Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zakopianka zabrała mi syna

Katarzyna Janiszewska
Alicja Górnisiewicz ze zdjęciem syna
Alicja Górnisiewicz ze zdjęciem syna fot. Andrzej Banaś
Alicja Górnisiewicz karetki na sygnale słyszała wiele razy. Ale to nie rzadkość, na zakopiance cały czas zdarzają się wypadki. Człowiek się przyzwyczaja do dźwięków syren, jednym uchem wpada, drugim wypada. Jedyne, co ją trochę zdziwiło, to, że wycie urwało się nagle. A zwykle dźwięk stopniowo się oddala, jest coraz cichszy, aż w końcu całkiem znika. Znaczy wypadek musiał zdarzyć się gdzieś blisko. I teraz Alicja Górnisiewicz już tylko płacze.

(Nie)zwykłe życie
Życie 17-letniego Kamila było zwyczajne. Można nawet powiedzieć: bardziej niż przeciętne. Wstawał rano, sam robił sobie śniadanie. Wychodził z domu, wsiadał w autobus i jechał do szkoły. Uczył się tak sobie, nie najgorzej, lubił wuef, geografia była jego konikiem. Wracał, odrabiał zadanie. Czasem na ogrodzie pograł w piłkę z kolegami. Ale najczęściej siadał do komputera, wchodził na Facebooka. Normalnie, jak każdy nastolatek.

Pokój też miał zwyczajny, urządzony skromnie: dwa tapczany, meblościanka na wysoki połysk, rodzinne zdjęcia za szkłem: na tych ostatnich Kamil z bratem w ogrodzie zoologicznym, u sufitu zawieszone sztuczne paprotki, przez firankę słychać szum ulicy. Kamil sam dbał o porządek w pokoju, zawsze sprzątał w piątek wieczorem, a jak nie zdążył, zrywał się w sobotę rano. Zwykła sprawa, nic takiego.

Niby tak. Ale dla Kamila to wszystko, to było coś dużego.

Od urodzenia chorował na wodogłowie. Zapalenie opon mózgowych zahamowało odpływ płynów, więc wszczepiono mu zastawkę. Przez chorobę trudniej mu szła nauka i w ogóle wszystko przychodziło wolniej, z większym wysiłkiem niż innym. Ale się nie poddawał.

Chodził do zwykłego gimnazjum, w Gaju. A teraz uczył się w Zespole Szkół Odzieżowych w Krakowie. Z tym, że nie planował być krawcem, ani projektantem. Jego najbardziej interesowały komputery. No i jeszcze piłka nożna, jak każdego chyba chłopaka. Kibicował krakowskiej Wiśle. Kupił sobie koszulkę z emblematem drużyny i to była jego ulubiona koszulka.

Sygnał urywa się nagle
Kiedy o siódmej rano przed bramą pod domem zatrzymuje się policyjny radiowóz, to zwykle nie zapowiada niczego dobrego. Ale Alicja Górnisiewicz nie miała żadnych przeczuć, nawet zażartowała do męża: no i cóżeś ty narozrabiał, że po ciebie przyjechali?
Wstała chwilę wcześniej, tyle, co zagwizdał czajnik, że woda zawrzała i zdążyła sobie zaparzyć kawę. Nie mogła się spodziewać tego, co za chwilę się stanie.

Wcześniej słyszała karetki na sygnale. Ale to nie rzadkość, na zakopiance cały czas zdarzają się wypadki. Człowiek się przyzwyczaja do dźwięków syren, jednym uchem wpada, drugim wypada. Jedyne, co ją trochę zdziwiło, to, że wycie urwało się nagle. A zwykle dźwięk stopniowo się oddala, jest coraz cichszy, aż w końcu całkiem znika. Znaczy wypadek musiał zdarzyć się gdzieś blisko.

Ale nawet wtedy do głowy jej nie przyszło...

Algorytm śmierci
W środę wieczorem trochę nakrzyczała na Kamila. Już było dobrze po godz. 22, a on dalej siedział przy komputerze. Znowu się nie wyśpi. - No, wyłącz już i idź spać - upominała matka. Więc wyłączył. Przygotowała mu bułki na jutro do szkoły.

W czwartek nad ranem była mgła, słaba widoczność. Kamil obudził mamę: wychodzę już, daj pieniądze. Zawsze brał parę złotych. Z kolegami spotykali się przed lekcjami i szli do Biedronki, kupowali drożdżówkę, coś do picia.

Kamil założył zimową kurtkę, ranki były już chłodne, czuć było zbliżającą się zimę. Na ramię zarzucił plecak. I poleciał. Autobus miał punktualnie o godz. 6.08, ale przystanek blisko, parę metrów od domu, wystarczy przejść przez drogę.

O tę drogę krajową nr 7 od dawna toczą się boje. Dokładnie o kładkę, której nie ma, ale która być powinna.

Mieszkańcy Libertowa, który leży tuż za granicami Krakowa, walczą o nią już cztery lata. A mieszkańcy całej gminy Mogilany, to ze 30 lat - zaczęli zaraz, jak tylko powstała zakopianka. Wychodzą na ulicę, blokują, proszą, błagają, tłumaczą. Bez skutku.

Wypadek w Libertowie. "Jesteśmy traktowani gorzej od zwierząt" [LIST MIESZKAŃCÓW]

Urzędnicy mają swój algorytm. Algorytm śmierci. I jeśli w wypadkach nie zginie odpowiednio wielu ludzi, to pieniądze na kładkę się nie znajdą.

Wypadek w Libertowie. Według urzędników zginęło za mało osób

Już wcześniej cała rodzina Kamila podpisała się pod petycją o budowę bezpiecznego przejścia.- Boimy się posyłać dzieci do szkoły - mówi Mieczysław Wątor, wujek Kamila. - Starsi wolą nadkładać drogi i jechać kilka przystanków dalej, żeby tylko nie przechodzić przez ulicę. Są ograniczenia prędkości, światła ostrzegawcze. A kierowcy i tak nie zwalniają.

Nie zatrzymała się
Granatowe volvo jechało z dużą prędkością, zbyt dużą jak na ten odcinek drogi. Przy takiej prędkości kierowca nie ma czasu na reakcję, gdy nagle wydarzy się coś nieprzewidzianego.

Podobno inne auto się zatrzymało - i pewnie wtedy Kamil wszedł na pasy - a granatowe volvo, nie. Uderzenie było tak mocne, że odrzuciło chłopaka daleko do przodu. Samochód pojechał dalej.

Kilka godzin później na komisariat w Krakowie zgłosiła się 50-letnia kobieta, pielęgniarka. Policjantom powiedziała, że to ona prowadziła samochód. I jeszcze, że nie zdawała sobie sprawy, że kogoś potrąciła.

Volvo odnaleziono w Świątnikach Górnych, były na nim ślady świadczące o wypadku. Ale nadal nie ma pewności, kto tak naprawdę prowadził auto. Kamera, która jest przy przejściu, nie zarejestrowała momentu wypadku.

- Nie wierzę, po prostu nie wierzę, żeby pielęgniarka, i się nie zatrzymała? - matce Kamila, gdy o tym mówi, drżą ręce. - Przecież ona na co dzień pomaga ludziom. A mojego syna potrąciła i nawet się nie zatrzymała. Może ona kogoś kryje?

Na początku to do niej nie docierało. Cały czas powtarzała: powiedzcie, że to nieprawda, powiedzcie, że to się nie stało... Wydawało jej się, że widzi jak Kamil przechodzi przez bramkę, zaraz otworzy drzwi, jak gdyby nigdy nic wejdzie, powie: cześć, mama.

Ale nie wszedł. I teraz Alicja Górnisiewicz już tylko płacze.

Pogrzeb Kamila odbył się w sobotę, dwa dni po wypadku. Jest taki przesąd, który mówi, że zmarłego trzeba pochować przed niedzielą. W przeciwnym razie jego duch będzie się błąkał po ziemi. I pociągnie za sobą kolejną osobę.

Akcja "GK": Walczymy o bezpieczne przejście przez zakopiankę! [WZÓR PETYCJI]

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska