Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomek "Kochaj życie"

Jacek Żukowski
Tomasz Miarczyński. Kraków, kładka Bernatka nad Wisłą
Tomasz Miarczyński. Kraków, kładka Bernatka nad Wisłą Anna Kaczmarz
Choć ma dwadzieścia osiem lat, a ściga się już od piętnastu, dopiero w tym roku wdrapał się do kolarskiej elity. Jacek Żukowski pisze o Tomaszu Miarczyńskim, skromnym chłopaku z Małej Wsi pod Krakowem.

Pochodzący z Małej Wsi pod Krakowem Tomasz Miarczyński trafił do grupy Vacansoleil. Znalazł się w kolarskiej Lidze Mistrzów, w jednej z 18 najlepszych drużyn świata. To tak jakby piłkarz Puszczy Niepołomice zaczął nagle grać w Manchesterze United czy Juventusie Turyn!

Choć ma już trzy tytuły mistrza Polski, to jednak świat usłyszał o nim dopiero w tym roku, podczas wyścigu Vuelta Espana, jednego z trzech największych tourów świata. Był 13. Nigdy jeszcze polski kolarz nie był w tej imprezie tak wysoko. W karierze Tomka szczęście przeplata się z pechem. Choćby niedawno - zanim nastąpił sukces w Hiszpanii, startował w Giro d'Italia. Skończyło się kraksą, zakończoną złamanymi żebrami i wybitym barkiem.

Poliglota

Nie ma w sobie nic z gwiazdy, bezpośredni w kontakcie, życzliwy, uśmiechnięty. - Lubię ludzi, kocham podróże i zawieranie nowych znajomości - mówi Marczyński. - Ale zawsze chętnie wracam do rodzinnego domu, gdzie mam wiernych kibiców - rodziców i siostrę.

Musiał usamodzielnić się wcześnie, jako 18-latek wyjechał już w świat. - Szybko się zaaklimatyzowałem, mieszkając w Italii czy w Kraju Basków - mówi. - Podstawą było nauczenie się języka. Nie miałem prywatnych nauczycieli, nie chodziłem na kursy. Zaczęło się od języka migowego, a przebywając w danym środowisku, chłonąłem miejscową mowę. Teraz biegle mówię po włosku i hiszpańsku, właściwie po kastylijsku, bo w różnych regionach Hiszpanii są różne języki, a ja znam ten z Kastylii. Porozumiewam się po angielsku, mam zamiar zacząć się uczyć francuskiego.

Mieszka od trzech lat w Palestrinie, w regionie Lazio na przedmieściach Rzymu. - Kocham Włochy, styl życia w tym kraju, ludzi. Uwielbiam wieczorne wyjścia na miasto ze znajomymi. Wszystko w granicach rozsądku, wiadomo, że jak jestem w cyklu treningowym, to nie mogę sobie na wiele pozwolić i robię to rzadko. Może dlatego tak to lubię.

Tu poznał swoją dziewczynę - Fedricę. - Jesteśmy razem od trzech lat i choć jest to luźny związek, to i tak pobiłem swój rekord jeśli chodzi o związanie się z jakąś partnerką - śmieje się Tomek. Ciężko jest wytrzymać z kolarzem, bo prawie w ogóle go nie ma w domu.

Włoska sympatia wiedzie też ciekawe życie, ciągle jest w ruchu, uprawia wyczynową figurową jazdę na wrotkach, hippikę, studiuje psychologię. Jest też gościem w domu, a więc ten związek jest wystawiony na poważną próbę. Marczyński chciałby kiedyś zamieszkać we Włoszech na stałe, ale na razie to typ obieżyświata. - Mówi się, że podróże kształcą i w pełni się z tym zgadzam. Lubię poznawać życie inne niż moje, zobaczyć, jak ciężko jest egzystować. Byłem np. w Senegalu czy w Azji i widziałem te najgorsze strony życia, gdzie ludzie nie mają co jeść. Wtedy docenia się to, co się ma.

Ledwo uszedł z życiem

Niewiele brakowało, abyśmy nigdy nie doczekali się jego sukcesów… W pięć dni po wywalczeniu wicemistrzostwa Polski w 2006 roku miał bardzo ciężki wypadek samochodowy pod Warszawą. Był pasażerem, a skutkiem zdarzenia były połamane kości twarzy, ciężkie obrażenia ciała. - Od tego czasu zmieniłem spojrzenie na świat - mówi. - Gdy budzę się codziennie rano, dziękuję, że żyję.

Na tę okazję wytatuował sobie na lewej ręce "Kochaj życie". Na drugiej, oczywiście, rower. - Nie mam takich dni, w których miałbym dość roweru - mówi. - Bywa, że po ciężkich wyścigach mam ochotę na przejażdżkę.

Wolno nie potrafi

Jeździ nie tylko zawodowo, także lubi zachować się jak normalny człowiek, nie ścigać się, tylko po prostu... pojechać.- Ale znajomym ciężko wybrać się ze mną na wycieczkę, bo jednak tempo mam wysokie, nie lubię jeździć wolno, bo wtedy się męczę.

W 2009 roku stwierdzono u niego nadczynność tarczycy. Zanim nastąpiła diagnoza, czuł się źle, wychudł. Zastosowano terapię i dziś po codziennej dawce leków może jeździć na wysokim poziomie. - Wszystko to są dozwolone środki - rozwiewa wątpliwości Marczyński.

Totalna inwigilacja

Doping? Z pewnością jest go wiele w kolarstwie, ale to zarazem dyscyplina, która mocno walczy z tą patologią - mówi. - Mnie nigdy nikt nie proponował niedozwolonego wspomagania, ale startując wielokrotnie czułem, że ktoś może być pod wpływem takich środków, to było widać, jak jechał...

O uciążliwości walki z dopingiem mógł się wielokrotnie przekonać. - Tydzień temu miałem kontrolę - mówi. - Każdy kolarz z grup Pro Touru ma paszport biologiczny. Musi spowiadać się organizacji antydopingowej WADA z tego, gdzie jest i codziennie informować ją o tym, gdzie będzie dostępny. Musi wyznaczyć jakąś godzinę w ciągu dnia z podanym dokładnym adresem, gdzie będzie przebywać. Mogą cię skontrolować o każdej porze między 6 a 23. Do mnie przedstawiciele komisji przyjechali do rodzinnego domu w Małej Wsi. Byli to specjaliści z Niemiec. W tym sezonie byłem poddany już trzynastu kontrolom. Z pewnością jest to uciążliwe, przeszkadza w prywatności, ale trzeba się temu poddać.

Fortuny jeszcze nie ma

Wkroczył przebojem w świat zawodowstwa, choć jeszcze nie tak wielkich pieniędzy - w końcu jest debiutantem w grupach z najwyższej półki. Ma zagwarantowany kontrakt jeszcze na przyszły sezon. A co do kolejnych, to czekają go negocjacje. - Trzeba wiele z siebie dać, poświęcić się dla innych, by potem ceniono ciebie - mówi. - Jestem lubiany w mojej grupie. Zaczynałem sezon jako pomocnik, a kończyłem jako lider. Teraz mój kontrakt jest wart ze trzy razy tyle co na początku. Ale to nie piłka nożna… Żyję spokojnie, na nic mi nie brakuje, ale to nie jest fortuna, z której mógłbym np. zacząć budować domy.

Wygrać etap Tour de France

Kilka lat temu, gdy jeździł w kolarskiej II lidze we włoskiej Ceramice Flaminia, potem w CCC Polkowice, marzył, by dostać się do grupy ze światowego topu. Dzięki fantastycznym wynikom w 2011 osiągnął cel. Wtedy został podwójnym mistrzem Polski, wygrywał choćby Małopolski Wyścig Górski. Po roku brylował już w jednym z trzech największych wyścigów świata.
Jest przykładem na to, że jak się mocno o czymś marzy i ma się do tego szczęście, to można to zrealizować.

O czym myśli teraz? - Jestem przymierzany do startu w Tour de France, chciałbym wygrać na nim etap. A cały wyścig? Spokojnie, gdy uda mi się zrealizować to pierwsze, to pomyślę o kolejnym ambitnym celu.

Na jego dobrej jeździe korzystają koledzy z Krakusa Swoszowice, gdzie się wychowywał. Pomaga dając sprzęt, załatwia im jazdę w zachodnich grupach. - Rafała Majkę sam zawiozłem do Włoch i znalazłem mu grupę - mówi.
A są następni, jak Karol Domagalski czy Wojciech Migdał. Dzięki kontaktom Tomka mają lepszy start w zawodowym peletonie.

Jeszcze o nim usłyszymy

On wygrał los na loterii, trafił pod skrzydła dobrych menedżerów, którzy utorowali mu drogę. Na pewno ma ogromny talent, ale też i szczęście. Co ważne, pozostał sobą, czyli skromnym chłopakiem z małej podkrakowskiej wioski, którym mogą zachwycać się kibice kolarstwa w Polsce. Z pewnością usłyszymy o nim jeszcze nie raz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska