MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sztuka szantażu

Artur Drożdżak
Na czym najbardziej zależy osobom publicznym ? Na swoim dobrym imieniu. Tak przynajmniej myślała modelka Stanisława S. i jej narzeczony Tadeusz D., urzędnik krakowskiego magistratu, którzy szantażem obyczajowym chcieli wymusić pieniądze od wybitnego profesora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Jednak się przeliczyli.

Wiosną 1927 r. prof. D. otrzymał list w szarej kopercie, a jego treść zburzyła spokój wybitnego artysty. "Panie ! Zmuszona jestem donieść, że z pańskiej przyczyny zachorowałam dość poważnie, a to przez pańskie udzielenie mi choroby wenerycznej, przez co nie jestem zdolną iść do pracy" - donosiła wprost śliczna Stanisława S., lat 18, z zawodu hafciarka, z konieczności modelka do aktów.

Nie tylko domagała się pieniędzy na lekarstwa i medyka, ale, o zgrozo, zapowiadała, że w razie nie spełnienia jej postulatów zawiadomi o sprawie prokuraturę i rektora ASP. Groziła ponadto, że "cała Rzeczypospolita dowie się o tym postępowaniu".

Podpisała się zamaszyście- "modelka Stacha". Profesor, jak każdy mężczyzna w tej sytuacji, najpierw udał się do lekarza, który zbadał go bardzo dokładnie i to aż czterokrotnie w odstępie kilku dni.

- Żadnych objawów trypra nie stwierdziłem - dr Kapicki- jednoznacznie napisał w swoim orzeczeniu. Artysta odetchnął z ulgą, ale nie był to jednak koniec jego kłopotów, bo kilka dni później zapukał do jego prywatnego mieszkania Tadeusz D., lat 29, mieszkaniec Lwowa, urzędnik magistratu, narzeczony modelki. Gość groził śmiercią profesorowi, a co gorsze, skandalem obyczajowym na cały Kraków. I on chciał pieniędzy za szkodę wyrządzoną na młodym i pięknym ciele Stanisławy S. Prof. D. płacić nie zamierzał, bo świadectwa lekarskie świadczyły na jego korzyść. Obawiając się jednak gróźb natarczywego gościa zgłosił się na policję.
- Z modelką, która pozowała mi do rzeźby, spałem ze trzy razy - zeznał szczerze. Przesłuchano szantażystów, do winy się nie przyznali. Ich sprawa trafiła do krakowskiego sądu, a była wyjątkowo delikatnej natury, tym bardziej, że 57-letni prof. D. prosił o dyskrecję.

Okazało się jednak, że osądzenie obwinionych może być trudne, jeśli nie niemożliwe. Stanisława S. przepadła bez śladu, wyprowadziła się z domu, a i jej narzeczony gdzieś wyjechał, więc proces zawieszono. Tropy za Tadeuszem D. wiodły do Wilna, gdzie ponoć miał siedzieć w więzieniu za dwużeństwo, okazało się jednak, że ktoś go widział w Wadowicach, a potem jednak odnalazł się we Lwowie, pracował tam na kolei już pod zmienionym nazwiskiem.

Zatrzymano go w aresztach. Dołożono jeszcze jeden zarzut bluźnierstwa, bo przy świadkach twierdził, że Pan Bóg "też ma kochanki, jak i my". Krakowski sąd dopiero w dwa lata od historii z profesorem ASP skazał mężczyznę na 4 miesiące więzienia. Na skutek amnestii Tadeuszowi D. karę zmniejszonemu o połowę i zawieszono na trzy lata.

A co ze Stanisławą S. ? Ślad po niej zaginął. Podobno wyjechała do Warszawy, gdzie była lansowana przez kolejnych artystów. Już po latach, bo w 1933 r. Tadeusz D. napisał list do prof. D. Prosił na piśmie o wybaczenie za swój postępek i całą winę zrzucał na modelkę Stanisławę S. " Ja byłem tylko ślepym doręczycielem jej listu o podkładzie szantażowym" - starał się usprawiedliwić. Pojął bowiem, że w życiu nie liczą się tylko pieniądze, ale dobre imię. Zwłaszcza dla mężczyzny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska