MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Znieważony Marszałek

Artur Drożdżak
Nie lada kłopot miał krakowski sąd, który musiał zająć się sprawą pomocnika fryzjera w zakładzie Jana K. w Chrzanowie. Jerzy L. wykazał się bowiem wielkim brakiem kultury, gdy 13 maja 1935 r. wobec personelu zakładu wyraził się publicznie o osobie świętej pamięci Józefa Piłsudskiego "najwyższy czas, że już zdechł". I to w dzień po śmierci Marszałka.

Incydent stał się jawny dopiero po kilka dniach. O nieobyczajnym zachowaniu Jerzego L. pierwsza doniosła policji Janina B., manikiurzystka w zakładzie.
- Pomocnik fryzjera wyraził się niepochlebnie o Marszałku i to w obecności wielu osób - zeznała. Zacytowała powyższe słowa "o zdychaniu". Zapytano o fakty 29-letniego Jana K., właściciela zakładu. Potwierdził, że 13 maja rano dowiedział się o zgonie Marszałka.

- Prowadziliśmy na ten temat między sobą dyskusję, która w swym sensie była ubolewającą. Po pewnym czasie odszedłem od grupki rozmawiających, którymi byli dwaj moi pomocnicy: Stanisław D. i Jerzy L. oraz manikiurzystka Janina B. Potem doszła do mnie sprzeczka tej grupy, ale nie słyszałem osobiście, by Jerzy L. się wyrażał ujemnie o Piłsudskim - zeznał fryzjer. Poproszono 24-letniego Stanisława D. o opisanie zajścia, on wziął w obronę kumpla z pracy. - Jurek mówił tylko, że każdy musi umrzeć - uciął spekulacje.

Dociekliwi śledczy wykryli, że jeszcze jedna osoba brała udział w porannej dyskusji - sprzątaczka Maria P.
- Słyszałam, jak Jerzy L. mówił, że wszyscy zdechniemy, a Jan K. go strofował: cicho, cicho, zaś Stanisław D. miał go ostrzec: niech się pan liczy ze słowami - powiedziała śledczym sprzątaczka.

Jak królika z kapelusza policja wyciągnęła kolejnego świadka zajścia. Józef G. stał wtedy na progu zakładu, gdy wszyscy usłyszeli w radiu, że zmarł Piłsudski. - Jerzy L. rzucił wówczas, że najwyższy czas, że nie żyje. Potem coś jeszcze mówił o zdechnięciu, ale nie słyszałem szczegółów - obciążył pomocnika.
20-letni kawaler, nie karany, wyedukowany z klasach szkoły podstawowej Jerzy L. trafił na dwa miesiące do aresztu tymczasowego pod zarzutem znieważenia Marszałka. Nie przyznał się do czynu.

- Ja użyłem tyko zwrotu, że wszyscy pójdziemy do ziemi i każdy musi zdechnąć - bronił się. Podał swoją wersję zdarzeń. O śmierci Piłsudskiego miał się dowiedzieć wcześnie, o 7.00 rano z gazety, którą kupił, gdy był jeszcze w Katowicach. Przyjechał do Chrzanowa, a tu w pracy rozgorzała dyskusja na ten temat. Sprzątaczka owszem płakała, ale dlatego, że jej córka miała się żenić z jednym z fryzjerów, ale on nagle zmarł.

- Ja jej na to, by się nie martwiła, bo wszyscy zdechniemy - wyjaśniał. Przekonywał, że manikiurzystka fałszywie go oskarża, bo kilka dni wcześniej zwrócił jej uwagę, że jeszcze nie jest szefową, a chciała rządzić w zakładzie. W trybie administracyjnym starosta wymierzył Jerzemu L. karę 2 tygodni aresztu i 10 zł kosztów. Adwokat skazanego złożył zażalenie i wnosił, by umorzyć sprawę, bo jego zdaniem nie było żadnego przestępstwa.

- Mój klient tych słów nie powiedział, a gdyby nawet, to nie mogą być traktowane jako "nieobyczajny wybryk". Bo to inaczej czyn sprośny, naruszający obyczajność i wstydliwość, publicznie wywołujący zgorszenie, a to nie były tego rodzaju słowa - przekonywał. Krakowski sąd zmienił wyrok z kary więzienia na 140 zł grzywny.

Miesiąc przed swoją śmiercią Piłsudski przyłożył rękę do wprowadzenia w życie nowej Konstytucji. W styczniu 1936 r. dla upamiętnienia jej wprowadzenia w życie ogłoszono amnestię i Jerzemu L. karę darowano. Tak oto Marszałek zza grobu uratował tyłek niewdzięcznego pomocnika fryzjera z Chrzanowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska