MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Włoski azyl Jana Rokity

Redakcja
Jan Rokita
Jan Rokita Andrzej Banaś
Jan Rokita, niedoszły premier z Krakowa, najbardziej znany polski polityk na emigracji wewnętrznej, trafił do rzymskiego szpitala Gemelli. I to był powód, dla którego znów stało się o nim głośno - pisze Marek Bartosik.

Czytaj także: Choroba Jana Rokity wciąż niezdiagnozowana

Przez ostatnie cztery lata nie ustawały spekulacje o powrocie Jana Rokity do politycznej aktywności. Jedni czekali na to z nadzieją, inni mówili o takiej perspektywie, zwłaszcza po jego fatalnej przygodzie w samolocie Lufthansy, z drwiną.

Ale teraz, kiedy przyszła wiadomość o poważnej chorobie człowieka, który pewnie na zawsze pozostanie niedoszłym "premierem z Krakowa", okazało się, że los byłego polityka jednak wielu ludzi zwyczajnie obchodzi. I może to jest największy z jego dotychczasowych sukcesów. Ostatnio, kiedy tylko był pytany o powrót do polityki, to mówił, że po pierwsze ona nie tęskni za nim, a po drugie on woli Włochy.

Choroba dopadła go właśnie gdzieś w domku wynajętym na półwyspie Cilento na pograniczu Kampanii i Basilicaty. Blisko harmonii greckich ruin Paestum, uroków Neapolu i raju smakoszy prawdziwej mozzarelli, tej robionej wokół Battipagli z mleka bawolic.

- Czas od 2007 roku to najlepszy okres w moim życiu - mówił nam Jan Rokita niedawno, po kolejnym powrocie z Włoch. Trudno było w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że wygłaszało te słowa klasyczne zwierzę polityczne. Sam twierdził przecież, że jako nastolatek wsłuchujący się w krakowskim mieszkaniu w audycje radia "Wolna Europa" podjął świadomą decyzję "o życiu na marginesie społeczeństwa i poświęceniu się walce z systemem".

Jednak jego przyjaciele mówią, że widzą zmianę, jaka w Rokicie w ciągu ostatnich lat zaszła.
- Nauczył się smakować życie - twierdzą. Robił to przede wszystkim właśnie we Włoszech.
Podczas kariery politycznej rozpoczętej tak naprawdę w 1980 roku, kiedy miał zaledwie 21 lat, poznał w tym kraju przede wszystkim Rzym. W ostatnich latach mógł sobie pozwolić na to, by co roku jechać na uroczystości Bożego Ciała do Sieny w południowej Toskanii. "Odkrył" tamtejszą katedrę, którą uważa za najpiękniejszy kościół świata. Podczas świątecznych, czerwcowych ceremonii znikają w świątyni wszystkie bariery, jakie stawiane są tam, by uchronić świątynię przed zadeptaniem przez hordy autokarowych turystów. Wtedy też pojawiał się tam Jan Rokita, by zaglądać w każdy zakamarek.

- Te lata to był najgorszy okres w moim życiu - tak z kolei Rokita nazywa okres 2005-2007. Wcześniej, przez półtora roku, przygotowywał się do objęcia funkcji premiera. Widać było, że jest wygłodniały polityki. Przecież w realnej władzy uczestniczył tylko raz, kiedy w rządzie Hanny Suchockiej był szefem Urzędu Rady Ministrów, które łączyło kompetencje dzisiejszej kancelarii premiera i niektóre MSWiA.
Na oczywistego kandydata do zajęcia fotela premiera wyrósł w komisji badającą aferę Rywina. Tam wrócił do równowagi po ciężkiej porażce w wyborach na prezydenta Krakowa w 2002 roku.

Przesłuchania komisji śledziły przed telewizorami miliony ludzi. Większości z nich Jana Rokita imponował prawniczą precyzją, celnością stawianych pytania, konsekwencją w egzekwowaniu odpowiedzi.
Potem jego premierowskie ambicje tylko dla niewielu wydawały się na wyrost. Zwłaszcza, że miał być premierem rządu POPiS-u. Do dzisiaj jest przekonany, że był najlepiej przygotowanym do tej funkcji kandydatem od 1989 roku.
Nadzieje zawaliły się, kiedy okazało się, że minimalnie, ale to jednak PiS wygrał wybory w 2005 roku i to Jarosław Kaczyński dyktuje warunki. Z tej porażki Jan Rokita już psychicznie, a przede wszystkim politycznie się nie podniósł. W partii rosła pozycja Donalda Tuska, jego - jako współlidera - spadała.
Opowiadał, że czuł się w Platformie marginalizowany. Do Sejmu przychodził z obowiązku, choć jednak zawsze do pracy przygotowany. Kilkakrotnie był uznawany przez sejmowych dziennikarzy za jednego z najlepszych merytorycznie posłów. Czytał więc na sali sejmowej książki, powoli mentalnie wychodził z polityki, która wtedy za rządów braci Kaczyńskich wrzała.

Nigdy nie potrafił odnaleźć przyczyn utraty pozycji w sobie, swoim usposobieniu i wadach. Pytania o to "załatwiał" odpowiedzią "Nie jestem zupą pomidorową. Wszyscy nie muszą mnie lubić".
Dostrzegał tylko, że nie potrafił się wpasować atmosferę polityczną nowych czasów. - Ani ja nie chciałem być dworzaninem, ani oni nie wierzyli, że da się dworzanina ze mnie zrobić - mówił o kolegach z czołówki PO.

Zmobilizował się jeszcze przy okazji przedterminowych wyborów w 2007 roku, by walczyć z ludźmi Grzegorza Schetyny o swoich stronników na listach kandydatów do parlamentu w Małopolsce.
Nigdy do końca nie wyjaśniło się, czy jego decyzja o wyjściu z polityki, ogłoszona spektakularnie w czasie telewizyjnego programu na żywo, została wymuszona przez wejście jego żony do grona doradców prezydenta Lecha Kaczyńskiego czy to był dla Rokity tylko dogodny pretekst.
Pierwsze małżeństwo Jan Rokita miał nieudane i krótkotrwałe.

Z Nelly poznali się w kawiarni przy krakowskich Plantach, kiedy dziewczyna jako niemiecka studentka przyjechała do Krakowa. Wtedy oświadczył się, ale do małżeństwa nie doszło.
Spotkali się ponownie kiedy Jan Rokita był ministrem w rządzie Hanny Suchockiej. Pobrali się w kościele Dominikanów w Krakowie. Jan Rokita w czasie tej uroczystości został nie tylko mężem Nelly, ale również jej ojcem chrzestnym, bo wtedy przeszła na katolicyzm.

Przez lata Nelly była w cieniu kariery politycznej męża. Potem najwyraźniej zaczęło jej to ciążyć, aż wreszcie w 2007 roku uwierzyła, że ma w polityce samodzielną pozycję.
Ich wspólnie podtrzymywany wizerunek romantycznej pary w kapeluszach nie zdołał przykryć emocji kłębiących się w tym małżeństwie. W każdym razie Jan Rokita postawiony przez żoną w arcytrudnej politycznie sytuacji wybrał lojalność małżeńską i zerwał z polityką radykalnie, po 27 latach.
Wrześniowy dzień 1980 roku Rokita uznaje do dzisiaj za najważniejszą datę w swoim życiu. Poszedł wtedy na studencki wiec do Collegium Broscianum Uniwersytetu Jagiellońskiego i wpisał się do Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Po kilku miesiącach był już przewodniczącym tej organizacji na uczelni.

To w tamtych czasach nazwany był "Pochroniem" od postaci łotra z "Dziejów grzechu". W styczniu 1982 r. na pół roku trafił do obozu dla internowanych. Należał do zapalczywych młodych ludzi.
W połowie lat 80. jako konserwatysta z przekonań, zakładał pacyfistyczny ruch "Wolność i Pokój".
Kiedy nadszedł rok 1989, był bardzo młodym, ale już na tyle ważnym politykiem opozycyjnym, że usiadł przy Okrągłym Stole, a potem - przez Unię Demokratyczną, Unię Wolności i Stronnictwo Konserwatywno -Liberalne - wszedł na najwyższe pozycje w politycznym życiu trzeciej RP.

I to wszystko porzucił w 2007 roku. Twierdził, że całkiem świadomie. Bez satysfakcji, ale za to z poczuciem słuszności. Przez ostatnie lata uczył się nowego życia. Najpierw pisywał komentarze pradowe, potem zaczął prowadzić zajęcia ze studentami jezuickiej uczelni w Krakowie, ostatnio także na UJ.

Mówił studentom o polityce. A przede wszystkim zaczął podróżować. Głównie właśnie do Włoch.
Tam odkrył dla siebie sztukę przełomu średniowiecza i odrodzenia. - Renesansowe Madonny malowane były według bliskich nam kanonów. Są piękne, ale łatwiej w nich się zakochać czy zachwycać ich piersiami niż się do nich modlić. Jednak na początku XIV wieku paru genialnych ludzi w Sienie malowało Madonny, przed którymi się jeszcze pada się na kolana, ale już są pięknymi kobietami. Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje taka sztuka: nowożytnie piękna i średniowiecznie religijna - opowiadał nam z pasją.

W tym samym czasie odkrył też Gorce, jeździł w Bieszczady. A także do Pampeluny, gdzie na uniwersytecie Opus Dei studiowała córka Nelly, z którą jako ojczym jest bardzo mocno związany, i do Londynu na koncerty.

Z Włoch wysyłał mailem do niektórych dawnych przyjaciół wielostronicowe listy, w których opisywał swoje włoskie doświadczenia i z satysfakcją wytykał błędy m.in. Zbigniewowi Herbertowi w jego esejach o sztuce Italii.

Teraz znowu pojechał tam samotnie. W okolicach Agripoli odezwały się wcześniej lekceważone dolegliwości. Kiedy wiadomość o jego chorobie dotarła do kraju, okazało się, że Jan Rokita może liczyć nie tylko na pomoc przyjaciół, ale i życzliwe zainteresowanie wielu ludzi, którzy życzą mu zdrowia.
Wiedzą, oni że jest człowiekiem trudnym, ale osób bezkompromisowych moralnie i kompetentnych jak on w polskiej polityce brakuje dotkliwie. I wierzą, że szczęśliwe przejście przez ciężką chorobę może dać Janowi Rokicie drugi życiowy oddech.

Kraków: rozpoczęła się**rekrutacja na studia 2011**

Chcesz iść za darmo do Parku Wodnego w Krakowie? **Rozdajemy bilety**

Urządź się w Krakowie!**Zobacz, jak to zrobić!**

Wszystko o Euro2012 na**www.drogadoeuro2012.pl**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska