MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Złowić wielkiego karpia i samemu go przyrządzić - męskie wyzwanie

Halina Gajda
W naszych gorlickich stawach pływają karpie, sztuki ważące nawet kilkanaście kilogramów. Zdarza się jednak, że wielkość niestety nie idzie w parze ze smakiem. Czasem lepiej karpia kupić.

Karpik? Ten mój ważył ponad dziesięć kilogramów. Piękny, naprawdę - mówi ze śmiechem Marek Potyrała, gorliczanin, chwaląc się rybnym trofeum.

Rybie łuski na świąteczny stół jak znalazł

Ogromna ryba, z którą z dumą pozuje do zdjęcia, na oko wystarczyłaby na wigilię dla kilkunastu osób. Swoją drogą, wjazd takiego okazu na stół powinny poprzedzić fanfary. Byłoby to bowiem nie lada kulinarnie wydarzenie. Święta za pasem, więc i zainteresowanie karpiami ogromne. Ambitni mogą skorzystać z oferty kół wędkarskich. Kilku-, a nawet kilkunastokilogramowe sztuki pływają między innymi w stawach w Kobylance czy Siepietnicy. Każdy, kto ma kartę wędkarską, może spróbować szczęścia i sam złowić świąteczną rybę.

- Karpie najlepiej biorą na kukurydzę albo proteinowe kulki - instruuje Łukasz Kosiba, również wędkarz. -Trzeba się jednak liczyć z kilkugodzinnym siedzeniem na brzegu, bo karp głupi nie jest, czuje święta i swoją dolę - dodaje z uśmiechem.

Najlepszy okaz jest z własnego wędzenia

Chętni muszą mieć specjalne pozwolenie. - Ich dystrybucją zajmują się skarbnicy poszczególnych kół PZW. Można je zdobyć choćby w Gorlicach czy Klimkówce - dodaje.

Zezwolenia mogą być jednodniowe i roczne. Tych ostatnich w grudniu nie ma sensu wybierać, ale dzienne jak najbardziej. Jak się komuś poszczęści, może pobić karpiowy rekord Polski. Do tej pory jest to okaz ważący ponad 37 kilogramów. Kto wie, jakie pływają w Kobylance?

Marek Potyrała ma sprawdzony sposób na dorodnego karpia. Dorodnego, znaczy w granicach rozsądku, czyli nie większego jak dwa-trzy kilogramy.

- Trzeba go po prostu przez kilka dni wymoczyć w wodzie z solą i przyprawami, a potem po prostu uwędzić. I to najlepiej w stanie wiszącym, bo wtedy cały tłuszcz, a tego jest sporo, wycieknie i zostanie soczyste mięso - zdradza nam. - Trwa to trochę, ale warto - zapewnia.

Radzić, radzi chętnie, ale przyznaje się po cichu, że sam woli kupić rybę w sklepie. Bo to szybciej i prościej.

Janusz Rogulski z gorlickiej hurtowni ryb świąteczny ruch zaczyna powoli czuć na własnej skórze. Choć jak mówi, na niektóre gatunki przeznaczone na świąteczny talerz jest jeszcze za wcześnie.

- Karpie żywe dostępne są praktycznie cały czas. Kilogram takiego kosztuje 14,50 zł. Są jeszcze szczupaki i linki. Te ostatnie duże nie rosną, więc na większą rodzinę trzeba kupić kilka - mówi.

Co do karpi, takich sztuk jak na stawach wprawdzie nie ma, bo największe ważą 3-4 kilogramy, ale zapewnia, że są one najsmaczniejsze.

Co się stało z naszą rybką, mamo?

Magdalena Duda z Gorlic, młoda mama dwójki maluchów, żywych ryb nie kupuje od chwili, gdy dzieci zaczęły coś niecoś rozumieć ze świątecznych zwyczajów.

- Żywy karp w wannie to kolejne zwierzątko do kochania. I do karmienia też, bo taki karp wcina chętnie i wszystko. Dzieci pewnie wisiałyby nad wanną całymi dniami. Pytanie tylko, co potem. Przyjdzie wigilia i jak im wytłumaczyć, że ta rybka na talerzu jeszcze przed chwilą mieszkała w wannie? - mówi. - Żeby uniknąć i mojego, i ich stresu, kupuję gotowego, wyfiletowanego karpia lub dzwonki - dodaje pani Magda.

Danuta Szpyrka, gorlicka restauratorka, dla takich jak pani Magdalena, podaje przepis.

- Nie potrzeba wiele, muszą być tylko karpie dzwonki, pory, pietruszka, seler i cebula - wylicza.

Jarzyny trzeba pokroić, niezbyt drobno, i posolić, a potem przekładać nimi kolejne płaty ryby. Tych absolutnie nie solimy. Taki przekładaniec najlepiej zostawić na co najmniej dobę. Wtedy będziemy mieli pewność, że mięsa nie będzie czuć mułem. - Potem w dużym rondlu smażymy cebulkę na złoty kolor. W naczyniu żaroodpornym już samą rybę przekładamy tą cebulką i wszystko zapiekamy przez pół godziny w piekarniku nagrzanym do jakichś 140 stopni Celsjusza - podpowiada.

Pani Danuta zapewnia, że ryba jest palce lizać. Już nieraz ją serwowała i zawsze wszyscy chceli dostać dokładkę.

Tysiąc pstrągów to nie jest wielki wyczyn

Znacznie prościej niż karpia w stawie jest „upolować” pstrąga. Np. w Łosiu, w zajeździe „Pstrąg u Eda”. Tam największego ruchu spodziewają się od dzisiaj. Joanna Spólnik z zajazdu szacuje, że dziennie będą sprzedawać nawet około tysiąca ryb.

Pstrąg w Łosiu kosztuje 22 złote za kilogram. Można zamówić patroszonego, z przyprawami, w różnych zalewach.

I tu ciekawostka. Okazuje się bowiem, że zwolennicy pstrąga dzielą się na dwa, niemal zwalczające się obozy...

- Jedni twierdzą, że do pieczenia pstrąga w całości dodaje się tylko i wyłącznie koperek, drudzy obstają za pietruszką - mówi Leszek Pawłowski, 56-latek z Gorlic, kucharz-amator. - Sam jestem za koperkiem - dodaje. Do tego łyżeczka masła i 15 minut cierpliwości, by się upiekł. Pstrąg czy karp, życzymy smacznego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska