Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Radosław Mroczkowski: od początku do końca jestem sobą

Łukasz Madej
archiwum
- Kiedy przychodzę do klubu, pytam, co będziemy robić, jaka jest strategia i cele. Inna sprawa, że często jest tak, że ktoś otwiera oczy i zastanawia się, o co mi właściwie chodzi – mówi Radosław Mroczkowski, trener Sandecji Nowy Sącz.

- Nie każdy trener może o sobie powiedzieć, że prowadził Roberta Lewandowskiego.
- Prowadził to duże słowo. Byłem selekcjonerem reprezentacji Polski rocznika 1988 i na kilku konsultacjach pojawiał się także Robert Lewandowski, choć trzeba przyznać, że jego liczba rozegranych spotkań na poziomie reprezentacji juniorskich U-18 to zaledwie jedno spotkanie Polska - Turcja. W Pruszkowie, przed wyjazdem kadry na turniej eliminacyjny do Izraela, po którym ten rocznik kończył przygodę z reprezentacją na etapie juniorskim.

Wynikało to także z tego, że Lewandowski, będąc wówczas w drugim zespole Legii Warszawa, praktycznie się nie rozwijał i mało grał. Po zmianie klubu na Znicz Pruszków zaczął systematycznie występować, strzelać bramki i za jakiś czas pojawiał się w reprezentacji młodzieżowej, którą prowadził Andrzej Zamilski. Dziennikarze często idą na skróty i pojawiają się właśnie takie nieprawdziwe informacje, że Robert na poziomie juniorskim to niemal nigdzie nie grał, i tak dalej. Miałem to szczęście, że do współpracy zaprosił mnie trener Zamilski, który był wówczas selekcjonerem rocznika 1985, z którego dziś jest kilku czołowych zawodników pierwszej reprezentacji - o czym mało kto w PZPN pamięta. W każdym razie ja współpracowałem i pracowałem przy trzech rocznikach - 1985, 1988 i 1993.

Zobacz także: Piłkarz Sandecji: Jestem szczęśliwy tylko kiedy gram
- Właśnie, na Euro pojedzie wielu piłkarzy, których prowadził Pan wspólnie z trenerem Zamilskim.
- Z obu wspomnianych roczników chyba z sześciu zawodników gra w podstawowym składzie Adama Nawałki. Kamil Grosicki, Robert Lewandowski, Kamil Glik, Łukasz Fabiański, Łukasz Piszczek, Kuba Błaszczykowski. Nie wypada nie wspomnieć także Grzegorza Krychowiaka, Wojtka Szczęsnego, Maćka Rybusa, Artura Jędrzejczyka, którzy pojawiali się w reprezentacjach młodzieżowych. Szybko to minęło, ale jak się policzy, to przy reprezentacjach Polski różnych roczników współpracowałem około dziesięciu lat.

- W ogóle uchodzi Pan za specjalistę od prowadzenia młodych zawodników.
- Pracowałem praktycznie na wszystkich poziomach od przedszkolaków, przez trampkarzy, młodzików, juniorów młodszych i starszych, po reprezentacje wojewódzkie i Polski. Kiedy jednak pojawiła się możliwość przygody z reprezentacją seniorów, trudno było odmówić. Pamiętam pierwsze do niej powołanie Lewandowskiego, jego pierwsze kroki w tamtej drużynie. Zresztą, nie tylko jego. Pokazywali się wtedy też Szczęsny czy Rybus, Krychowiak, Grosicki.

- Był Pan w sztabie Leo Beenhakkera.
- Pracowałem z dobrymi trenerami, od których wiele się nauczyłem. To bezcenne. Życzyłbym każdemu młodemu trenerowi, żeby najpierw miał czas na praktyczną pracę u boku wybitnych trenerów i zbieranie doświadczenia.

- Lewandowski to najbardziej utalentowany piłkarz, z jakim Pan pracował?
- Jakbyśmy popatrzyli na selekcję jego rocznika, to było wielu zawodników o wcale nie gorszym potencjale. Przykładów jest kilka, mogę wspomnieć choćby Tomka Chałasa czy Maćka Korzyma. Jak Maciek miał chyba 16 lat, interesowała się nim przecież Chelsea. Podobnie było z Kamilem Oziemczukiem (wyjazd do Auxerre w wieku 17 lat - przyp.), Tomkiem Cywką, Błażejem Augustynem, Marcinem Siedlarzem, Patrykiem Małeckim, Mateuszem Cetnarskim oraz Kamilem Wilczkiem.

- Zanim Dawid Janczyk wrócił do Sandecji, też Pan go poznał?
- Tak.

- Widać, pracę z zawodnikami po przejściach również Pan lubi.
- Jeżeli można pomóc, to czemu nie? Jest jeden warunek.

- To znaczy?
- Zawodnik musi przyjąć pewne zasady. A jeżeli ma swój świat, to szkoda czasu. Dawid reguły przyjął, jestem zbudowany jego postawą. Mamy taki swój dodatkowy cel, żeby jeszcze w tym sezonie zaczął grać jako podstawowy zawodnik.

- Taktykę obiera Pan do zawodników czy odwrotnie?
- To leży pośrodku. Kiedy przychodzę do klubu, pytam, co będziemy robić, jaka jest strategia i cele. Inna sprawa, że często jest tak, że ktoś otwiera oczy i zastanawia się, o co mi właściwie chodzi.

- Jak było w Sandecji?
- Drużyna znajdowała się na granicy spadku, więc pierwszą rzeczą, o jakiej rozmawialiśmy, było, co zrobić, by się utrzymać. Oczekuję, że jeżeli cel zostanie zrealizowany, będzie merytoryczna rozmowa, jak to widzimy dalej. Wtedy można szukać zawodników, określić strategię i wyznaczyć cel.

- Pracował Pan już w ekstraklasie, pierwszej, drugiej lidze.
- Liga nie ma dla mnie większego znaczenia, choć każdy trener chce pracować jak najwyżej. Ważne, żeby w klubie były odpowiednie warunki i profesjonalne podejście do pracy.

- Nowy Sącz to rzeczywiście kopalnia talentów?
- Coś w tym jest. Pamiętam Fabiana Fałowskiego, fajny chłopak, który niestety potem gdzieś zniknął. Co chwilę ktoś się pojawia. Teraz jest Przemek Szarek, Szymek Kuźma.

- To przy pracy z seniorami skóra na człowieku robi się grubsza.
- Jest masa złośliwych ludzi, którzy w sporcie, czy pracy nic nie osiągnęli, nieznających podstawowych przepisów gry, ale do wylewania złośliwych komentarzy pierwszych. Są różne drogi, a ja lubię pracować logicznie, normalnie. Z każdym trzeba rozmawiać, ale zawsze znajdą się osoby, które szukają dziury w całym i zaczynają trenerowi wyznaczać standardy, które w większości przypadków są nie do przyjęcia. Od początku do końca jestem sobą.

Kiedy zaczynałem pracę w ekstraklasie, w Polsce była taka moda, że ci trenerzy, którzy podskakiwali przy ławce, wywierali presję na sędziach, byli fajni, a jak wylecieli na trybuny, to już w ogóle mieli „jaja”... Mówiło się o nich, że są charyzmatyczni, choć znaczenie tego słowa mówi o czymś innym, warto sprawdzić... Nie tędy droga. W większości mojej pracy trenerskiej pracowałem ze szkoleniowcami, których wychowanie, kultura oraz szacunek były na najwyższym poziomie. I to sobie bardzo cenię.

- W Pana szatni bywa głośno? Pytam, bo wygląda Pan na spokojnego człowieka.
- Z tym jest różnie, ale rzeczywiście zdarzają się zawodnicy, którym trzeba w różny sposób zwrócić uwagę, czy dobrać odpowiednie słowa. W każdym razie na pewno nie jestem zwolennikiem obrażania, rzucania w kogoś obelgami.

- Co ciekawe, może Pan się pochwalić wychowanką w reprezentacji Polski koszykarek.
- Rzadko to robię, ale akurat tym zawsze się chwaliłem, bo Ala Perlińska to taka moja wychowanka od zajęć z gimnastyki korekcyjnej w szkole podstawowej, w której pracowałem. Pamiętam to jak dziś. W ogóle z tamtej grupy było z pięć koszykarek, ale to Ala osiągnęła najwięcej. Gdzieś tam ją zainspirowałem, a czasami to wystarczy, by poszło we właściwym kierunku.

- Nie wszyscy też wiedzą, ale jest Pan byłym piłkarzem.
- Wychowankiem Startu Łódź, na poziomie dzisiejszej pierwszej ligi zadebiutowałem, kiedy miałem osiemnaście lat. Potem była kontuzja, później studia (na AWF Warszawa - przyp.) i przerwa w systematycznym graniu. Dziś się mówi, że byłem „szóstką”, defensywnym pomocnikiem. Przygoda była fajna, bo wówczas bardzo mocny był Widzew i ci, którzy nie mogli się do niego załapać, trafiali do Startu. Byliśmy jak rezerwy Widzewa. No, a potem sam w nim pracowałem.

- To z tym klubem jest Pan przede wszystkim kojarzony.
- Prowadziłem w nim wiele grup. Tworzyliśmy Młodą Ekstraklasę, potem zadebiutowałem już w ekstraklasie i to było takie spełnienie marzeń. Wie pan, świetnie pamiętam mecz Widzewa z Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów, czy gola Marka Citki z Atletico Madryt. Moi chłopcy - trampkarze, wyprowadzili wtedy zawodników na murawę. Siedziałem na trybunie pod dachem, a potem za dwadzieścia kilka lat zadebiutowałem w roli pierwszego trenera Widzewa.

- Zupełnie niedawno głośno było o „widzewskich młodym wilkach Mroczkowskiego”.
- Dziś w Sandecji z tamtej drużyny jest Bartek Kasprzak. Zresztą, jak pan spojrzy na tamten Widzew, to debiutów w ekstraklasie było sporo.

- Pana zespół miał w niektórych meczach średnią wieku jakieś 23-25 lat.
- Uważam, że piłka też jest dla młodych. Jeśli są zdolni, to trzeba ich promować, wprowadzać, choć oczywiście wszystko musi mieć proporcje i określony czas.

- Trenerski idol?
- Lubię spoglądać na trenerów, którzy są skuteczni. Jest takich kilku, ale nie chciałbym jednego czy drugiego wyróżniać. Na pewno jest kilka zespołów, które grają tak, jak lubię. Moich byłych trenerów też oczywiście cenię, ale na pewno jako piłkarz mogłem zrobić więcej. Tak to dziś czuję z perspektywy szkoleniowca.

- Dlaczego się nie udało?
- Wie pan co, mnie do klubu nikt nie zapisał. Sam poszedłem i od razu trafiłem do grupy starszej, tak mnie trener zakwalifikował. Powiem szczerze - nie miałem szczęścia, żeby szybko trafić pod dobrą opiekę szkoleniową. Nie jest ważne gdzie, ale do kogo się trafi. Wspominać jest jednak co. Występowałem w reprezentacji województwa łódzkiego, nawet zdobywając mistrzostwo Polski w 1985 roku. Co ciekawe, potem wygraliśmy Superpuchar w meczu z klubowym mistrzem kraju Hutnikiem, w którym grał na przykład Robert Kasperczyk. Niedawno mu o tym przypomniałem.

Tu znajdziesz więcej najnowszych informacji o piłkarzach Sandecji Nowy Sącz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska