MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wielkanocny dezerter

Artur Drożdżak
Michał B. tak się wściekł na warunki pracy w policji państwowej, że po niespełna dwóch miesiącach pracy trzasnął drzwiami i wyjechał w rodzinne strony. Powód? Wcale nie groźni bandyci, nocne pościgi i uciążliwe śledztwa, ale zwyczajny głód. A jak tu ścigać bandytów, gdy kiszki marsza grają.

34-letni Michał B. 10 miesięcy starał się o posadę w policji. Pochodził z Zabłotowa (dziś Ukraina). Przyjęto go dopiero 16 lutego 1920 r. do komendy w Krakowie, służbowo wysłano do roboty na półroczną próbę na posterunek w Staniątkach koło Bochni. Były obietnice godziwej pensji, zapewnienia o szybkim awansie, deklaracje dodatków służbowych, ale gdy mężczyzna z końcem miesiąca nie dostał pensji, szczytne ideały schował do kieszeni, a głośno zaczął się dopominać należnej mu zapłaty. - Za późno przyszła do nas ze Staniątek lista płac - usprawiedliwiała się komenda. Ale pustego żołądka Michała B. to nie przekonało.

W krakowskiej komendzie poprosił o pomoc nadkomisarza M., który odesłał go do kasy gospodarczej, a tam z kolei usłyszał, że z tym jest dużo pisania i kłopotu, więc najlepiej, jak będzie prosił o zaliczkę przy swojej powiatowej komendzie w Bochni. Pojechał i tam, ale go miękko spławiono. Ulitował się nad nim dopiero młody kolega z komendy. Pożyczył kasę. - Ale już 1 kwietnia na 100 procent otrzymasz zaległe pobory za luty i marzec - zapewniali przełożeni. Jednak w prima aprilis była figa z makiem, a nie zaległa wypłata. Policjant dostał tylko pobory za kwiecień. - Za luty i marzec będą w maju - usłyszał.
- Dlaczego?! - huknął wściekły.

- Bo brakuje na liście płac deklaracji służbowej - dowiedział się.
- A czy to moja wina, czy może komendy w Krakowie? - pienił się Michał B. Odpowiedzi nie było.
Przez noc przemyślał swoje położenie, 2 kwietnia z pensji spłacił część długów, pozostałe uregulował, gdy sprzedał zegarek. Po czym spakował się i w pokoju służbowym zostawił: ładownicę do karabinu z bagnetem, trzewiki, płaszcz, spodnie, klucze oraz list pożegnalny do komendanta. Opisał w nim biedę i jak na służbie jadł z kolegami kaszę jaglaną i raczył się cukrem darowanym przez miejscowego starostę.

"Tak dalej biedować nie mogę, proszę o wybaczenie, nic Pan nie winien, że z zaległych poborów za półtora miesiąca zaledwie dostałem część. Bardzo mi przykro, chciałem służyć, ale nie w takich warunkach. Na posterunku nie ma zgoła nic, chociażby było nawet trochę ziemniaków, to nie ma chleba. Odjeżdżając do domu życzę wesołych Świąt Wielkanocnych wszystkim z posterunku" - nakreślił kaligraficznym pismem.

Michała B. zaczęto poszukiwać dopiero pół roku później, a w lutym 1921 r. krakowski sąd skazał go na dwa miesiące więzienia, bo "bez uzyskania uwolnienia ze swojego urzędu od właściwej władzy służbę samowolnie opuścił". Policja odnosząc się do listu Michała B. odpierała zarzuty. "Wyjawione tam żale nie zawierają żadnych uzasadnionych nielegalności pochodzących z winy przełożonej komendy, które by skłoniły oskarżonego do opuszczenia służby"- twierdzono. Michał B. przed sądem przyznał się do winy, ale wyjaśniał, że krytycznego dnia w takim rozdrażnieniu odjechał z posterunku, że nie wiedział,co czyni.

- Bo nie było ani zaliczki, ani urlopu, więc ogólny głód popchnął mnie na tę drogę. Ja chcę dalej pracować, polityka mnie nie obchodzi. Tylko bym miał korzyść ze służby i uznanie przełożonych - mówił w ostatnim słowie. I dodajmy: pełny brzuszek. A policja i dziś powinna wiedzieć, że wobec niektórych funkcjonariuszy trzeba stosować zasadę: przez żołądek do serca. Bo może się zdarzyć, że pójdą w ślady głodnego policjanta ze Staniątek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska