Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żony z "Układu zamkniętego". Kto im wróci zmarnowane lata?

Marta Paluch
Hanka Rey
Hanka Rey Andrzej Banaś
Żony oskarżonych w procesie "Polmozbytu" i "Krakmeatu" od 10 lat żyją z piętnem podejrzeń ciążących na ich mężach. Gdy ich aresztowano, musiały sobie dawać radę z domem, dziećmi, prokuratorem i rozpaczą. Teraz kobiety, których losy inspirowały twórców filmu "Układ zamknięty", czekają na uniewinnienie mężów. A kto im wróci zmarnowane lata? - pisze Marta Paluch.

Hanka Rey pamięta uczucie, jakby ktoś skuł ją lodem, gdy policjanci weszli z bronią do mieszkania. Zatrzymali jej męża, a ona została sama z sześciorgiem dzieci. Żanetta Szablewska-Nicia była w ciąży, gdy jej męża wyprowadzali w kajdankach. Stała skamieniała, z dwoma małymi synami. - Od tamtego momentu zaczęło się życie na krawędzi przetrwania - mówi Nicia.

Był 2003 rok. Kobiety najchętniej wymazałyby go z pamięci. Dziś, 10 lat po tamtych wydarzeniach, marzą tylko, by ten koszmar się skończył. Ich życie wtedy runęło i nigdy nie wróciło do normy.

Nawet biskup tu był

Hanka Rey, żona Pawła Reya, jednego z byłych szefów Zakładów Mięsnych (Krakmeatu), doskonale pamięta ich otwarcie.
Był 2003 rok, piękna pogoda. Prezydent Krakowa, wojewoda, szampan. Przecinanie wstęgi rzeźnickim toporem. Biskup Kazimierz Nycz, znajomy jej męża z czasów opozycji, święcił ten nowoczesny zakład na krakowskich Rybitwach. Hanka Rey pamięta radosne podniecenie, które towarzyszyło tej inwestycji.

Nikt nie mógł wtedy przewidzieć, że on i jego rodzina zapłacą za nią bardzo wysoką cenę.

Rey zawsze był zaradny. Z wykształcenia inżynier mechanik, gdy pojawiły się dzieci (w latach 80. już pięcioro), otworzył przy ul. Długiej sklep z zegarkami elektronicznymi i innymi gadżetami.

- Jeździł po nie do Singapuru. Mieliśmy sporo pieniędzy, choć w sklepach nic nie było - wspomina kobieta. W wolnej Polsce jej mąż z innymi biznesmenami chciał ożywić upadające Zakłady Mięsne i "Polmozbyt" (zasiadali we władzach spółek).

- Wtedy ciągle mówił: zaciskamy pasa. Nie brał dywidend, wszystko szło na rozwój firmy. Ja mu wierzyłam. Wiedziałam, że jak to się rozwinie, będziemy mogli sobie tego pasa popuścić - mówi jego żona.

Wtedy, na początku XXI wieku, mieli już sześcioro dzieci. Nie mogła żadnemu kupić komputera, był tylko jeden - ojca. Gdy się pojawiały nowalijki, oszczędzała.

- Myślałam: drogie, więc niech będzie pasztet. Nie mieliśmy z tym problemu - opowiada Hanka Rey. Była zaprawiona w bojach. W latach 80. sama zajmowała się maleńkimi dziećmi. W 1982 roku, gdy jej mąż, opozycjonista, został internowany, była w ciąży. Jeździła do niego pod radziecką granicę.

Kiedy więc 25 września 2003 roku policjanci weszli do ich mieszkania i zatrzymali jej męża, najpierw się przeraziła. Ale szybko zaczęła działać.

- Policjanci jeszcze byli w środku, kiedy obdzwoniłam wszystkich przyjaciół-adwokatów. Gdy go wyprowadzali, wiedziałam już, że ma obrońcę - wspomina. - Potem natychmiast wybiegłam. Chyba po to, by wyciągnąć wszystkie pieniądze z bankomatu, zanim prokuratura zajmie konto. Nie było tego wiele. Ale to nas uratowało, inaczej nie mielibyśmy za co żyć - wspomina.
Nie pamięta, co wtedy czuła.

- Dzieci mi dopiero teraz o tym mówią. Że w domu była cisza jak w grobie, a im świat się zawalił. Wtedy mało o tym z nimi rozmawiałam. Skupiłam się na tym, żeby wszystko ogarnąć i nie bardzo sobie zdawałam sprawę, jak strasznie one się z tym czują. Wiedziały, że ich ojciec jest kryształowym człowiekiem i nagle siedzi z kryminalistami - wspomina Hanka Rey.
Pieniądze nie na długo starczyły. Oszczędności nie miała, nie pracowała. Dzieci, głównie studenci, poszły pracować jako kelnerzy.

Dwieście złotych w kieszeni

Żanetta Szablewska-Nicia, żona Grzegorza Nici - prokurenta "Polmozbytu", doskonale pamięta, ile jej zostawił, gdy wyprowadzali go skutego z mieszkania 1 września 2003 roku.

- Dwieście złotych w gotówce. I rachunek - sześćset złotych za czynsz... Zero oszczędności, bo jak je robić przy dwojgu dzieci i trzecim w drodze? - pyta pani Żanetta. Gdy go zabrakło, nie miała za co żyć, niewielkie zasiłki dawał jej Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej.

- Gdy kilka miesięcy wcześniej zaczęły się aresztowania w sprawie Polmozbytu, mówiłam mężowi: Zabezpiecz nas na wypadek, gdyby cię zatrzymali. Ale on był spokojny. Wierzył, że żyjemy w państwie prawa. Szybko straciliśmy złudzenia - opowiada pani Żanetta.

Dziecko przestaje mówić

Została sama z wylęknionymi dziećmi - pięcioletnim i półtorarocznym. - Młodszy już wtedy bardzo ładnie mówił. Po zatrzymaniu ojca przestał. Ponownie zaczął, gdy miał cztery latka, po dziesiątkach wizyt u logopedów. Starszy syn miał koszmary w nocy, budził się zlany potem.

- Długo myślał, że ojciec umarł. W końcu wyprosiłam dla niego widzenie w więzieniu - wspomina pani Żanetta. Nie mogła ich zostawić nawet na chwilę samych. Bali się, że ją też policjanci zabiorą.

Przez całą ciążę miała anemię, była bardzo słaba. Każde zadraśnięcie powodowało, że bez przerwy sączyła się krew - nie chciało się goić. W zasadzie powinna cały czas leżeć. Ale jak tu leżeć z dwojgiem dzieci?

23 stycznia 2004 r. pani Żanetta, wówczas w ósmym miesiącu zagrożonej ciąży, słabnie. Budzi się na podłodze w kuchni w środku nocy. Jest jej strasznie zimno. Pod nią kałuża krwi. Nie wie, jak długo tam leży.

- Nie czułam ruchów córeczki w brzuchu. Spanikowałam. Myślałam, że umarła - opowiada.

Chwyta za telefon, dzwoni na pogotowie. Potem do prokuratora Kwaśniewskiego, na którego wniosek zamknęli jej męża.
- Prosiłam, żeby wypuścił Grześka, bo idę do szpitala, a dzieci są bez opieki - przypomina. Mąż nie wychodzi, za to prokurator pisze wniosek do sądu o oddanie ich do domu dziecka. Zrozpaczona kobieta dzwoni do adwokatów męża. Jeden przysyła opiekunkę z agencji, Justynę.

- Mówiłam jej: pod żadnym pozorem nie oddawaj dzieci policji - mówi Żanetta Nicia. Na szczęście sąd rodzinny nie zabrał jej chłopców. Ale stresu, który przeżyła w szpitalu i na rozprawie, nie da się opisać.

Mąż zza krat martwił się o rodzinę. - Wysyłał kolegów, którzy wychodzili na wolność. Przychodziły takie przypakowane chłopaki. Robili mi zakupy, pomagali. Złego słowa nie powiem - mówi Żanetta Nicia. Chodzili potem "na lipa" pod więzienie na Monte, machali mu jasną chusteczką - na znak, że z żoną i dziećmi dobrze.

Listy w tutkach

Hanka Rey pod więzieniem na Montelupich była co dzień.

- Więźniowie robili tutki z papieru, wkładali listy i wystrzeliwali je przez okno. W tych listach mąż mi się wygadywał, było mu to potrzebne. Pisał o współwięźniach. Chłopakach, którzy zamordowali sąsiada, bo im wszedł na miedzę... Musiał się wtapiać w środowisko, nie mógł cały czas zadzierać nosa. Wiem, że było mu bardzo ciężko - mówi jego żona. Mniej więcej wtedy jego matce pękł wrzód. Umierała w szpitalu kolejowym.

- Byłam wściekła. Wiedziałam, że to marionetkowa historia, a mój mąż jest niewinny. Nie pamiętam, jak to zrobiłam, że wypuścili go do szpitala. Miałam straszną determinację - opowiada. Po tej wizycie stał się cud. - Jakby zmartwychwstała. Choć nawet nie pamiętała, że u niej był... Żyła do 2012 roku- mówi Hanka Rey.

Mówili: nie ma dymu...

Obie kobiety dość szybko przekonały się, na których przyjaciół mogą liczyć. - Bratowa mówiła: u nas zawsze macie obiad. Inni wspierali psychicznie. Część zaś mówiła: nie ma dymu bez ognia. Zerwaliśmy kontakty - mówi Hanka Rey.

Żanecie Nici najbardziej pomogła Justyna, opiekunka, zupełnie obca osoba. Zupełnie bezinteresownie - była jak dobry duch. Siostry zakonne dały zaś dzieciom pani Żanetty darmowe posiłki w przedszkolu.

Właśnie tam, gdy mąż już wyszedł z aresztu, Niciowe spotykają... prokuratora Kwaśniewskiego. Zapisał tam syna. - Nie wierzyliśmy własnym oczom - mówi pani Żanetta. Pamięta swój niepokój, gdy podczas jasełek kilka miesięcy później, chłopak się zawieruszył. Jego matka biegała po kościele i wołała go po imieniu.

- Trochę się przestraszyłam, że stanę się pierwszą podejrzaną, na zasadzie: podła baba mści się na dziecku prześladowcy. Dzięki Bogu, chłopiec się odnalazł. Kiedy mijałam jego matkę w korytarzu, zobaczyłam coś w jej oczach. Chyba zrozumiała, co czułam, gdy mogłam stracić swoje dzieci - mówi Nicia.

Wracali do niczego

Hanka Rey popłakała się ze szczęścia, gdy wypuścili jej męża po 9 miesiącach. Ale też się bała. - Zastanawiałam się jak on się pozbiera. Wszystko było stracone - spółki, fabryka, pieniądze. Miał nas wszystkich na utrzymaniu - opowiada. Ale jakoś dał radę. - Siedział w domu, pracował na komputerze. Po jakimś czasie zaczął przynosić pieniądze. Jest twardy - dodaje.

U Żanetty Nici było gorzej.

- Gdy Grzesiek wyszedł i okazało się, że nikt mu nie da pracy, wpadłam w depresję. Koledzy prawnicy się odwrócili plecami. Utrzymywali nas emeryci - nauczyciele, jego rodzice. To trwało dwa albo trzy lata i on się psychicznie podłamał - mówi Żanetta Nicia. - W pewnym momencie człowiekowi kończy się cierpliwość do wspierania... Stoczyłam z nim setkę awantur, by to wszystko postawić do pionu - wspomina.

Mają długi do dziś. Trzy dni po premierze "Układu zamkniętego" do drzwi zapukał komornik. Nie znalazł w mieszkaniu nic, co mógłby wziąć.

- Mąż jest niewinny. Ale czasem się zastanawiam, czy był sens tak się stawiać. Oddać 10 lat życia. Nie wiem, czy na miejscu Grześka bym się nie przyznała. Oboje zapłaciliśmy ogromną cenę - podsumowuje Żanetta Nicia.

Sprawy Krakmeatu i Polmozbytu

W 2003 r. na wniosek prok. Andrzeja Kwaśniewskiego CBŚ zatrzymało kilkanaście osób z władz i udziałowców "Polmozbytu" i "Krakmeatu" - m.in. Pawła Reya i Grzegorza Nicię. Usłyszeli zarzuty prania brudnych pieniędzy w zorganizowanej grupie przestępczej. Rey i Nicia przesiedzieli w aresztach po 9 miesięcy. Gdy wyszli, Krakmeat już upadł, a "Polmozbyt" został przejęty (a potem sprzedany za bezcen). W 2009 r. śledztwo ws. Krakmeatu zostało umorzone, zarzuty wobec biznesmenów uznano za bezzasadne. Rey dostał odszkodowanie za jego przewlekłość. Proces "Polmozbytu" toczy się przed krakowskim sądem, wyrok prawdopodobnie w czerwcu. Na motywach tej historii Ryszard Bugajski nakręcił film "Układ zamknięty".

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska