Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Milicjanci przyszli po mnie w nocy

Bartosz Dybała
Bartosz Dybała
Pan Zenon stworzył w swoim domu prywatne muzeum
Pan Zenon stworzył w swoim domu prywatne muzeum Bartosz Dybała
Zenon Duchnik z Piekiełka został internowany w stanie wojennym. Trafił do więzienia w Załężu. Po kątach szeptano, że w Polsce mają zamykać „Solidarność”. Nie wierzyliśmy w to - wspomina.

Przyszli w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. Komendant tymbarskiego posterunku Milicji Obywatelskiej i dwóch uzbrojonych funkcjonariuszy.

- Proszę się ubierać, idziecie ze mną - powiedział mundurowy do Zenona Duchnika.

Mężczyzna mieszkał jeszcze wtedy z żoną i córką w domu teściów w Piekiełku.

- Powiedziałem, że na czczo nie wychodzę. Wziąłem córkę na ręce. Spała przeważnie ze mną. Miała wtedy siedem miesięcy. Komendant zaczął mnie pospieszać - relacjonuje 72-latek. - Powiedziałem mu, żeby dał sobie na wstrzymanie, i że jeśli dziecku coś się stanie, to tylko jeden z nas stąd wyjdzie: ja, bo on nie zdąży.

Potem przyniósł śliwowicę. Zapytał, czego komendant się napije. Stwierdził, że jest na służbie.

- Wypiłem dwie pięćdziesiątki. Kazał mi zabrać więcej papierosów i parę groszy. Zjadłem, wypiłem herbatę. Zapytałem, czego ode mnie chce. Kartę mobilizacyjną? Stwierdził, że nie trzeba - wspomina. - Wtedy zorientowałem się, że przyszli, by mnie aresztować.

Milicjant kazał się cieplej ubrać. - Kiedy wyszliśmy z domu, kusiło mnie, żeby skręcić i skoczyć w przepaść - wzdycha pan Zenon. - Powiedziałem do komendanta: wie pan co? Cyganka mi wróżyła w Czechosłowacji, że czekają mnie dalekie i egzotyczne podróże. Czyli coś dzisiaj będzie egzotycznego, stwierdziłem. Zawieźli mnie do Limanowej.

Na komendzie pana Zenona pilnował młody funkcjonariusz. Po jakimś czasie aresztowani zostali skuci po dwóch kajdankami i wyprowadzeni przed budynek.

- Zawieźli nas do Nowego Sącza. Stamtąd pojechaliśmy dalej. Myślałem, że wiozą nas do Uherców, bo tam było więzienie. Nie myślałem o Rzeszowie - zaznacza.

To właśnie w jednej z dzielnic tego miasta, Załężu, w latach 1981 - 1982 na terenie więzienia istniał obóz dla internowanych działaczy opozycji. Trafił tam również Zenon Duchnik.

W słuchawce głucha cisza

W Starej Wsi funkcjonowała Spółdzielnia Kółek Rolniczych, gdzie pan Zenon pracował. W listopadzie 1980 r. powstała tam „Solidarność”, której Duchnik był współzałożycielem. Działał też w Międzyzakładowym Komitecie Koordynacyjnym „Solidarności” w Limanowej.

W czerwcu 1981 roku dyrektorem SKR w Starej Wsi zostaje Czesław Tokarczyk. Zarząd Wojewódzki Kółek i Organizacji Rolniczych nie zgodził się na zmianę statutu spółdzielni, umożliwiającą przejście elektryków i pracowników budowlanych na wynagrodzenie ryczałtowe. Przygotowywano zwolnienia grupowe pracowników.

- Mnie zaproponowano stanowisko kierownika Kółka Rolniczego w Łososinie Górnej, którego to stanowiska nie przyjąłem, zgodnie z ówczesnymi założeniami Solidarności, by funkcyjni związku nie przyjmowali stanowisk nomenklaturowych - tłumaczy pan Zenon. - Nie miałem wyjścia i musiałem poszukać innej pracy. Wyjechałem „na roboty” do Czechosłowacji, nie rezygnując jednak ze spotkań „Solidarnościowych” w Limanowej. W Czechosłowacji już w listopadzie i w grudniu panowała wokół nas, pracujących tam Polaków, dziwna atmosfera. Nie chciano nam sprzedawać niektórych towarów w sklepach, a po kątach szeptano, że w Polsce będą zamykać Solidarność. Nie wierzyliśmy tym pogłoskom. Jak co tydzień jechaliśmy w piątek do domu.

Widzieli w pobliżu granicy, po obydwu jej stronach, żołnierzy w dziwnych, białych mundurach.

- Nie odpowiadali nic na nasze pytania. W sobotę udałem się do Delegatury w Limanowej. Nie zastałem tam nikogo. Pojechałem wówczas do Nowego Sącza. Tam dowiedziałem się, że już telefony milczą. Wróciłem do domu - mówi.

Sylwester w więzieniu

Do Załęża Duchnik wraz z pozostałymi internowanymi przyjechał rano 13 grudnia.

- Dopiero, kiedy wysiedliśmy, zobaczyłem, że jechaliśmy w kawalkadzie. Z drugiego samochodu wyszły dwie osoby. Starałem się nie mówić po imieniu do ludzi, których znałem, ale kiedy zobaczyłem Zygmunta Jońca z Limanowej, krzyknąłem: Zygmunt! I ty tutaj? W oczach stanęły mi łzy - wspomina. -

Sprowadzono ich do podziemi. Wszystko trzeba było oddać. Pan Zenon zachował jedynie stówkę. Na początku spał na korytarzu. Później przenieśli go do celi o numerze 301. Były tam jeszcze trzy osoby: Tadeusz Bebłot, Franciszek Perlak i Henryk Bryk.

Wielkim przeżyciem dla więzionych był sylwester. Jednemu z internowanych jakimś cudem udało się zachować zegarek.

- Rozległ się krzyk: dwunasta, dwunasta! Wszystkie okna się otwarły. Czym tylko mogliśmy, choćby garnuszkami, uderzaliśmy o kraty. Na zewnątrz była zamieć. Podobno był taki hałas, że niektórzy myśleli, że więzienie się wali. Na interwencję przyjechał nawet pluton alarmowy z Rzeszowa - uśmiecha się pan Zenon.

2 marca 1982 r. Duchnik został zwolniony. Do wydarzeń z tamtego okresu nie wraca zbyt chętnie. Przypominają o nim pamiątki, które pan Zenon zebrał w swoim prywatnym muzeum.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Milicjanci przyszli po mnie w nocy - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska