Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówią o nim Maniuś Kalendarz

Halina Gajda
Halina Gajda
Pan Marian każdemu gościowi gra na organkach. Śpiewa ludowe piosenki, weselne przyśpiewki. Głos ma przy tym rzewny i melodyjny.
Pan Marian każdemu gościowi gra na organkach. Śpiewa ludowe piosenki, weselne przyśpiewki. Głos ma przy tym rzewny i melodyjny. Halina Gajda
Mariana Lańdę z Ropek znają wszyscy, od Wysowej aż po Gorlice. Wystarczy powiedzieć mu jakiekolwiek imię, a błyskawicznie podaje wszystkie daty imienin. Potrafi podać dzień tygodnia dowolnej daty z przeszłości. Mówi przy tym, że nigdy nie miał w domu kalendarza.

- Ja całuję wszystkie kobiety - czy to mężatki, czy panny - słyszę. Zaraz potem Marian Lańda ściska mnie mocno. - Tacy goście u mnie, zapraszam - mówi z uśmiechem. Od progu pyta o moje imię. Odpowiadam: Halina. - To imieniny ma pani 1 lipca. A mamusia pani? - „magluje” mnie dalej.

Zdradzam: Grażyna. - To świętuje 1 kwietnia i 26 lipca - pan Marian rzuca błyskawicznie.

Maniuś, jakim cudem się tego nauczyłeś?

Mariana Lańdę, zwanego Maniusiem - Kalendarzem znają od Wysowej po Gorlice. Mieszka w Ropkach. Mała chatka nie rzuca się w oczy. Latem zasłaniają ją drzewa. Zimą w zasadzie nie widać spod śniegu. Spotykamy się w sobotnie przedpołudnie. Pan Marian gości dostrzega z daleka. Przywołuje psy, które wychodzą naprzeciw z głośnym szczekaniem. Tyle, co skończył odgarniać ścieżkę ze zwałów śniegu. - Ale się urobiłem - kręci głową i przeciera pot z czoła.

Gestem pokazuje, żeby iść za nim do środka. Otwiera kolejne drzwi. Okazuje się, że to niewielki pokój. Powiedzieć, że skromnie urządzony, to i tak za wiele - łóżko, trzy stare krzesła, szafa i jeszcze szafka, na której stoi telewizor. Wokół kaflowej kuchni mnóstwo drewna i kilka wiaderek z wodą.

Panu Marianowi wystarczy rzucić datę, obojętnie z przyszłości czy przeszłości, a on określa, na jaki dzień tygodnia przypada. Obliczenie, tak do pół wieku wstecz, zajmuje mu ułamek sekundy. Potrzebuje chwili w przypadku jeszcze wcześniejszych wydarzeń, ale i tak niezbyt długiej. Wystarczy podać jakiekolwiek imię, a nim zdąży wypowiedzieć się je do końca, od razu rzuca daty imienin. Niejako na dowód, pyta mojego towarzysza o imię. Zanim ten zdąży wypowiedzieć „Bogdan”, Maniuś recytuje: to imieniny może pan obchodzić 6 lutego, 19 marca, 17 lipca, 10 sierpnia, 8 albo 9 listopada i 10 grudnia. Często już słyszał: jak ty to robisz, pieronie?!

- Nigdy nie miałem kalendarza. Nie wiem, skąd mi się to wzięło - mówi szybko. - Ja zwykły człowiek jestem, nie byłem specjalnie szkolony, ani nic. Tak mam - dodaje.

Dla sprawdzenia podaję swoją datę urodzenia - 29 września 1975. „Maniuś” odpowiada: to był poniedziałek. Wszystko się zgadza.

Zagraj mi piękny cyganie, zagraj piosnkę sprzed lat

Pan Marian prócz zabawy w kalendarz, uwielbia grać na organkach. Goście, zaraz po przekroczeniu progu jego domu, są witani muzyką. Dla nas śpiewa i przygrywa „Graj piękny cyganie”. Zwrotka po zwrotce. - Obchodzić się z organkami też mnie nikt nie uczył - mówi.

W przygrywaniu doszedł do perfekcji. Jedną ręką trzyma instrument, a drugą przykłada drewna do ognia, który buzuje pod kuchnią.

Ponoć potrafi zagrać kilkadziesiąt melodii - od ludowych przyśpiewek, przez religijne, po weselne. Jak na komendę słyszymy: „poszedłem z miłą do lasu, nigdzie nam lepiej nie było, znalazłem gniazdo bocianie, aż mi się lepiej zrobiło...”.

Gdy śpiewa, każde słowo wyraźnie wybrzmiewa. Głos ma przy tym rzewny, melodyjny. Gorzej, gdy przychodzi do normalnej rozmowy. Trzeba go kilkakrotnie dopytywać, o co chodzi. Mówi szybko, chwilami niewyraźnie. Serdeczności mu za to nie brak - kilkakrotnie podchodzi, by uścisnąć. Całuje w rękę jak prawdziwy dżentelmen.

Pan Marian do Ropek przyszedł z rodzicami 10 lipca 1974 roku z Mochnaczki. Wylicza od razu, że miał wtedy 15 lat i 11 miesięcy.

- To środa była - uściśla mężczyzna.

Do Wysowej przez góry każdego dnia

Od 16. roku życia pracował w lesie - sadził młode, ścinał stare drzewa. Harował przez ponad dwadzieścia lat. - Miałem operację na kolano - mówi.

Od razu pokazuje na dowód bliznę po szwach. Okazuje się, że mimo to pan Marian do zdroju chodzi na zakupy. Pięć kilometrów w jedną, drugie pięć w powrotną stronę przez Hutę Wysowską. Górami...

Pan Marian był bohaterem prawdziwego kalendarza „ Życie jest piękne” autorstwa Adama Gryczyńskiego. Był 2003 rok, żyła jeszcze pani Ludwika, mama „Maniusia”. Zmarła w 2009 roku. Od tej pory jest sam. Ale nie narzeka, patrząc przez okno, zastanawia się nieraz, co jeszcze spotka go w życiu. Wierzy, że wiele jeszcze przed nim do zobaczenia.

- 11 sierpnia skończę dopiero 59 lat, to w piątek wypadnie... - informuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mówią o nim Maniuś Kalendarz - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska