MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wyciął orła w kole, czyli jak babcia Haratyka pchnęła go do sukcesów

Artur Gac
Artur Gac
Geert Vanden Wijngaert
Rozmowa z Michałem Haratykiem, kulomiotem AZS AWF Kraków, srebrnym medalistą lekkoatletycznych mistrzostw Europy i kandydatem do medalu na igrzyskach w Rio de Janeiro.

Jedni mówią o Panu, że mruk i niezbyt lotny rozmówca, a drudzy, że co prawda mało mówi, ale jak już coś powie, to często trafia w punkt. Jaka o Panu jest prawda?
Sam nie wiem. Na pewno nie jestem gadułą, a zwłaszcza nie przepadam za udzielaniem wywiadów.

Dlaczego?
Ponieważ uważam, że nie mam nic mądrego do powiedzenia. A skoro tak, to po co zabierać głoś?

A z czego bierze się takie poczucie?
Nie potrafię tego wytłumaczyć, po prostu tak mam.

Jednocześnie trzeba mieć duży dystans do siebie i sporą dawkę autoironii, żeby publicznie powiedzieć: pcham kulę, bo jestem wysoki i gruby.
Taka prawda. Ci, co pchają kulą, raczej do chudych i filigranowych nie należą. Żeby kula daleko leciała, musimy mieć swoją masę, czyli minimum 110 kg i wzrost przynajmniej 190 cm. Potrzebujemy konkretnych gabarytów. Bez naturalnych predyspozycji można być co najwyżej przeciętniakiem.

Ale Pan powiedział to tak, jakby uważał się za brzydkiego i mało atrakcyjnego faceta.
Moje słowa miały być pół żartem pół serio, a rzeczywiście tak zostały odebrane.

Bo powiedzmy sobie szczerze: wizualnie nie ma tragedii.
Może, ale nie mnie to oceniać... Nie jestem osobą, dla której wygląd zewnętrzny byłby celem samym w sobie.

Wicemistrz Europy ma powodzenie u kobiet?
Cięższego pytania nie mógł Pan zadać? (śmiech). O kobietach nie mam czasu nawet myśleć, dlatego trudno mi sobie wyobrazić taką sytuację.

Jest Pan singlem?
Teraz tak, ale w gimnazjum miało się jedną dziewczynę, może dwie... Obecnie kompletnie się tym nie interesuję. Skupiam się na treningach.

Przed mistrzostwami Europy , a po pierwszych sukcesach, mówiło się, że nie jest Pan odporny na stres na ważniejszych imprezach.
Na przykład do dzisiaj nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego w Portland nastąpił zanik formy. Czy wyniknął z przeziębienia oraz zdiagnozowanej kontuzji prawej nogi, czyli wielokrotnie naderwanego mięśnia, a może bezpośrednią przyczyną był stres...

Ponoć w skrytości jest Pan pewny siebie i czuje swoją wartość, tylko tego nie uzewnętrznia.
W każdej plotce jest ziarno prawdy, ale raczej jestem osobą, która za bardzo nie wierzy w swoje możliwości. Choć to też nie takie jednoznaczne. Czasami mam taki dzień, że wiem, co zrobić i to przekłada się na rezultat. A gdy już wychodzi, to sam nie wierzę w to, co widzę.

Dyskobolom przeszkadza wiatr, a kulomiotom?
Jakość koła. Przy wejściu w obrót noga będzie ujeżdżała, jeśli okaże się ono śliskie, albo beton zacznie się kruszył. To sprawia, że musimy wolniej wykonać rzut, nie na pełnej prędkości, żeby nie zaliczyć gleby.

Zdarzyło się to Panu?
Tak, dwa razy „wyciąłem orła” w kole. Premierowego podczas swojego pierwszego startu w Krakowie, gdy mocno padał deszcz, a później na treningu w Spale, z powodu błędu technicznego.

Pana życie to monotonia: dom, trening i niechętny udział w obozach?
Pomijając dom, mniej więcej wszystko się zgadza. W domu bywam bardzo rzadko.

A to ciekawe, bo słyszałem, że uwielbia Pan choćby na kilka dni „uciec” do domu rodzinnego.
Czy uwielbiam, to nie wiem. Po prostu jadę wypocząć, gdy mamy 2-3 dni przerwy między zgrupowaniami. Nie mam wiele czasu na regenerację, więc fajnie wpaść do domu i trochę poleżeć.

I spotkać się z rodzicami.
Rodzice mieszkają w Niemczech, więc i tak się nie widujemy, tyle co za pośrednictwem internetu. Po prostu jadę wypocząć na wieś i pooddychać świeżym powietrzem.

Przefiltrować płuca po krakowskim smogu?
Tak, choć na swoim organizmie nie zauważam różnicy. Inna sprawa, że w tym roku bardzo mało bywam w Krakowie.

To gdzie znajduje się Pana rodzinna oaza?
W Kiczycach, niedaleko Bielska-Białej.Mieszka tam moja siostra ze szwagrem i dzieckiem. Pobawię się z chrześnicą, złapię oddech i wracam na zgrupowanie.

Krótko mówiąc stonowany i spokojny z Pana „misiu”.
Cała prawda, lepiej bym tego nie ujął.

Żadne pokusy Pana nie pociągają?
Nie, kompletnie. Pan się tu produkuje, a ja prowadzę zwykłe, nudne życie. Zero sensacji. Nie przeszkadza mi ta monotonia.

Co zajmuje Pana w wolnym czasie?
Gry komputerowe, one mnie bardzo wciągają.

A skąd ten brak znajomych?
Gdy skończyłem gimnazjum, przeprowadziłem się z rodzicami do domu w Kiczycach, z innej wioski, z Kostkowic. Zacząłem trenować i w wieku 17 lat wyjechałem do Krakowa, gdzie moje życie kręciło się wokół internatu i treningów. Dlatego na wsi nikogo nie zdążyłem poznać, a teraz nawet mi się nie chce wychodzić z domu.

A pokusa nocnych szaleństw?
Nie jestem typem, który chodzi na imprezy, bo nie lubię tłoku.

Kiedy był Pan po raz ostatni na imprezie?
Nigdy nie byłem.

Pan sobie żartuje.
Jeśli mówimy o weselach czy rodzinnych uroczystościach, to parę zaliczyłem, ale do klubów lub na „domówki” w ogóle nie chodzę. Nigdy, słowo honoru.

To ewenement.
Nie widzę w tym żadnej frajdy. Pojechać, upić się? Dla mnie to bez sensu. Wolę usiąść w spokoju w domu, odpoczywać, a przy tym zagrać sobie w grę. Na tym punkcie jestem lekkim maniakiem.

Do Krakowa przyjechał Pan sam?
Na początku z bratem i trenerem. Ja mieszkałem w internacie i chodziłem do liceum, a brat zakwaterował się w jednym akademiku z trenerem.

Łukasz uchodził za większy talent od Pana?
Zdecydowanie.

Odpuścił sport z pobudek materialnych?
W głównej mierze tak. Miał wtedy narzeczoną, pewnie myślał o dziecku i ślubie, a do tego potrzebne są pieniądze.

Na początku nie miał Pan żadnych wyników?
Nie było za wesoło, bo spisywałem się poniżej przeciętnej. Troszkę pieniędzy otrzymywałem od babci, ale przynajmniej nie musiałem martwić się o internat, a później akademik, które opłacał mi klub. Podobnie jak obiady, więc o tyle miałem dobrze.

Wielki, potężny, barczysty facet, a z manierą kochanego wnusia mówi Pan o babci.
Jestem jej wdzięczny za wsparcie. Dziadkowie mieli więcej pieniędzy od rodziców, dlatego początkowo to od nich otrzymywałem największą pomoc. Później, gdy rodzice wyjechali do Niemiec, również od nich dostawałem pieniądze. Teraz jeszcze nie zarabiam wiele, ale mam nadzieję, że mój status ulegnie poprawie.

Ludzie zaczęli Pana rozpoznawać?
Nie za często, ale zaraz po powrocie z Amsterdamu, zostałem rozpoznany w KFC.

Stołuje się Pan w fast-foodzie?
Czasami nie mam wyjścia. Akurat wtedy, po powitalnym obiedzie u pani premier, od razu jechaliśmy do Cetniewa. Na trasie złapał mnie głód, więc trzeba było posilić się, bez tracenia czasu na szukanie restauracji.

Jak Pan podchodzi do fanów?
Z szacunkiem, ale dla mnie to krępująca sytuacja. Jestem zwykłym kulomiotem, a nie gwiazdą.

Jest coś, czego Pan zazdrości topowym kulomiotom?
Trochę zazdroszczę Tomkowi Majewskiemu, że ma tak mocną głowę. Nawet na najważniejszych imprezach prawie zawsze potrafi poprawiać wyniki, pchając coraz dalej w kolejnych próbach. U mnie na razie jest z tym ciężko.

Na igrzyska do Rio poleci Pan walczyć o złoty medal?
Nie będę zapeszał, zwłaszcza że nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Celem minimum jest awans do finałowej „ósemki”, a później wszystko może się wydarzyć...

***
Michał Haratyk
zawodnik AZS AWF w Krakowie. Ma 24 lata, pochodzi z Kostkowic w powiecie cieszyńskim. Poszedł w ślady starszego brata. Pierwszym sponsorem obu kulomiotów była ich babcia.
Po lutowym mityngu w Łodzi, który wygrał z wynikiem 21,35 m (rekord życiowy), związał się kontraktem menedżerskim z Czesławem Zapałą. Wicemistrz Europy (2016).
Dwukrotny srebrny medalista mistrzostw Polski seniorów (2015 i 2016). Mistrz kraju w kategorii młodzieżowców (2014).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska