Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na hasło "Lepsze niż wino są lody bambino", sprzedawcę otaczał wianuszek lodożerców

Tomasz Pruchnicki
Najlepsze wspomnienie z letniej kolonii nad morzem - lody. Dziecięce marzenia o słodkim, chłodnym deserze w Gorlicach ziszczało się u Orłowskiej (Bardlowej), Jędrzejewskiego czy Czernika. Wyjście na lody pół wieku temu było letnim przywilejem maluchów.

W niedzielne popołudnie Andrzej z Jurkiem wsiadają obok studni na ulicy Krzywej na swoją jawkę. Poprawiają dwa termosy w nylonowej siatce i jadą do Glinika. Zjeżdżają ulicą 1 Maja (obecnie 3-go Maja) w dół. Obok drukarni włączają się do ruchu. Na wysokości stacji CPN koło Matizolu już myślami są w Gliniku. Ruch jest niewielki, a zatem bezpiecznie docierają do celu, którym jest lodziarnia obok Domu Kultury.

Lody od Orłowskiej do wafelka lub termosu

W budynku jest nieduże pomieszczenie, w którym sprzedawane są lody. Tam właścicielka osobiście w białym kitlu nakłada łyżką gałki do wafelków w kształcie muszelek. Wcześniej wafelki były krojone z wafli tortowych - takich w kratkę. Dwa wafelki jak okładki książki, pomiędzy które wędrowały dwie lub trzy gałki.

Chłopcy stają w długiej kolejce, gdyż popyt na lody jest duży. Wszyscy podają termosy i chcą zakupić do nich po kilkanaście gałek lodów.

Kolejkowicze nie są zadowoleni z takiego zamówienia. Właściciel ich uspokaja, że zimnych deserów wystarczy dla wszystkich.

Kręcili lody i wcale nie bogacili się nielegalnie

W niedzielę całe rodziny idą na spacer do Glinika na lody do Orłowskiej (Bardlowej). Są smaczne, na naturalnych surowcach i robione tradycyjną metodą.

Za ladą przy oknie stoi maszyna do ich kręcenia. Stąd powiedzenie „kręcenie lodów”, które dzisiaj niestety oznacza już tylko szybkie i nielegalne bogacenie się. Do maszyny co jakiś czas na oczach klientów dodawane były poszczególne składniki.

Po lody można było przychodzić z termosami i brać lody do domu. Oczywiście właściciel dodawał luzem wafelki, które wliczone były w cenę.

Odpowiedniej jakości składniki gwarantowały murowany sukces i doznania smakowe. A było w czym wybierać. Zawsze sprzedawano sześć smaków. Potem osiem. Kiedy lodziarnia została przeniesiona bliżej do miasta, przy stacji PKP (dzisiejsze studio tatuażu przy Bieckiej), wówczas klientów przybyło.

Wyjście na lody było alibi, by napić się piwa w Magurze

Tutaj lodziarnia wzbogaciła się o kilka stolików wewnątrz, przy których pociechy mogły grzecznie czekać, aż rodzice kupią deser ich marzeń. Na wprost od wejścia na ścianie był duży olejny obraz, na którym Władysław Janczy w 1958 roku namalował sierotkę Marysię i krasnoludki, aby maluchom lodziarnia kojarzyła się z bajką.

Przede wszystkim ojcowie mieli alibi na pójście na piwo do „Magury”, bo w tym czasie swoje pociechy mogli wysłać na lody obok. Czas oczekiwania w kolejce do lady wystarczał ojcom na spokojne spożycie „chmielowych lodów’’.

Na Dworzysku unosił się zapach wanilii i czekolady

Następna lodziarnia powstała na Dworzysku przy początku ulicy Piekarskiej. Tutaj w małym lokalu były dwa stoliki, przy których można było usiąść i delektować się przysmakiem.

Przy wejściu do środka unosił się zapach cytrynowy, pomieszany z wanilią i czekoladą. Dla odmiany lody były podawane w wypiekanych tubkach o różnych rozmiarach.

Pan Jędrzejewski również dbał o jakość wyrobu z naturalnych składników. Wtedy dzieciaki z chęcią zjadłyby po 5 gałek naraz, ale jak to bywało, ograniczone finanse rodziców, nie pozwalały na taką rozrzutność.

Dzisiaj po kilkudziesięciu latach ta sama klientela mogłaby kupić sobie kilkadziesiąt kilogramów zimnych deserów, lecz bezpowrotnie uleciała chęć i smak na lody w takich ilościach. Również ta lodziarnia stanowiła stały punkt na planie miasta, gdzie nie tylko w niedziele dzieci ciągnęły swoich rodziców.

Gałka najlepszych lodów była sześć razy tańsza niż dzisiaj

Najpierw cena gałki wynosiła 50 groszy, a z biegiem lat i inflacji osiągnęła po kolei 1,20 zł do 2,20 zł.

Z czasem asortyment lodziarni rozszerzony został o nieznany w Gorlicach do tej pory wyrób, a mianowicie o gofry i rurki z kremem. Każde dziecko chociaż raz chciało spróbować tego rarytasu. Z maszynki do ich wypiekania roznosił się zapach drażniący nosy wpatrzonych w urządzenie dzieci. Obsługujący ją malutką chochelką nalewał prawie płynne ciasto i zamykał wypiekacz. Po chwili można było wyciągnąć małą tackę z ciasta z odciśniętą obustronnie grubą kratką. Oczywiście nie śniło się wtedy nikomu, że bita śmietana może być w spreju, tylko wyrabiana była ręcznie na miejscu. Z owocami do gofrów i do lodów nie było problemu, bo sąsiedni maślany rynek codziennie ich dostarczał. Oczywiście poza cytrusami i importowanymi owocami. Tych po części dostarczał sklep pana Wiktora Kosiby w rynku.

Calypso albo Bambino tylko na kolonii nad morzem

Państwowy sektor również nie zasypiał gruszek w popiele. Dostarczał do sklepów spożywczych lody w kartonikach lub na patyku. Nad morzem i w górach w okresie letnim dużym powodzeniem cieszyły się lody „Calypso” pakowane w złotko jak kostka masła. Innym smakołykiem były lody na patyku „Bambino” w wersji bez polewy czekoladowej lub z polewą. Śmietankowy rdzeń szybko ulegał rozmrożeniu. Trzeba było spieszyć się ze spożyciem, bo cenny i smaczny pakiecik nie znosił promieni słonecznych.

Po piaszczystej plaży nad morzem chodzili sprzedawcy i w swoich torbach mieli lody, zachwalając ich smak chwytliwymi sloganami. Te slogany do dzisiaj odbijają się echem w uszach dawnych smakoszy. „Lody, lody dla ochłody” lub „lepsze niż piwo, lepsze niż wino są lody Bambino”.

W socjalistycznej rzeczywistości jedynym realnym sposobem wyjazdu letniego nad morze lub w góry były kolonie z zakładów pracy w ramach funduszu socjalnego. To wtedy dzieciom smakował najbardziej pakiecik na patyku.

Z wielką chęcią zaglądały do wnętrza wózka z lodami, ustawianego przy deptakach lub na rynkach miast. Z ich czeluści sprzedawczyni wyjmowała upragnione opakowanie, którego zawartość w bardzo krótkim czasie była wchłaniana przez młody organizm. Tylko pozostający patyczek przypominał, że kubki smakowe niedawno zostały zmuszone do wytężonej pracy. Fundusze kolonistów były ograniczone, a kubki smakowe domagały się wciąż takich bodźców…

Zazwyczaj po powrocie rodzice pytali, co najbardziej im się podobało - w większości padała odpowiedź, że lody.

Przyczepka pełna termosów z lodami „Czarownika”

Natomiast w Gorlicach codziennie rano spomiędzy budynków po lewej stronie przed zajezdnią MKS-u wyjeżdżał pan na motorowerze Komar ze zmyślnie doczepioną małą przyczepką. Zawierała ona termosy z masą lodową. Podążał wzdłuż ulicy Pstrowskiego (dzisiaj Krakowskiej) do centrum.

To był pan Czernik przez dzieci zwany „czarownikiem”. Lodziarnia na ulicy Narutowicza także była stałym elementem dziecięcych pielgrzymek. Te lody były bardziej twarde i nabierane zamykającą się łyżką.

Po kilku schodkach wchodziło się do wymalowanej w pastelowych kolorach „lodowej jaskini”, gdzie ustawione były również dwa stoliki z krzesełkami. Każdy z pojemników w ladzie miał pokrywką, aby zachować długo ich trwałość. Szyba oddzielająca pojemniki od klientów przy ladzie wydawała się jak chiński mur - nie do przebycia, za którym odbywały się lodowe czary.

Jeszcze tylko wybór smaków, nałożenie do tubki, zapłata i z upragnionym smakołykiem można było delikatnie zejść po schodkach, wychodząc na ulicę.

Dumnie dzierżąc tubkę z lodami, mijało się ciągnących do przybytku „czarownika”, innych poszukiwaczy ochłody i letniego smaku.

Pomimo upływu tylu lat i powstania i wielu punktów z lodami w mieście, te dawne wspomina się z sentymentem i rozrzewnieniem. Lody w tych czasach były chwilą zapomnienia w szarej, siermiężnej socjalistycznej rzeczywistości.

ZOBACZ KONIECZNIE:

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska