MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Za kilka dni skończy 80 lat, a na rowerze potrafi przejechać 100 km dziennie

Halina Gajda
Halina Gajda
fot.Halina Gajda
Gorliczanina Tadeusza Wszołka znają chyba wszyscy, bo niemal codziennie przemierza miasto na dwóch kółkach. Od 62 lat jest też członkiem PTTK, zorganizował co najmniej tysiąc wycieczek.

[b]Panie Tadku, ma Pan samochód?
Mam rower, to po co mi samochód?

[b]Autem jest przecież znacznie wygodniej.
Nie narzekam. Mój rower jest taki fikuśny, że się wszędzie zmieści. A samochód? Kiedyś nawet planowałem, że kupię, ale dzieci mi odradziły. I jakoś tak zostało.

To ile ma Pan tych rowerów?
W piwnicy ze trzy stoją. Jeden jest sprawny, poczciwa damka. Jak droga kiepska, rower zawsze można wziąć pod pachę albo na plecy. Z autem to gorzej.

W niedzielę stuknie Panu osiemdziesiątka, a Pan ciągle biega po górach - z rowerem albo z turystami.
Mam tak od 62 lat (śmiech). Ile dam jeszcze rady, tyle będę chodził. O, w sobotę wieczorem pojechałem sobie na Magurę Wątkowską, na mszę w rocznicę śmierci Jana Pawła II. Na szczęście tym razem dojechałem na czas. A w niedzielę zaraz rano pojechałem w Tatry, do Doliny Chochołowskiej na krokusy.

Dlaczego mówi Pan: dotarłem na czas?
Bo zdarzyło mi się, że dojechałem do Folusza, jak już ludzie schodzili po mszy z Wątkowskiej. Ze trzy lata temu to było. Poszedłem na kurs angielskiego, bo teraz bez języka ani rusz w turystyce. Wykład był ważny, chciałem być do końca. Pomyślałem: zepnę się i zdążę. Pojechałem zaraz po zajęciach. Nawet szybko dotarłem do Folusza, ale zamiast - jak planowałem - przywiązać rower do drzewa i na szczyt iść piechotą, ja wykombinowałem, że pojadę rowerem. Początkowo było nawet nieźle, tylko potem coraz więcej śniegu. Nie dało się ani jechać, ani nawet prowadzić roweru. Nie dałem rady...

I w końcu zostawił Pan rower pod pierwszym napotkanym drzewem?
Skąd! Wziąłem go na grzbiet i dawaj, dalej w górę. Ciągle myślałem, że zdążę choćby na kawałek mszy. Tym większe było moje zdziwienie, gdy z przeciwka zaczęli schodzić ludzie. Znak - już po wszystkim. Taki mnie wstyd ogarnął, że czym prędzej zszedłem ze szlaku w kierunku płynącego tam strumienia. Schowałem się na brzegu w największej zaspie i przeczekałem, aż wszyscy zeszli. Na wszelki wypadek wróciłem do domu dookoła, to znaczy przez Bartne. Zmarzłem wtedy na kość.

Gdy tak Pan opowiada, to myślę sobie: zanim zaczął chodzić, jeździł już na rowerze.
W sumie... (śmiech)

To ile Pan miał lat, gdy pierwszy raz wsiadł Pan na rower?

Ze cztery. Rodzice nie byli bogaci, tato był ślusarzem. Naprawiał rowery tym, co je mieli. Ciągle ktoś przynosił jakiś do reperacji. Korzystałem z okazji, wciskałem się pomiędzy rurki i jeździłem. Nieraz kończyło się to poranieniem nóg, ale przyjemność była ważniejsza. Rower kupiłem sobie dopiero, gdy zacząłem pracować w Gliniku, więc w zasadzie byłem dorosły. Potem jakoś tak się życie toczyło, że wszędzie, gdzie mi trzeba było, docierałem albo pieszo albo rowerem.

Od 1954 roku jest Pan członkiem PTTK - prowadzi Pan wycieczki, jest przewodnikiem. Wszystkie górki w okolicy ma Pan schodzone, o Tatrach nie wspominając.
Fakt. Pochwalę się, że nie tylko okoliczne górki i Tatry, ale wiele zagranicznych. A zaczynałem, gdy na mapach była jeszcze Jugosławia, Czechosłowacja, Niemiecka Republika Demokratyczna i Związek Radziecki. Pracowałem już, gdy pierwszy raz pojechaliśmy do naszych południowych sąsiadów. Przywiozłem sobie od nich supermodną jak na tamte czasy koszulę, a siostrze torebkę. Biuro PTTK-u mieściło się wtedy przy Dąbrowszczaków, dzisiaj Piłsudskiego. To była skromna siedziba, bo zamiast na krzesłach, siedzieliśmy na skrzynkach. Teraz to jest kultura.

Chodził Pan sporo z turystami. Szczęśliwie, bo chyba nikt się nie zgubił?
(śmiech) Zgubić, nikogo nie zgubiłem, ale chwil grozy dostarczyli mi nieraz. Choćby we wspomnianych Pieninach. Miałem taką dwójkę, która od pierwszych chwil wyraźnie miała się ku sobie. Nie za bardzo kontrolowali, co się dzieje wokół nich. Coś mi nie dawało spokoju w ich zachowaniu, więc miałem ich na oku, ale wystarczyła chwila i zniknęli. Myślałem, że po prostu gdzieś się zatrzymali za swoimi potrzebami (śmiech) i zaczną schodzić. Nie zaczęli, niestety. Rozdzieliłem więc grupę i zaczęliśmy ich szukać. Bez skutku. Nie było innego wyjścia, jak wracać do domu i liczyć, że się w końcu znajdą. Na miejscu okazało się, że zguby były tam wcześniej od nas. Po prostu zeszli innym szlakiem, w innym kierunku. Bardziej cieszyłem się, że nic im się nie stało, niż byłem wściekły.

Sam też się Pan zgubił. Wtedy pojechał Pan z Pogórzanami na Węgry. W drodze powrotnej mieliście zaplanowane zwiedzanie Lwowa...
Tak. Już chyba wszyscy znają tę historię. Cóż, faktycznie coś mnie zaintrygowało podczas zwiedzania miasta, ciągle byłem w ogonie i ani się obejrzałem, gdy moja grupa zniknęła. Próbowałem ich szukać, docierając w mieście do kolejnych miejsc, gdzie mieli być. Wszędzie słyszałem to samo: byli, ale już pojechali. Nie zostało mi nic, jak próbować wrócić do domu na własną rękę. Nie miałem grosza przy duszy, więc został mi tylko marsz przed siebie.

Podobno kierował się Pan... gwiazdami.
One zaprowadziły mnie do Medyki, a stamtąd dostałem się do Przemyśla. Obliczyłem, że do domu mam jakieś 250 kilometrów, czyli ze trzy dni marszu. Uznałem, że w najgorszym wypadku po prostu pójdę, ale jakoś ubłagałem kierowcę, żeby bez biletu zabrał mnie do Gorlic. Jako zabezpieczenie zostawiłem swój paszport.

Dał się przekonać, tak dojechałem do domu.
Następnego dnia, gdy kurs wracał do Przemyśla, zaniosłem uprzejmemu kierowcy pieniądze za bilet i odzyskałem dokument.

Pogórzanie dotarli jednak do Gorlic przed Panem. Ktoś musiał powiedzieć rodzinie, że Pan nie wrócił.

Poszli i powiedzieli. Moja żona zaś ze stoickim spokojem odrzekła, żeby się nie martwić, bo ja jestem jak bumerang - zawsze wracam do domu (śmiech). Gdybym miał wtedy rower, byłbym w domu szybciej.

Pan generalnie lubi iść „na przełaj”. Nie prościej za zwykłą drogą?
Nudno. A tak, zawsze człowiek czegoś nowego doświadczy, coś zobaczy, przekona się, że to, co podpowiada intuicja, ma się nijak do tego, co krzyczy rozum.

Boję się, co zaraz usłyszę...
Nie było aż tak ekstremalnie. Ot, raz wymyśliłem sobie, że przejadę się z Florynki do Wysowej. Była jesień, woda w Białej wysoka. Nie chciało mi się rozbierać, żeby wpław przejść na drugą stronę, więc wpadłem na pomysł, że ją przejadę. Wziąwszy solidny rozpęd, pedałowałem przez wodę ile sił. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie kamień na finiszu. Zahaczyłem o niego kołem i wpadłem do wody po pas. Cały przemoczony wróciłem do domu. Z wyprawy do Wysowej wyszły nici. Pomysł z przejechaniem rzeki próbowałem jeszcze uskutecznić, gdy szedłem z Koniecznej do Radocyny. Tyle tylko, że tam do pokonania była Wisłoka. Przejazd się nie udał, bo woda była za wysoka. Nie pozostało nic, jak tylko rower zarzucić na grzbiet i przejść wpław.

Ile razy trzeba było ją wtedy tak przekraczać? Przecież ona meandruje...
No, powiedzmy, że co najmniej kilka. Ja jestem przyzwyczajony do takich warunków! Od dziecka chodziłem po okolicznych lasach po borówki, maliny, grzyby. Rodzicom się nie przelewało, trzeba było sobie jakoś radzić. Teraz ani deszcz, ani śnieg mi niestraszne. Zdarzyło się, że w siódmej klasie zamiast do szkoły, poszedłem sadzić las. Chcieli mnie wyrzucić, ale rodzice usprawiedliwili nieobecność, ja zaś zarobiłem sobie na spodnie.

Pewnie tylko po każdej takiej eskapadzie ląduje Pan w łóżku z zapaleniem płuc?

Nawet wielkiego kataru nie mam. Bo ja cały czas poprawiam sobie odporność.

Czym? Zdradzi Pan?

Naturalnie, szklaneczką czerwonego wina. Doskonale rozszerza żyły, płytki krwi się odbudowują. A już zupełnie na poważnie - w górach jest wszystko, co kocham, ale i tak rodzina - żona, moje dzieci i wnuki, są dla mnie najważniejsze.

Rozmawiała Halina Gajda

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska