MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z domu została tylko motyka

Halina Gajda
Halina Gajda
fot.halina gajda
Dymitr Sabatowicz dokładnie pamięta dzień, gdy do rodzinnego Długiego przyjechał konno kapral i krzycząc, kazał się pakować i wynosić. Na przygotowanie do podróży w nieznane mieli kilka godzin.

Mam dokument, że rodzina Sabatowiczów była w Długiem od 250 lat. I co z tego? Wsi już nie ma. Zielony krąg, ślad po studni, to jedyna oznaka, że były tu kiedyś domy. I jeszcze krzyż. - Mój dziadek postawił go w 1888 roku z wdzięczności za ocalenie od epidemii cholery - opowiada. - Pilnujemy go teraz razem z synem, to nikt go nie ruszy - mówi cicho.

Długa jazda węglarką na nieznaną Północ
Dymitr Sabatowicz mieszka w Siarach, ma 90 lat, ale wciąż tęsknie popatruje na południe, w kierunku rodzinnego Długiego. Zamyka oczy i widzi ostatni obraz wsi, który wrył mu się w pamięć - z 29 maja 1947 roku.

- Pamiętam, że był czwartek. Koło godz. 20. Do wsi konno przyjechał kapral. Krzyczał, że mamy się pakować i wynocha. Pięć rodzin, bo tyle nas było Łemków we wsi, popadło w trwogę i rozpacz. Nie było czasu na zastanawianie się, ale każdy zadawał sobie pytanie, co ze sobą zabrać, w co się spakować. Na polach zboża, ule pełne miodu były, w stajniach i oborach konie, owce, prosięta, krowy, sady spęczniałe od niedojrzałych jeszcze owoców. Pytaliśmy siebie wzajemnie, jak i gdzie to wszystko zmieścić - opowiada.

Miał wtedy 21 lat. - Pamiętam, że mama przez całą noc piekła chleb, żeby było co jeść - wspomina. - Klacz była już stara, wiele uciągnąć nie mogła, więc tego dobytku za wiele nie dało się załadować - dodaje. - Z czterech krów, co my je mieli, wzięliśmy jedną. I jeszcze źrebię. Owce zostały, reszta bydła też - dodaje smutno.

Wojsko weszło do Długiego kilka godzin później. Łemkom kazali jechać do Jasła. Na stacji okazało się, że we dwie rodziny muszą zapakować się do jednego wagonu-węglarki. Razem ze zwierzętami, które trzeba było przecież jakoś zabezpieczyć na drogę. Skrzynkami i czym tam mogli, oddzielili część wagonu, ale nie zmieniło to faktu, że wszędzie było pełno odchodów i gnojowicy. Wtedy też dowiedzieli się, że jadą na samą Północ, do Braniewa. Gdzie będą mieszkać, z czego i jak żyć - nie wiedzieli.

- Po drodze, w Toruniu, dali nam po bochenku chleba na osobę. I kilka wiązek siana dla zwierząt - wspomina. - Głodne bydło wyło straszliwie, że ciarki chodzili po plecach. Zdarzało się, że odgryzało sobie ogony - opowiada.

Obsługa pociągu zmieniała się po drodze. Jak trafił się dobry maszynista, to zatrzymywał lokomotywę, gdy tylko zobaczył siano na jakiejś łące. Wybiegali wtedy z pociągu, brali, ile się tylko dało, póki gospodarz nie zauważył i nie wybiegł, złorzecząc rabusiom.

- Jak wysiedliśmy na stacji w Braniewie, to krowy padły na klęczki i tak skubały trawę.
Wojsko poprowadziło ich dalej do wsi Jarzębiec. Pokazali dom, w którym mieli zamieszkać - bez okien, drzwi. Ruderę z rozwalonym dachem. - Łataliśmy ją tym, co się we wsi znalazło - wspomina.

[b]Trudne oswajanie rzeczywistości
Do Jarzębca trafiła jeszcze tylko jedna rodzina z Długiego. Reszta do innych, oddalonych nawet o kilkadziesiąt kilometrów miejscowości. Wszystko po to, by utrudnić im kontakty. Do zagospodarowania przydzielono im dziesięć hektarów. Tyle tylko, że na siewy było już za późno. Udało się zebrać też sporo siana. Mleka więc było pod dostatkiem. Tak przetrwali pierwszą zimę. Szczególnie trudną, bo tęsknota za rodzinną ziemią przytłaczała.

- W Jarzębcu nie mieliśmy się gdzie modlić. Dopiero kilka lat później, do Braniewa, do kaplicy na cmentarzu zaczął przyjeżdżać wozem zaprzątniętym w osła prawosławny ksiądz staruszek - dodaje.

Rodzice wciąż żyli przeszłością, mama popłakiwała ukradkiem, ojciec często wpatrywał się w punkt gdzieś na horyzoncie. - Byłem młody, pełen sił. Wziąłem się za gospodarkę tak, jak umiałem najlepiej - kupiłem konną snopowiązałkę, potem młocarnię na motor. Ludzie zamawiali mnie do roboty, zacząłem zarabiać - opowiada Sabatowicz.

Życie nie znosi próżni. Gdy minął pierwszy żal, a rozstanie z ojcowizną nie bolało już tak mocno, przyszły pierwsze śluby i wesela. - Na jedno z nich, aż z Rawicza przyjechał, jak się później okazało, mój przyszły teść. Mocno już wstawiony, powiedział wtedy do mnie: Mam córkę na wydaniu, w sam raz dla ciebie, będziesz moim zięciem - wspomina ze śmiechem Dymitr Sabatowicz. - Zaprosił mnie przy tym do siebie - wspomina dalej.

Pan młody, którego nie było na weselu

Było nie było, wypadało z zaproszenia skorzystać. Nawet po to, by zobaczyć, jak się inni osiedlili, jak im się wiedzie. - Pojechałem raz, a pół roku potem - drugi raz, już z drużbantem, żeby się oświadczyć - mówi wprost. - Dziewczyna nie była oporna, przyjęła mnie - dodaje.

Szybko ustalili datę ślubu i to, że jedno przyjęcie odbędzie się u niej, a drugie u niego. I tak się stało. Kilka dni przed weselem orszak zawitał do panny młodej. Na niedzielę wszyscy mieli wrócić do Jarzębca, na ślub. W drodze powrotnej, na stacji w Elblągu, przyszły pan młody został okradziony. Dalsza jazda była praktycznie niemożliwa, Elbląg bowiem traktowany był jako strefa nadgraniczna. Wszędzie było pełno wojska, kontrole były codziennością. - Mimo wszystko zdecydowałem, że pojadę do Braniewa, tyle tylko, że nie wysiądę na głównej stacji, a wcześniej. Zgłoszę się na policję, może mi się upiecze, jeśli powiem, że mnie okradli i że się żenię - wspomina.

Jak pomyślał, tak zrobił. Plan jednak zawiódł - mundurowi nie okazali zrozumienia dla planów młodego mężczyzny. Na dodatek kuzyn, który na ślub Dymitra przyjechał aż z Kanady, też trafił do aresztu. Po przyjeździe do Polski miał się meldować na posterunku co tydzień. Tymczasem, przez wesele, zapomniał o tym. Natychmiast stał się podejrzany.

- Posadzili nas w dwóch celach, zabrali wszystkie osobiste rzeczy, o północy wezwali na przesłuchanie, a że nie dowiedzieli się niczego poza tym, że spieszę na własny ślub, wysłali dalej aż do Kętrzyna - wspomina. - Kolejne przesłuchanie i moja ta sama opowieść. W końcu śledczy uznali, że trudno nas uznać za wrogów ludu. Kazali wracać do domu - opisuje.

Po rozmaitych perypetiach w końcu dotarł do Braniewa w niedzielę na dziewiątą rano. Ślub w cerkwi został zaplanowany na dziesiątą. Ksiądz, nie doczekawszy się na młodych, uznał, że się rozmyślili, i wybrał się w drogę do domu. Zawrócili go, opowiadając o perypetiach Dymitra. Po mszy i celebrze w cerkwi, gośćmi na przyjęciu zajmowała sie tylko panna młoda.
- Po trzech nieprzespanych nocach, nerwach, zmęczeniu, po prostu przewróciłem się i zasnąłem - śmieje się. - I takie to było wesele, bez pana młodego - dodaje.

Sen o oderwanych rękach Chrystusa
Sabatowicz miał sen, że znalazł trzy rzeczy. Mówią - sen mara, Bóg wiara. - Jedną z tych rzeczy była motyka, dwóch pozostałych nie zobaczyłem. Tylko po przebudzeniu miałem przeświadczenie, że one gdzieś są - wspomina.

Następnego dnia, jak co niedzielę, pojechał do Długiego. Gdy chodził po łąkach, natrafił na... motykę. Nie miała trzonka, pewnie zgnił, kiedy ponad pół wieku leżała w krzakach.

- Nabiłem ją na jakiś kij i zacząłem obkopywać ziemię wokół krzyża, co go jeszcze dziadek postawił. Nagle, trach. Motyka uderzyła w coś twardego. Popatrzyłem, a to ręka Chrystusa, co kiedyś wisiał na nim. Zacząłem kopać dalej. Znowu trach - druga ręka figury - opowiada cicho.

Wtedy też dotarło do niego, że ręce Jezusa to właśnie te dwie rzeczy, których nie zobaczył we śnie. Choć szukał dokładnie, nie trafił na resztę figury. Znalezione ręce przykręcił mocno do krzyża i wciąż ma nadzieję, że jeszcze przed śmiercią uda mu się znaleźć brakujące części. - Mam teraz na krzyżu tylko ręce Jezusa wyciągnięte ku niebu - wzdycha.

Po siedemnastu latach od wyjazdu, na początku lat 60. przyjechał odwiedzić rodzinną wieś. U fryzjera w Gorlicach zobaczył ogłoszenie o domu do sprzedaży w Siarach. Pojechał pod wskazany adres. Od razu mu się spodobało. Za 160 tysięcy ówczesnych złotych kupił gospodarstwo. Z północy sprowadził się trzema wagonami dobytku. - Spośród wywiezionych z Długiego, tylko my wróciliśmy, i to do Siar, bo w rodzinnej wsi nie było już czego szukać, tam zostały tylko kamienie - dodaje smutno.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska