MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z londyńskiego City do winnicy

Maria Mazurek
Patricia Atkinson w swojej winnicy
Patricia Atkinson w swojej winnicy archiwum
Patricia Atkinson wcale nie chciała robić wina. Musiała. Miała 40 lat i pracę w banku, kiedy jej życie wywróciło się do góry nogami. Teraz jej wino pije królowa Elżbieta - Maria Mazurek

Patricia jeszcze 20 lat temu nie rozróżniała nawet merlota od cabernet sauvignot. Wino lubiła, ot, tak jak każdy. Ale to mąż wybierał butelkę, którą wypiją z przyjaciółmi do kolacji.

W ogóle wtedy, kiedy mieszkała jeszcze w Anglii, była zupełnie inną osobą. Ale historia ostatnich 20 lat jej życia, choć pachnąca skąpaną w słońcu winnicą, nie zawsze była sielankowa. Zanim Patricia Atkinson zaczęła produkować nagradzane na konkursach wina oraz pisać bestsellerowe powieści, mogła uronić milion łez. Ale wcale nie płakała. Najzwyczajniej nie miała na to ani czasu, ani siły.

Mąż sielanki jakoś nie wytrzymał

Pracowała w banku w City. Przemieszczała się po Londynie w szpilkach, z nienaganną fryzurą. Nie wychodziła bez makijażu z domu. No, pańcia z wielkiego miasta. Wtedy James, jej mąż, oświadczył: kupujemy dom na południu Francji i się przeprowadzamy! Tak, "oświadczył" to chyba dobre słowo. Nie spodobał jej się ten pomysł. Jak to, zostawić całe życie? Ale nade wszystko nie chciała zostawiać męża. Wyjechała więc z nim do Gageac, malutkiej wioski w dolinie Bergerac.
- Wyobrażaliśmy sobie to nasze nowe życie jak sielankę: muskające nasze twarze słońce, wino, śpiew, pyszne jedzenie i piękne krajobrazy - opowiada Patricia. Ale rzeczywistość okazała się, jak zwykle, trochę inna.

Zastali dom w opłakanym stanie, bez znajomości francuskiego nie mogli dogadać się z sąsiadami, brakowało im przyjaciół, pracy, Anglii. Nic nie wychodziło tak, jak chcieli. James w końcu tej sielanki, którą sobie wymyślił, nie wytrzymał. Coraz więcej czasu spędzał w Anglii, coraz rzadziej wracał do Gageac. W końcu nie wrócił już w ogóle.

Patricia została sama, w domu, którego wcale nie chciała, w kraju, którego sobie nie wymarzyła, wśród ludzi, których dobrze nie znała. Bez męża, bez pieniędzy, bez pomysłu na siebie. Miała po czterdziestce i wydawało jej się, że już najlepsze za nią. Ale przecież musiała zacząć zarabiać. - Okazało się, że mój dom okala wielka winnica. Myślisz, że naprawdę chciałam się nią zajmować? Wcale nie. Pomyślałam jednak, że to jedyne rozwiązanie - opowiada.

Winobranie o piątej nad ranem

Mówi się, że w wino trzeba włożyć serce, aby było naprawdę smaczne. To prawda. Ale nigdy nie wierz, że to całkowicie wystarczy - przestrzega Patricia. Bo produkcja wina to przede wszystkim bardzo, bardzo ciężka praca. Szczególnie jeśli zabieramy się za to w pojedynkę. Patricia wstawała bardzo wcześnie, aby o piątej nad ranem pracować już w winnicy - wtedy owoce są najchłodniejsze i właśnie wtedy powinno się je zbierać.

Jeździła traktorem, zbierała ręcznie winogrona, prowadziła rozliczenia. Pracowała ciężko, psychicznie i fizycznie. Od wczesnego rana do późnej nocy. Kiedy wracała do domu, nie miała nawet czasu ani siły się martwić, złościć, płakać, użalać nad sobą. - Byłam wyczerpana. Ale z drugiej strony nigdy przedtem i nigdy potem kąpiel nie była dla mnie taką rozkoszą, a moment położenia się do łóżka taką ulgą - wspomina.

Zaczęła też intensywnie uczyć się francuskiego. Pierwsze zdanie, które wypowiedziała, brzmiało: "Bonjour, je m'appelle Madame Atkinson, je suis desolée pour le poulets" - "Dzien dobry, nazywam się Atkinson, przykro mi z powodu kurczaków". To było po tym, jak jej pies zagryzł zwierzęta sąsiadów.

Zresztą, Francuzi przyjęli ją bardzo ciepło - zupełnie na przekór pokutującym stereotypom o niechęci francusko-brytyjskiej. - Myślę, że miejscowi szanowali mnie, widząc, jak ciężko pracuję. Wiedzieli, że rozumiem, co to ból pleców po kilkunastu godzinach ciężkiej pracy. Widzieli również przemianę, która we mnie zaszła. Że już nie jestem jakąś babą z miasta przyjeżdżającą do Francji na wakacje. Że potrafię zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Myślę, że chyba im to zaimponowało - zastanawia się Patricia.

Prince bez "Le Petit"

Ale mimo wsparcia sąsiadów wcale nie było łatwo. Wstawanie w środku nocy i całe dnie mrówczej pracy jakoś nie poskutkowały specjalnie udanym debiutem. - Pierwsze wino, które zrobiłam, okazało się octem. Drugie wprawdzie nie było już tak ohydne, ale do udanych też bym go nie zaliczyła. Jak widzisz, było ciężko. Ale nie poddałam się - wspomina ze śmiechem Patricia.

W końcu było lepiej i lepiej. Jej wina były coraz smaczniejsze. I zaczęły zdobywać prestiżowe nagrody. A co ważniejsze, docenili je też "zwykli" ludzie, rozkochani w produkowanym przez nią napoju. Saussignac, jej najsłynniejsze wino, pije nawet sama królowa Elżbieta! To słodkie, bardzo szlachetne wino. Żeby je zrobić, trzeba kilkakrotnie w ciągu roku (około sześć-osiem razy) ręcznie zebrać winogrona, aby spośrod nich wybrać te pokryte pożądaną w tym rodzaju wina pleśnią.

O każdym ze swoich win mogłaby mówić godzinami. Nawet ich "imiona" nie są przypadkowe - swoje wina Patricia nazywa na cześć najpiękniejszych francuskich utworów literackich. I tak białe, wytrawne wino Patricii podpisane jest "Princesse de Cleves", czyli księżna de Cleves, bohaterka XVIII -wiecznego romansu Marii de la Fayette. "Le Rouge et Le Noir", czerwony trunek, nazwany jest z kolei na cześć powieści Stendhala, opowiadającej tragiczną historię ambitnego syna drwala, który za wszelką cenę stara się wnieść na wyżyny społeczne.

Patricia produkuje też wino "Prince", który kiedyś nazywało się "Le Petit Prince" (Mały książę). Pewnego dnia jednak Brytyjka odebrała telefon od spadkobierców Antoine'a de Saint-Exupery'ego. Zakomunikowali jej, że nie wyrażają zgody na to, aby używała nazwy "Le Petit Prince", bo ta jest objęta prawami autorskimi. Patricia nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Bo nazywając tak swoje wina, chce oddać cześć Francuzom, podziękować im za życzliwość, którą jej okazali. Ale zastosowała się do rozkazu krewnych pisarza - nie miała wyboru. Od tego czasu na wino niektórzy mówią ponoć żartobliwie "Książę bez małego".

O tym, że warto otworzyć się na świat

Dziś już nie wstaje przed piątą rano i sama nie prowadzi traktoru. Jest kobietą sukcesu - ma swoich pracowników, produkuje ponad 100 tysięcy butelek rocznie. Napisała dwie ciepłe powieści o tym, jak zmieniło się jej życie - "W dojrzewającym słońcu" i "Sezon na winobranie" (w Polsce wydało je Wydawnictwo Literackie). Jej książki są bestellerami w całej Europie. A do winnicy Patricii zjeżdżają co chwilę dziennikarze, ekipy telewizyjne, inni z kolei zapraszają ją na różne gale. W branży winiarskiej o jej nazwisku słyszał każdy.

Mimo tego Patricia jest wyjątkowo skromna, ciepła, podczas rozmowy skupiona na swoim rozmówcy. To nie jest uprzejmość w cukierkowatym stylu, z nieschodzącym z ust uśmiechem. To faktyczna życzliwość. Ciężko Patricii nie polubić.
Tym bardziej że jej historia może być dla wielu kobiet inspirująca. Bo to historia o tym, jak kobieta dojrzała nagle zmienia swoje życie o 180 stopni. O tym, jak pomimo trudów potrafi poradzić sobie w nowej sytuacji, otworzyć się na świat, ludzi. Wreszcie - to opowieść o tym, że warto wierzyć w siebie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska