Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nawet pies z kulawą nogą do mnie nie zajrzy. Znikąd nie mam pomocy

Katarzyna Gajdosz-Krzak
Katarzyna Gajdosz-Krzak
Jan Piksiński żali się, że choć żyje w skrajnej nędzy, opieka społeczna się nim nie interesuje. - Nie miałam żadnych sygnałów, że coś złego dzieje się u pana Jana - tłumaczy pracownica GOPS

- Dobre czasy to były wtedy jak matula żyła. Później żadnych radości - mówi Jan Piksiński z Latawcowej w Piwnicznej Zdroju.

Matka zmarła, gdy miał 12, a może 14 lat. Sam już nie pamięta. Dziś ma 63 lata i żyje samotnie, w skrajnej nędzy.

- Matula chorowała na raka, tata robił wtedy za granicą. Zamiast do szkoły chodzić, opiekowałem się nią, gotowałem zupy. Ale mimo to, ja też czułem jej opiekę. Tak sobie myślę, że wraz z matulą jakaś część mnie odeszła - stwierdza dziś Jan Piksiński.

Ojciec ponownie się ożenił. Macocha mieszkała z nimi do śmierci męża. Wyprowadziła się po pogrzebie, ponad dwadzieścia lat temu. Pan Jan ma siostrę, ale, jak mówi, też nie utrzymują kontaktu.

- Czasem kuzynka z Dębna zadzwoni. A tak pies z kulawą nogą nie zajrzy już do mnie. Nawet sąsiedzi. Tylko patrzą, czy się u mnie pali. Jak jest dym z komina, znaczy, że żyję. I tyle - mówi Piksiński.

Ukończył ledwie siedem klas szkoły podstawowej. Musiał zarobić na swoje utrzymanie, więc służył po bacówkach, w Zakopanem.

- Ludzie nie znają całej prawdy i łatwo oceniają - mówi pan Jan, jakby próbował usprawiedliwić swoją sytuację.

Nie kryje, że lubił wypić. Pracował na budowach, gdzie okazji do picia nie brakowało.

- Nie jestem z tego dumny. Już nie piję. Po pierwsze nie stać mnie na chleb, a co dopiero na wódkę. Po drugie, na zdrowiu mocno podupadłem - mówi, wyliczając, że leczy się u neurologa, psychiatry, kardiologa.

- Ostatnio wzrok też odmawia mi posłuszeństwa i aż się boję gdziekolwiek wyjść - dodaje pan Jan.

Mieszka w drewnianej chacie na górze w Latawcowej. Zimą trudno tam dojechać samochodem, trzeba się wspinać przez zaspy. Nie ma łazienki. Wychodek jest na zewnątrz. Z podwórka wchodzi się wprost do izby. Śnieg wpada do pomieszczenia, które dla Jana jest sypialnią i kuchnią.

- Teraz trochę tu ładniej. Bo rok temu udało mi się pomalować. Dostałem 400 złotych wyrównania z ZUS, to kupiłem farby, a kolega pomógł odświeżyć czarne od sadzy ściany.

W izbie stary piec, na którym może gotuje. Zwykle zupy, bo to tani, a ciepły posiłek. Ale piec daje niewiele ciepła, gdy na zewnątrz mróz sięga minus dwudziestu stopni, bo szyby w oknach są pojedyncze.

- Nie stać mnie na węgiel. Palę drewno, jakie mam. Ale to za mało. Rury mi pozamarzały i nie mam teraz wody - żali się pan Jan. Pokazuje swoje stopy. - Nie wiem, czy nie mam odmrożeń. Przez dwa tygodnie chorowałem. Ledwie byłem w stanie wstać, by nakarmić moje psy. To moi jedyni towarzysze niedoli - mówi pan Jan.

Ma żal do opieki społecznej, że nie interesuje się jego losem. Kiedy trzy lata temu zgłosił się do Gminnego Ośrodka Opieki Społecznej, odesłano go z kwitkiem.

- Pani, która ze mną rozmawiała, uznała, że skoro mam rentę, to żadna pomoc mi się nie należy. Od tego czasu tam nie byłem. Nerwowy ze mnie człowiek, jeszcze publicznie powiedziałbym, co o takim podejściu do człowieka myślę - opowiada Jan Piksiński.

Ze swoich 650 złotych renty musi zapłacić rachunki, wykupić lekarstwa, wyżywić się.

- Czasem nawet mówię, że szkoda kartek marnować na recepty dla mnie, bo za co mam wykupić leki? - pyta pan Jan.

Nie tylko o pieniądze mu chodzi, a ludzką wrażliwość. Miał okazję doświadczyć jej przed świętami Bożego Narodzenie. Odwiedzili go wolontariusze Szlachetnej Paczki, przynosząc zapas jedzenia, ciepłe obuwie, a nawet pralkę, której niestety nie ma jak podłączyć, gdy woda w rurach zamarzła.

- Obcy ludzie potrafią pomóc, a swoi? Pani z opieki odwiedza moich sąsiadów, ale do mnie już nie zajrzy - skarży się Piksiński.

Danuta Długosz, pracownica socjalna przyznaje, że bywa na Latawcowej. - Ale żadne sygnały do mnie nie dochodziły, że coś niepokojącego dzieje się u pana Jana. Sam też nie zgłaszał się do mnie po pomoc - mówi. Wyjaśnia, że ostatnio, gdy prosił, nie otrzymał wsparcia, bo, „prawdopodobnie był pod wpływem alkoholu”.

- Trzeba być trzeźwym, wypełnić dokumenty, wykazać dochody. Obowiązują nas pewne wymogi. Osoba, która oczekuje wsparcia, musi z nami w tym zakresie współpracować. Inaczej jako instytucja mamy związane ręce - stwierdza urzędniczka opieki społecznej.

Burmistrz Piwnicznej-Zdroju Zbigniew Janeczek jest zdziwiony, że pan Jan nie zgłosił się też bezpośrednio do niego po pomoc.

- Pochodzę z Latawcowej, znam z młodych lat pana Jana. Zawsze jawił się jako rosły mężczyzna. Nie miałem pojęcia, że żyje w tak złych warunkach. Na pewno udzielimy mu pomocy - zapewnia burmistrz.

Dodaje, że w jego gminie w skrajnej biedzie żyje wiele osób. - Na opiekę społeczną wydajemy ponad 14 milionów złotych rocznie. - To niemal jedna trzecia budżetu - mówi burmistrz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nawet pies z kulawą nogą do mnie nie zajrzy. Znikąd nie mam pomocy - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska