieśmiało, trochę do szuflady. Czasem zorganizował jakiś wernisaż, ktoś jakąś rzeźbę zamówił, ale nigdy nie żył z tego. I nie poświęcał się temu bez reszty.

Przewartościowanie

Aż w 2010 roku, mając ledwo 55 lat, poważnie zachorował. Pan Zdzisław nie chce wdawać się w szczegóły, użalać nad sobą. Prawda jest jednak taka, dodaje, że od tamtego czasu żyje na kredyt. Musiał przejść na rentę, zwolnić. - Może to i dobrze, bo tak pędziłem, goniłem, wiecznie nie miałem czasu. Teraz mogę wyjść na spacer, spokojnie pomyśleć, poobserwować góry. Żyję powoli - mówi.

Tego czasu, którego wiecznie mu brakowało, nagle zaczął mieć aż za wiele. Zaczął szukać dla siebie nowej pasji. I znalazł: malarstwo na szkle. Podglądał innych artystów i w końcu sam się odważył. Okazało się, że wychodzi mu to całkiem nieźle.
W domu ma wielką księgę opisującą żywoty świętych. Studiując ją, szuka inspiracji i te historie przenosi potem na szkło. Tak jak ludowe zwyczaje.

Malowanie takiego obrazu trwa tydzień. Najpierw trzeba naszkicować scenę na papierze. Potem zrobić jego lustrzane odbicie, które podkłada się pod szkło. Kontur maluje się czarną farbą. Potem przestrzenie wypełnia akrylową farbą. Raz, drugi, trzeci. W międzyczasie farba musi wyschnąć.

Powoli to robi, wychodząc na spacery, odpoczywając. Bogu dziękuje, że ma sprawne ręce i umysł. Ale taka praca wymaga jednak koncentracji, męczą się oczy. Taśmowo jej się nie wykona. Każdy obraz jest inny. Czasem trudno mu się z nimi rozstawać. - Ale wiem, że to te obrazy i rzeźby po mnie zostaną. Chciałbym, by cieszyły kogoś i po mojej śmierci - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska