Łukasz Winczura

Ortopedia jest jak artystyczne rzemiosło. Wymaga nie tylko siły, ale także precyzji

Ireneusz Kotela, 11 stycznia, krótko po otrzymaniu tytułu profesora z rąk Prezydenta Andrzeja Dudy Fot. www.dabrowatar.pl Ireneusz Kotela, 11 stycznia, krótko po otrzymaniu tytułu profesora z rąk Prezydenta Andrzeja Dudy
Łukasz Winczura

Ireneusz Kotela, słynny lekarz rodem ze Szczucina, otrzymał przed miesiącem profesorski tytuł. Postępy w ortopedii są dziś takie, jak - nie przymierzając - w rozwoju sieci komórkowych - mówi

Panie profesorze, z ilu kości składa się człowiek?

A co to, egzamin (śmiech)? Zależy, czy pyta pan o układ kostny dziecka, czy dorosłego człowieka. U dorosłego to mniej więcej 206 kości, niemowlak ma ich około 270.

Na które powinniśmy najbardziej uważać?

Na kości podudzia i okolice stawu skokowego. Osoby, które mają problemy z osteoporozą powinny szczególnie uważać na kość udową, kości przedramienia i kość ramienną.

Zastanawiam się, czy dobrymi ortopedami mogą być kobiety.

Jasne, że tak! To, że panie są u nas w mniejszości, wcale nie znaczy, że nie mogą być świetnymi ortopedami. Służę przykładami. Nieżyjąca już profesor Alicja Kiepurska, która była szefową Warszawskiej Kliniki Ortopedycznej czy pani doktor Marta Różańska, która praktykuje w Dąbrowie Tarnowskiej. Ale dlaczego pan sugeruje, że kobiety nie mogą być prymuskami w ortopedii?

Bo kiedy patrzę na operacje wszczepień protez, gdzie w ruch idzie młotek czy nastawianie złamanych kości rąk albo nóg, to wydaje mi się, że tu bardziej przydaje się krzepa niż delikatna kobieca dłoń.

Zgoda, że w tych przypadkach potrzeba siły fizycznej. Ale już na przykład przy operacjach ścięgien przyda się zegarmistrzowska precyzja. Widzi pan, ortopedia to takie „artystyczne rzemiosło”.

I dlatego zamarzyła się panu ta specjalizacja, a nie na przykład anestezjologia?

Na pewno nie będę panu opowiadał, że ortopedą chciałem być od dziecka.

Tudzież po czechosłowackim serialu „Szpital na peryferiach”, który rozgrywał się właśnie w środowisku ortopedów.

Tym bardziej. Bo wówczas ortopedą już byłem (śmiech). U mnie wszystko zaczęło się na IV roku medycyny w Krakowie. Wysyłano nas wówczas na praktyki. Ci, którzy nie byli krakusami, wypadali poza Kraków. I tak trafiłem do Rzeszowa, pod skrzydła Mieczysława Koczana, który zajmował się między innymi endoprotezami. I to on zaszczepił we mnie żyłkę...

Bardziej w pańskim przypadku chyba kość.

To inaczej. Zaszczepił mi szkielet do zajmowania się ortopedią.

To pański pierwszy mistrz?

Jeśli chodzi o rzemiosło, bezsprzecznie tak. Drugim był doktor Mieczysław Prusek, który tworzył ortopedię w Dąbrowie Tarnowskiej. Pracowałem przy nim przez długie lata. Z kolei jeśli chodzi o pracę naukową, to zdecydowanie najwięcej zawdzięczam profesorowi Wojciechowi Kusiowi z warszawskiej kliniki przy Lindleya, wybitnemu specjaliście od chirurgii kolana. On był promotorem mojej pracy doktorskiej.

Smutno mi, gdy starszym ludziom muszę mówić, że na operację trzeba czekać kilka lat

A przy których operacjach tętno najbardziej panu przyśpiesza?

Do każdej podchodzę jednakowo skupiony. Przecież na stole mam chorego człowieka. Ale miałem takie operacje, które na dobre zapadły mi w pamięć. To na przykład niektóre zabiegi stawów. Gdy ma pan do odtworzenia cały staw, to musi pan myśleć równocześnie, jak budowlaniec i architekt. Skupienie maksymalne, bo obok przebiegają naczynia tętnicze. Albo zabieg rewizyjnej endoprotezoplastyki...

Panie profesorze, a można bardziej po polsku?

Spróbuję. U tej chorej doszło do uszkodzenia podłoża kostnego podtrzymującego panewkę endoprotezy i duża jej część przemieściła się do brzucha. Musieliśmy poprzez powłoki brzuszne dostać się do interesującego nas miejsca i dopiero przejść do pracy. Albo inna sytuacja. W trakcie operacji stawu biodrowego stwierdzamy tętniak rzekomy na tętnicy biodrowej. Czym grozi tętniak, tłumaczyć nie trzeba. Niezbędna jest natychmiastowa interwencja chirurga naczyniowego, którego ściągamy na salę. Aż nie chcę myśleć o tym jak przebiegałby zabieg, gdyby nie właściwa współpraca i szybkie działanie.

A ma pan jakieś swoje rytuały podczas operacji?

Jeśli chce pan zapytać, czy na przykład krzyczę, tudzież rzucam narzędziami. Jestem normalny (śmiech).

Na sali panuje absolutna cisza?

Aż tak to nie. Rozmawiamy, gra muzyka, słuchamy wiadomości...

Polityczne odradzam - dla dobra pacjenta. A melodie to jakie? Akurat w pańskim telefonie słychać zdaje się jakieś mocne uderzenie.

O, nawet nie wiedziałem. Co do muzyki, to z zespołem dobieramy sobie wcześniej to, czego chcemy słuchać.

Pańskie marzenie jako ortopedy?

Mam takie. Choć z drugiej strony, gdybym je zrealizował, pewnie straciłbym chleb. Marzy mi się stworzenie sztucznej chrząstki na bazie naturalnych składników.

Co by to dało?

To, że na tej bazie można byłoby na przykład odbudowywać stawy.

A na czym polegałby przełom?

Dziś mamy tak, że coraz młodsi ludzie mają wszczepiane protezy.

Jak młodsi?

Choćby czterdziestolatkowie. Taką osobę muszę od razu uprzedzić lojalnie, że za czas jakiś czeka ją powtórna operacja. Przy tej nowej chrząstce nie byłoby już takiej potrzeby.

Prace już trwają?

Tak, od roku. Zresztą podobne badania prowadzi także jeden z profesorów w Stanach Zjednoczonych.

Kiedyś wybitny tarnowski neurochirurg, prof. Andrzej Maciejczak, powiedział, że w jego pracy bardzo pomaga mu współpraca z inżynierami. Podobnie jest w ortopedii?

Oczywiście. Od samego początku mojej pracy wielokrotnie konsultowałem się z naukowcami z innych dyscyplin. To byli uczenie między innymi z Politechniki Łódzkiej czy Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Sam jestem też członkiem-założycielem Polskiego Stowarzyszenia Biomateriałów.

Przez kilka lat organizował pan - wespół ze zmarłym w ubiegłym roku arcybiskupem Zygmuntem Zimowskim - Dąbrowskie Spotkania Kliniczne.

Arcybiskup Zygmunt Zimowski… Wielka postać. Poznaliśmy się jeszcze na początku lat osiemdziesiątych. Operowałem wówczas jego mamę a on był zwykłym księdzem, ale już pracującym w Rzymie. Gdy został przewodniczącym Papieskiej Rady do spraw Chorych i Pracowników Służby Zdrowia, podczas jednej z rozmów powiedział mi, że bardzo zależy mu na tym, by zrobić coś dla regionu, z którego wyszedł, czyli dla Powiśla Dąbrowskiego.

Bo w sumie byliście rodakami.

Tak, on pochodził z Kupienina, ja ze Szczucina. Najpierw powstała fundacja, a później zaczęliśmy realizować mój pomysł, którym były konferencje naukowe.

Były?

Otóż nie. Będziemy je kontynuować. Najbliższa zaplanowana jest na 7 i 8 kwietnia.

Temat?

„Stany nagłe w praktyce lekarza rodzinnego”. Kardiolog opowie o zawałach, alergolog o wstrząsach, z mojej dziedziny - zreferujemy rozmaite urazy.

Porozmawiajmy o pieniądzach budżetowych na ortopedię.

Oj, jesteśmy bardzo niedoinwestowani. Oczywiście jest dużo lepiej niż choćby 35 lat temu. Medycyna idzie do przodu. Kiedyś w jednym wywiadzie postępy ortopedii porównałem do rozwoju telefonii komórkowej. Ale na wszystko trzeba pieniędzy.

Ich brak najbardziej pana denerwuje?

Nie, jest mi najzwyczajniej i po ludzku przykro. Prosta sytuacja. Na endoprotezę czeka się u mnie 4 lata, a są ośrodki, gdzie to oczekiwanie jest nawet kilkunastoletnie. Rozmawia pan z pacjentem, który z powodu zwyrodnień cierpi niewyobrażalny ból i zaprasza go na zabieg za kilka lat. Kiedy to mówię starszej osobie, widzę łzy w oczach. I słyszę słowa, wobec których czuję się bezradny: „Panie profesorze, serdecznie dziękuję. Ale ja raczej nie doczekam”. I co ja mam zrobić?

Łukasz Winczura

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.