Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pod opieką św. Katarzyny

Lech Klimek
Lech Klimek
Gwizd pociągu już od dzieciństwa wzywał go na szlak. Gdy Jan Wacławik skończył szkołę, wybrał ciężką pracę na kolei. Pracował 30 lat, patronka kolejarzy go strzegła.

Miałem to szczęście, że czuwała przy mnie święta Katarzyna, patronka kolejarzy i nigdy nikogo nie potraciłem - mówi Jan Wacławik, emerytowany kolejarz, maszynista. - Oczywiście zdarzały się czasem jakieś nieszczęścia. W Zagórzanach na dworcu rozerwał mi się raz skład. Miałem też pecha w Stróżach, gdy jadąc jako pchacz, „wyskoczyłem” elektrowozem z torów - dodaje.

Jan pochodzi z Zagórzan, dorastał w pobliżu torów kolejowych, a pociągi były jego codziennością.

- Praca na kolei to było spełnienie dziecięcych marzeń o wielkich podróżach - wspomina.

Jan rozpoczął pracę w Jaśle, w parowozowni jako mechanik. Ciągnęło go jednak do wielkich ziejących dymem i parą maszyn.

- Jak tylko trafiła się okazja, to natychmiast wskoczyłem do lokomotywy - relacjonuje. - Zostałem pomocnikiem maszynisty i ruszyłem w świat - mówi rozbawiony.

Ten świat na początku nie był jakiś bardzo odległy. Maszyny, w których pracował, kursowały na linii 108 i w stronę Rzeszowa.

- To nie była lekka praca, na trasie do Stróż trzeba było wrzucić do kotła jakieś trzy tony węgla - opowiada Jan.

Po pięciu latach pracy przyszedł dla Jana czas na wojsko. Po skończeniu służby wrócił oczywiście na kolej. Ożenił się z panią Krystyną z Moszczenicy. Przeniósł się też do parowozowni w Nowym Sączu.

- W Sączu było już trudniej - opowiada. - Do Chabówki czy Grybowa to trzeba się było tą łopatą nieźle namachać.

Nieraz musiał wrzucić do kotła i 10 ton węgla. - Dziś bym nie dał rady, ale wtedy młody byłem i silny - mówi z dumą.

Jan chciał sam dowodzić wielką maszyną. Poszedł na kurs dla maszynistów, zdał wszystkie potrzebne egzaminy.

- Zostałem maszynistą, ale teraz już mieszkałem u żony w Moszczenicy, więc zaczęły się problemy z dojazdami do pracy - opowiada. - By się załapać na połączenie, musiałem wstawać o drugiej, trzeciej w nocy i oczywiście jeszcze dostać się jakoś na przystanek kolejowy, czyli po prostu niezależnie od pogody przejść te pięć kilometrów - opowiada.

Na liniach pojawiła się trakcja elektryczna, a z nią elektrowozy. Jan nie zwlekał i przeniósł się do pracy właśnie na nich, początkowo jako pomocnik.

- Uczyłem się dwa lata, potem egzamin i wreszcie zasiadłem w fotelu maszynisty elektrowozu - opowiada z dumą. - Praca była znacznie lżejsza niż na parowozach, ale trasy bywały dłuższe, zdarzało się, że byłem poza domem nawet ponad dobę.

Jan wyprawiał się pociągami już znacznie dalej, do Krakowa, na Śląsk. Bywało, że jechał do Piły, czy Lubania, gdzie jego maszyny były remontowane.

Jego kolejowe życie skończyło się w 2000 roku.

- Jeszcze kilka lat po zakończeniu pracy, gdy kładłem się spaść, to ręce i nogi nadal bezwiednie wykonywały ruchy zapamiętane z maszyny - opowiada. - Z czasem wszystko się uspokoiło, mięśnie zapomniały tę katorgę, ja też powoli zapominam - dodaje.

Już na emeryturze Jan zdradził św. Katarzynę na rzecz św. Franciszka, opiekuna zwierząt.

- Zacząłem robić teraz karmniki dla ptaków. Mam już domek, nie byle jaki, bo piętrowy i mały paśnik, taki jak się buduje w lasach. Gdy rano wstaję , by wsypać ziarno, słyszę w oddali gwizd pociągu, wtedy wspominam stare dzieje - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska