MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Znalazł się w samym środku kijowskiego piekła. "Dzisiaj nie wierzę, że zrobiłem tę fotografię"

Rozmawiała Maria Mazurek
Jakub Szymczuk Od 10 lat zawodowo zajmuje się fotografią prasową. Współpracował z " Polska The Times". Obecnie związany z "Gościem Niedzielnym".  Laureat ubiegłorocznej  I nagrody Grand Press Photo w kategorii Życie Codzienne - za fotoreportaż.
Jakub Szymczuk Od 10 lat zawodowo zajmuje się fotografią prasową. Współpracował z " Polska The Times". Obecnie związany z "Gościem Niedzielnym". Laureat ubiegłorocznej I nagrody Grand Press Photo w kategorii Życie Codzienne - za fotoreportaż. archiwum
Fotoreporter Jakub Szymczuk źle znosi widok krwi. A nagle znalazł się w samym środku kijowskiego piekła, gdzie ta krew lała się na jego oczach. W pewnej chwili dwóch majdanowców przyniosło mu pod nogi ciało kolegi. Zrobili to, bo chcieli, żeby opowieść o anonimowym bohaterze rewolucji - jednym z tysięcy - usłyszał świat. Rozmawia - Maria Mazurek

Patrzy Pan na to zdjęcie i co Pan czuje...
Nie wierzę, że to ja je zrobiłem. Że tam byłem. Im więcej czasu mija od 22 lutego, czarnego czwartku na Majdanie, tym bardziej te wydarzenia kłębią się w mojej głowie jak film, w którym nie brałem udziału, a jedynie go oglądałem. To krwawy film. Wie pani, ja nie jestem fotoreporterem wojennym.

Nigdy wcześniej nie fotografował Pan zamieszek, krwawych walk, śmierci?
Nigdy. Najniebezpieczniejszym wydarzeniem, jakie fotografowałem do tej pory, był Marsz Niepodległości w Warszawie. Czyli w porównaniu z tym, co działo się na Majdanie, przedszkolna zabawa. Nie byłem gotowy na to, co zastałem na Ukrainie. Mam dość słabą odporność na krew. Jak kiedyś mój kolega rozciął łuk brwiowy, to nie mogłem nawet na niego patrzeć. I ten sam ja nagle znalazłem się w miejscu, gdzie trzeba uważać, żeby - powiem to wprost, może trochę brutalnie - nie wdepnąć w leżący na ulicy mózg. Gdzie widziałem śmierć. Ciała. Dałem radę - po prostu fotografowałem. Nie czułem ani lęku, ani obrzydzenia.

Ile tych ciał Pan widział?

Z szesnaście, siedemnaście. Nie jestem pewny. Na pewno pojawiające się tego dnia w rosyjskiej telewizji informacje, że ofiar było siedem, nie mają nic wspólnego z prawdą. Sam widziałem ciał znacznie więcej. A nie mogłem przecież widzieć wszystkich.

Jak Pan znalazł się na Majdanie w tym najbardziej krwawym dniu?
Już wcześniej na Ukrainę wysłała mnie redakcja Gościa Niedzielnego, w którym pracuję. Pierwszy raz byłem tam od 11 do 16 lutego. Wtedy zamieszek tam praktycznie nie było. Prawie nic nie zwiastowało nadchodzącej eskalacji konfliktu. Wydawało się, że jednak zakończy się on pokojowo. Oprócz tego, że miałem informację, że majdanowcy szykują się do prawdziwej walki. Powiedzieli mi: "Będziemy walczyć bez względu na ustalenia polityczne. Chcemy jednego: obalenia rządów Janukowycza". Inni mówili: "Ale dopóki nie zakończy się olimpiada w Soczi, na pewno nic ważnego nie będzie się tu dziać". A że miałem kupiony już wcześniej przez redakcję bilet powrotny do Warszawy na niedzielę 16 lutego, to wróciłem. Z lekkim poczuciem niedosytu. Wylądowałem w niedzielę. Ledwo to się stało, na Majdanie znów zaczęło robić się gorąco. I wtedy zdecydowałem: wracam do Kijowa. Już w środę o godzinie 13 byłem tam z powrotem.

I prawie od razu znalazł się Pan w centrum wydarzeń.
Tak. Tej pierwszej nocy, ze środy na czwartek, praktycznie nie zmrużyłem oczu. Wszyscy spodziewali się, że do zamieszek dojdzie właśnie tej nocy. Bo Majdan był już szczelnie otoczony i to napięcie można było wręcz wyczuwać zmysłami. Myśleliliśmy, że kluczowe sceny rozegrają się nocą. Że w dzień nie będą przecież atakować. Miałem ustawiony budzik na co godzinę. Wstawałem, żeby przejść się wzdłuż barykad. Co chwilę wpatrywałem się też w przekaz na żywo z Majdanu w telewizji kablowej. Miałem poczucie, że niczego nie mogę przegapić.

Ale jednak było stosunkowo spokojnie.

Tak. Ranem nawet się uspokoiliśmy. O siódmej poszedłem z kolegą na kawę i porobić obrazki. Pamiętam, miałem nawet myśl, żeby wyjść na ulice bez kamizelki kuloodpornej. Ale jednak w ostatnim momencie coś mnie tknęło. Założyłem więc kamizelkę, hełm, gogle, ochraniacze.

Na zewnątrz okazało się, że jednak tak spokojnie nie jest?
Natychmiast po wyjściu z hotelu usłyszałem wybuchy, krzyki, strzały. Widziałem majdanowców, którzy pięściami i kijami, z wściekłością na twarzach, okładali milicjantów. Ci błagali o litość. Smutna i poruszająca scena. Pobiegłem za frontem na barykadę na Hruszewskiego. Tam nie było ofiar. Ale dostałem informację, że gorzej jest na Instytuckiej. Więc pobiegłem tam. Po drodze spotkałem uciekającego z tamtego kierunku innego fotoreportera. Krzyczał do mnie, żebym tam nie szedł. Że tam jest wojna, prawdziwa rzeź. Nie posłuchałem go.

Dlaczego? Nie myślał Pan o tym, że najważniejsze jest życie?
Nie miałem takiego zdroworozsądkowego uderzenia. Myślałem raczej zadaniowo. Tak jakby zawęziło się pole widzenia, wyłączyły wszystkie niepotrzebne funkcje, myśli. Pełna koncentracja. Myślałem tylko, że muszę zrobić tam zdjęcia. Wykonać swoją pracę. Dostałem się na ulicę Instytucką bez większych problemów. Szedłem spokojnie, modląc się. Dopiero na barykadzie zobaczyłem, że to jest prawdziwa wojna. Trupy, bezskutecznie reanimujący ofiary, zapłakani sanitariusze, kapłani modlący się za duszę zmarłych i odbijające się, rykoszetujące kule. Masakra.

Wtedy zrobił Pan "to" zdjęcie.

Tak. Była dziewiąta, może dziesiąta rano. Widziałem tego mężczyznę, na oko trzydziestoletniego, w białym swetrze, jak latał z oponami, razem z innymi majdanowcami, ustawiając z nich taką zasłonę dymną przeciw milicyjnym snajperom. Potem takie opony się podpalało. Pomyślałem, że zrobię mu zdjęcie. Nie zdążyłem, bo zaraz zniknął mi z pola widzenia, gdzieś za płomieniami. Kolejny raz zobaczyłem go już martwego. Przynieśli go pod moje nogi jego znajomi. Obok jego zmasakrowanego ciała położyli jego roztrzaskany hełm.

Ile minut minęło między tym, jak mężczyzna zniknął z Pana pola widzenia, do momentu aż zobaczył Pan jego ciało?
Z pięć, siedem. Trudno ocenić, bo jak wokół ciebie ktoś strzela, to jakbyś wchodził w inny wymiar. Czas nagle staje w miejscu.

Dlaczego koledzy mężczyzny w białym swetrze zanieśli go akurat pod Pana stopy?
Moje i dwóch innych dziennikarzy. Z prostego powodu: bo byliśmy oznaczeni napisami "Press". Majdanowcy wiedzieli, że media są ich jedyną formą kontaktu ze światem. Wiedzieli, że takimi zdjęciami możemy opowiedzieć ich historię i historię tę może usłyszeć cały świat. Choć w moim przypadku ta opowieść byłaby pełniejsza, gdyby udało mi się zrobić to zdjęcie wcześniej, kiedy mężczyzna jeszcze żył. Wtedy dwa zdjęcia mówiłyby już znacznie więcej. Nie potrzebowalibyśmy już słów, żadnych objaśnień.

Co się stało z tymi mężczyznami, którzy przynieśli ciało?
Jeden natychmiast pobiegł w stronę barykady dalej walczyć. Drugi - domyślam się, że był to przyjaciel ofiary - uklęknął nad jego ciałem i zaczął płakać. Bez łez, na głucho. Przejmujący widok. Do tego zmasakrowane ciało tego mężczyzny: pusta czaszka, oczodoły, zniekształcona twarz. Poznałem go tylko po tym białym swetrze. I dotarło do mnie: jeszcze przed chwilą żył. Dostał strzał w głowę z karabinu snajperskiego i nagle, w jednym momencie, leżał tu przede mną martwy, zmasakrowany, ze zdeformowaną twarzą. Wcześniej niczym nie wyróżniał się z tłumu. No, może tym białym swetrem. Ale to był po prostu człowiek z barykady. Taki jak inni. Dlaczego akurat on musiał umrzeć? Przecież to mógł być każdy, mogłem być ja. Zacząłem modlić się o jego duszę.

To zdjęcie było warte narażania życia?

Naszła mnie refleksja, że nie. Że żadne zdjęcie i żadna nagroda nie jest tego warta. Dosłownie kilka metrów ode mnie strzałą z rykoszetu w udo dostał inny fotoreporter. Bóg kule nosi. Oblał mnie zimny pot. Na twarzy tego fotoreportera pojawił się straszny grymas. Musiało go bardzo boleć, bo aż na wierzch wyszła mu kość. To musiała być dla niego straszliwa tortura.

Nie wie Pan, co później się z nim działo?

Nie. Natychmiast go wynieśli. Raczej nie był w stanie zagrażającym życiu. Ale mnie zaczęła dręczyć inna myśl: sam naprawdę mogłem zginąć. Mimo że to nie jest przecież moja wojna, że jestem na niej tylko obserwatorem, korespondentem. Za zdjęcie nie warto ginąć. Co innego ci młodzi ludzie, którzy giną za swoją i swoich bliskich wolność. Widzę, że w tym można odnaleźć sens. Że można znaleźć sens i siłę, by za wolność umierać.

Pan fotografował też księdza, który szedł przez pobojowisko, w obu rękach niosąc krzyż.
Było w nim coś niezwykłego, szalenie uspokajającego. Szedł taki spokojny, rozmodlony. W ogóle nie było w nim widać strachu przed tym, co dzieje się wokół. I tym, co może się wydarzyć. Nawet kiedy padały kule, kiedy był huk, strzały i wszyscy instynktownie się schylali, on nieporuszony, niosąc ten krzyż w obu rękach, wciąż szedł. Podchodził do ciał, odprowadzał rannych. Jakby była w nim ufność, że niosąc krzyż w rękach, nie może spotkać go nic złego.

Miał Pan ułamki sekund, żeby zrobić zdjęcia - być może - swojego życia.

To, że one są dość dobre, dobrze skomponowane, to nie jest zasługa tego, że cokolwiek tam planowałem, ustawiałem się. Nie miałem na to czasu. Raczej dałem się wieść instynktowi i dziesięcioletniemu doświadczeniu. To trochę jak z karate - na początku musisz do znudzenia powtarzać każdy cios. A potem, kiedy przychodzi do prawdziwej walki, już o tym nie myślisz. Po prostu te ciosy zadajesz.

Kiedy Pan wracał do Polski, czuł Pan jakiś rodzaj satysfakcji?

Tak. To był jednak gigantyczny zastrzyk adrenaliny. Nie chcę, żeby zabrzmiało, jakbym robił sobie z fotografii wojennej sport ekstremalny. Nie. Ale w biologicznym sensie wojna może dawać poczucie spełnienia, oczywiście jeśli wraca się z niej z tarczą. Nie ukrywajmy: tacy jesteśmy i takie mamy instynkty. Adrenalina człowieka uzależnia, potem mimowolnie chce po nią wracać. Natomiast przyjechałem do Polski również zszokowany tym, że rodacy strzelają do rodaków. Zatroskany o losy Ukrainy. Przerażony. Szczęśliwy, że to już za mną. To zderzenie tak silnych emocji, że percepcja wariuje.

Pojechałby Pan tam - albo na jakąś inną wojnę - kolejny raz?
Nie wiesz, dopóki się nie przekonasz. Pewnie zależy, jaka to by była wojna, co ja bym czuł wtedy.Na pewno w tym momencie nie mówiłbym "nie".

Pisał Pan w relacji z Ukrainy, że po tych wydarzeniach nie będzie już mógł spać spokojnie. Śpi Pan?

Śpię. O dziwo. Nie mam żadnych problemów, koszmarów, traum. Tylko to uczucie filmu, odrealnienia tego, co mnie tam spotkało. Rozmawiałem na ten temat z moim kolegą psychologiem. Mówił, że to może być taka reakcja obronna mojej psychiki. Że odrzucam to, co mnie tam spotkało. Więc patrzę na to zdjęcie - i inne zdjęcia, które tam zrobiłem - i nie wierzę, że je zrobiłem. Po prostu nie wierzę.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska