Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strach na Sądecczyźnie: napady to już plaga

Iwona Kamieńska
archiwum policji
Napady na małe banki, stacje benzynowe i sklepy zdarzają się seriami i według jednego scenariusza. Są zaraźliwe jak grypa - każdy skok kusi naśladowców. Zaraza kończy się w celi.

Mieszkańcy osiedla Słonecznego w Starym Sączu przyjmują zakłady, czy policja złapie sprawcę trzeciego napadu na punkt kasowy Banku Spółdzielczego w osiedlowym pawilonie.

- Jak złapią, to sąsiad będzie mi winien butelkę dobrego wina - śmieje się pan Andrzej, mieszkaniec jednego z sąsiednich bloków.

Ostatni raz bezczelny rabuś zjawił się tydzień temu przed okienkiem kasowym. Około godziny 14. Na nagraniu z monitoringu widać niewysokiego mężczyznę (ok.160-170 cm wzrostu) w kominiarce. Wszedł akurat, gdy w środku była tylko pracownica. Zastraszył ją nożem.

Zobacz także: Dziecięce zdjęcia porno słała do Limanowej

- Wczesne popołudnie to taka "martwa" pora. Jedni są jeszcze w pracy, inni już jedzą obiad w domu, na ulicach cisza i spokój - mówi jedna z pracownic administracji osiedla. - Bandyta musiał wcześniej obserwować miejsce napadu. Pracujemy po sąsiedzku, ale zorientowaliśmy się, że coś się stało, dopiero gdy przyjechała policja.

Punkt kasowy nie działa na odludziu ani ciemnym zakamarku. Lokal ma w spółdzielczym pawilonie. W pobliżu stoi siedem bloków, w których mieszka kilkadziesiąt rodzin. Nieopodal jest osiedle domów jednorodzinnych. Ich mieszkańcy dziwią się, że ktoś w biały dzień pod okiem kamery okradł bank.

- Na pewno go złapią. To jakiś naiwniak, bezczelny młokos - przekonuje pan Henryk. - Dziś już nie ma napadów na banki jak w gangsterskich filmach. Czy się boimy? Żartuje pani? Ten typ teraz się boi. Ktoś go musiał widzieć, przecież to nie pustynia.

Policja za pomoc w szybkim ujęciu przestępcy w kominiarce wyznaczyła trzy tysiące nagrody. Gwarantuje informatorom anonimowość. Wciąż aktualne są też dwie inne nagrody. Pierwsza za informacje o sprawcy napadu na ten sam bank 19 listopada ubiegłego roku (4 tys. złotych), druga - za wskazanie rabusia, który cztery dni wcześniej wymusił pieniądze od kasjerki z placówki bankowej w Jazowsku (6 tys. zł).

Oba przypadki plus rabunek w sądeckiej placówce przy ulicy Paderewskiego z 2009 roku to nieliczne skoki, których autorzy pozostają bezkarni na wolności. Za kratkami siedzi ponad dwudziestu innych przestępców, których skusiła wizja łatwego łupu.

Jednym brawurowym wyczynem spaprali sobie życie, bo polskie prawo za napad, choćby tylko z użyciem "straszaka" zamiast prawdziwej broni, przewiduje bezwzględnie odsiadkę.
Więziennego wiktu zakosztował już 18-latek ze Stargeo Sącza, który jako pierwszy obrabował pechową placówkę banku na osiedlu Słonecznym.
W czerwcu zeszłego roku przyszedł przebrany za... Spidermana i zażądał pieniędzy. Zrabowane 10 tys. złotych potraktował jako prezent urodzinowy. Maska komiksowego bohatera, który zawsze zwyciężał, nie pomogła mu jednak w uniknięciu kary.

Za każdym razem, gdy media nagłośnią napad na bank, sklep czy stację benzynową policjanci prorokują, że wkrótce zdarzy się kolejny rabunek. Prawo serii zadziwiająco sprawdza się w tym przypadku. Sprawdziło się także i tym razem. Zaledwie cztery dni po ostatnim skoku na bank w Starym Sączu zgłoszono napad na sklep jubilerski w Nowym Sączu przy ulicy Kraszewskiego. Niedługo potem policja zatrzymała dwóch młodych mieszkańców sąsiedniego osiedla zwanego potocznie Piekłem
- Ktoś usłyszy albo przeczyta o rozboju, którego sprawca uciekł z gotówką, i nabiera apetytu na podobny wyczyn. Nie myśli o konsekwencjach. Niektórych zatrzymujemy po kilku dniach, innych po kilku miesiącach, ale bardzo rzadko się zdarza, aby komuś taki rozbój uszedł bezkarnie. Kary są w tym przypadku bardzo surowe - mówi Rafał Leśniak, zastępca komendanta sądeckiej policji.

Jego słowa potwierdzają dane z policyjnych kronik z ostatnich dwóch lat. Poprzednia seria napadów na Sądecczyźnie rozpoczęła się we wrześniu 2008 roku.

Do końca następnego roku odnotowano aż 17 rabunków w sklepach, stacjach benzynowych i punktach kasowych. Sądeccy rabusie otrzymali przydomek "kominiarze" z uwagi na gwarantujące im czasową anonimowość nakrycie głowy. Scenariusz każdego ze zdarzeń był podobny: do lokalu wpadał mężczyzna w kominiarce, zastraszał personel, wychodził z łupem i znikał jak kamfora.

W marcu jednego, który obrabował punkt kasowy przy ul. Paderewskiego w Nowym Sączu, omal nie zatrzymał przechodzień. Napastnik zaplanował skok o godzinie 14. W pościg za bandytą uciekającym z pieniędzmi (ok. 5 tys. zł) rzucił się młody mężczyzna, który był świadkiem przestępstwa. Wołał do przechodniów o pomoc , niestety, okazał się być jedynym odważnym człowiekiem na zatłoczonej ulicy.

- A wystarczyłoby podłożyć nogę przestępcy. Ech, szkoda, że mnie tam wtedy nie było - wzdycha Łukasz Michalik, mieszkający w sąsiedztwie obrabowanej placówki.

W czasie ucieczki bandyta zgubił kominiarkę. Mężczyzna, który go gonił, okazał się szybszy. Dopędził uciekiniera i odebrał mu torbę z pieniędzmi. Niestety, przestępca zdołał się wyrwać i zbiec. Gdyby wówczas ktoś pomógł młodemu człowiekowi ścigającemu przestępcę, byłoby zatrzymanych 26 "kominiarzy" z pierwszej serii napadów.

- To byli z reguły młodzi ludzie w wieku 17-25 lat, w większości uczniowie sądeckich szkół średnich, dotąd niekarani - opowiada insp. Witold Bodziony, komendant sądeckiej policji. - Skuszeni wizją łupu postanowili zabawić się w bandytów, nieświadomi, że ryzykują życie.
O tym jednak żaden z nich nie pomyślał - jak wynikało z przesłuchań

- A przecież wystarczyło, aby w trakcie napadu pojawiła się ochrona lub policja, aby doszło o strzelaniny i tragedii. Sprawca ma zwykle w ręku broń, z której mierzy do ludzi. W takiej sytuacji nie ma mowy o sprawdzaniu, czy to prawdziwa broń, czy imitacja - uważa policjant.

Zobacz także: Dziecięce zdjęcia porno słała do Limanowej

Dwa lata więzienia to najniższy wymiar kary, jakiego mogą spodziewać się autorzy "skoków". Górna granica to 15 lat za kratami.

Czy to się opłaca, wystarczy porównać ze śmieszną sumą tysiąca stu złotych, które padły łupem ostatniego starosądeckiego rabusia. Nawet rekordowe 20 tysięcy zrabowane w listopadzie z Jazowska nie są warte podejmowanego ryzyka.

- Placówki bankowe nie przechowują dziś dużej ilości pieniędzy, bo większość transakcji ma charakter bezgotówkowy. Sejfy i kasy wyładowane banknotami to mit - mówi kasjer jednego z sądeckich banków. Obecna seria rabunków mogła - zdaniem policjantów - rozpocząć się od październikowego napadu przy ul. Dobrego Pasterza w Krakowie. W jego trakcie dwóch zamaskowanych przestępców skradło około 150 tys. zł. Mieli fart - w banku było wyjątkowo dużo gotówki. Nieświadomi przechodnie pomogli nawet wówczas jednemu z bandytów zbierać zrabowane banknoty, które rozsypały się podczas ucieczki rowerem.

Niedługo później - w listopadzie znaleźli się naśladowcy - w Starym Sączu i Jazowsku. Styczeń przyniósł kolejne plagiaty na osiedlu Słonecznym i ulicy Kraszewskiego.

- Jestem spokojny o to, że ci ludzie zostaną zatrzymani. Jesteśmy cierpliwi i mamy zespół zdolnych, doświadczonych policjantów, którzy zajmują się tymi sprawami. Mają swoje sposoby - zapewnia Rafał Leśniak.

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Pobił kobietę, dostał maczetą w pośladek i kolano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska