Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzeźba to teraz całe jego życie

Lech Klimek
Lech Klimek
Jerzy zaszedł bardzo daleko w swojej rzeźbiarskiej pasji. Teraz ma w planach cykl, który nazywa Wieże. Będą to metrowej wysokości rzeźby, których forma i treść dopiero się konkretyzują w myślach.
Jerzy zaszedł bardzo daleko w swojej rzeźbiarskiej pasji. Teraz ma w planach cykl, który nazywa Wieże. Będą to metrowej wysokości rzeźby, których forma i treść dopiero się konkretyzują w myślach. Lech Klimek
Jerzy Dudek jest szczęśliwy. Robi, to co kocha i daje mu to możliwość, by zapewnić byt rodzinie. Mówi, że teraz zbiera fundusze, by kupić teleskop. Chciałby w gwiazdach szukać inspiracji.

Jerzy Dudek mieszka w Mo-szczenicy, w swoim rodzinnym domu. By do niego trafić, trzeba za Orlikiem pojechać stromo w górę. Na rozjeździe dróg w lewo, a po kilku metrach jeszcze jeden zakręt, w prawo. Potem prowadzi nas wyboista droga pod las. Tam w pracowni, gdzie powstają jego rzeźby.

- Jedno jest pewnie - mówi Jerzy z przekonaniem. - Osiągnąłem już poziom dobrego rzemieślnika, a to w tym, co robie już bardzo dużo - dodaje.

Cygańskie życie

Mały Jerzyk nie zapowiadał się na mistrza pracy w drewnie. Lubił rysować, ale się do tego nie przykładał.

- Pamiętam, że w szóstej klasie podstawówki nawet dostałem z rysunków dwóje na koniec roku - wspomina. - Jako dzieciak chyba wolałem inne zabawy, ale jakoś tak na progu dorosłości, gdy miałem 20 lat zacząłem rysować, dla siebie, dla radości obcowania z obrazem - dodaje z uśmiechem.

Wejście z w dorosłoś to czas, gdy Jerzy zaczął, prowadził iście cygańskie życie. Nigdzie nie zagrzał miejsca, żadne z nich nie było tym, które uznałby tak naprawdę za swoje.

- Początek to była kopalnia na Śląsku - opowiada - Rok na dole, ale musiałem zrezygnować, okazało się, że kłopoty ze zdrowiem nie pozwoliły się tam zaczepić na stałe - dodaje.

Potem było różnie. Operator żurawia, malarz wysokościowy. Przez pewien czas w hucie szkła produkował kryształy.

- Byłem też konduktorem na kolei - mówi - Niby praca dobra, ale pociągi przestały jeździć, więc się skończyła.

Trafił też do lasu, w nadleśnictwie Gorlice wycinał drzewa: - Miałem okazje pracować z tymi drwalami, których w swojej książce Taksim opisał Andrzej Stasiuk - relacjonuje. - Czytając o nich, to tak jak bym odczytywał zapis mojego życia w tamtym czasie - dodaje.

Te ciągłe zmiany, ciągłe szukanie swojego miejsca sprawiły, że Jerzy wpadł w poważne problemy.

- Kilkanaście dobrych lat zmagałem się ze strasznym demonem, alkoholem - mówi otwarcie. - Nie wiem, gdzie byłbym teraz, gdyby nie ta walka, ale wiem jedno, od momentu, gdy stałem się trzeźwy, otworzyły mi się w umyśle zakamarki, których istnienia chyba nigdy nie podejrzewałem, zacząłem dostrzegać to całe piękno, które mnie otacza - mówi z przekonaniem.

Jak wyglądał Chrzanów przed laty? Zobacz te fotografie [ARCH...

Pierwsza rzeźba

Pierwsza, samodzielnie wykonana przez Jerzego rzeźba miała formę ryngrafu.

- To nie było nic nadzwyczajnego, choć zostawiłem w niej wiele potu i krwi. Jeszcze byłem nieporadny, ciągle się raniłem dłutem - dopowiada z uśmiechem.

Trudne i bolesne początki nie zraziły go. Powoli opanowywał technikę, w rzeźbach było już mniej krwi, a więcej pasji.

- Praca dłutem stała się moją pasją, a w czasie walki z nałogiem również terapią - mówi z przekonaniem.

Rzeźb było coraz więcej, stawały w domu rodzinnym Jerzego w Moszczenicy. W tych początkach jeszcze nie myślał, że to kiedyś będzie jedyne źródło utrzymania, jego i jego rodziny.

Na swoim

To były już lata 90. ubiegłego wieku, gdy znajomy i zarazem pracownik naukowy Wydziału Rzeźby ASP w Krakowie - Stanisław Brach zaproponował mu, by razem zrobili wystawę swoich prac w Moszczenicy.

- To był dla mnie punkt zwrotny - mówi z przekonaniem.

Potem była jeszcze jedna wystawa w rodzinnej wsi i kolejna w hospicjum w Mysłowicach. Któremu podarował dwie rzeźby na aukcję.

- Udało się je sprzedać za dość znaczące kwoty - dodaje z nieukrywana dumą. - Wtedy pomyślałem, że może warto spróbować i zająć się tym już tak całkiem na poważnie - podkreśla.

Od pierwszych nieporadnych prób Jerzy przeszedł długą drogę. Czyta, ogląda filmy, szuka inspiracji. - Teraz zarobkowo zajmuję się głównie snycerką - relacjonuje. - Swoje wyroby sprzedaje w Zakopanem i na aukcjach. Bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że mam już swój styl, a to, co trafia do ludzi, to w 100 procentach rękodzieło.

W warsztacie leży zawsze kilkanaście gotowych do sprzedaży rzeźb z elementami kwiatów. W ich wykańczaniu pomaga mu żona Jadwiga.

- To dzięki Jadzi są tak piękne i kolorowe - mówi z dumą. - Ona potrafi to robić perfekcyjnie, nigdy nie drgnie jej ręka, a paleta barw, po jakie sięga, też jest wspaniała - podkreśla.

Snycerstwo to nie jedyne, co robi Jerzy. W jego domu można zobaczyć rzeźby bardzo daleko odchodzące od tego, co najczęściej widujemy na straganach rękodzielników. To autorskie wizje rzeczywistości. Świat, jaki dostępny jest artystom.

- Pamiętam, że parę lat temu chciałem spróbować sił w glinie, wydawała mi się łatwiejsza od drewna - wspomina. - Wtedy zatrzymał mnie wspaniały rzeźbiarz, Zdzisław Tohl. On pewnie tego nie pamięta, ale mnie jego słowa do dziś dźwięczą w uszach. Powiedział, że jak już zacząłem z drewnem, to żebym się go trzymał, bo to materiał, który mi się odwdzięczy i miał rację - dopowiada.

WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 13. "Cymbergaj"

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
>>> Zobacz inne odcinki MÓWIMY PO KRAKOSKU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska