Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Cegielski: Tomasz Gollob nigdy się nie poddaje

Joachim Przybył
Krzysztof Cegielski mieszka pod Krakowem, jest mężem koszykarki Wisły Justyny Żurowskiej-Cegielskiej. Niedawno urodziła im się córka
Krzysztof Cegielski mieszka pod Krakowem, jest mężem koszykarki Wisły Justyny Żurowskiej-Cegielskiej. Niedawno urodziła im się córka Anna Kaczmarz
Rozmowa. Kontuzja kręgosłupa? Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby robić to, co zwykli ludzie, a nawet więcej - opowiada nam o swojej walce Krzysztof Cegielski, były zawodnik, a dziś żużlowy ekspert i menedżer. Wypadkowi uległ w 2003 roku, 11 lat później zaczął chodzić

- Trudno było uwierzyć w pierwszej informacje o Gollobie. To sportowiec, który wydawał się przecież niezniszczalny...

- To była jakaś niewiarygodna sprawa, że coś takiego Tomka mogło spotkać, i to jeszcze kilka godzin przed meczem. Wszyscy wiemy, że motocross był jego wielką miłością, niezbędnym elementem treningów i chlebem powszednim. Wiem, że nie powinno stosować się w przypadku tragedii gradacji, ale ten smutek jest tym większy, gdy spotyka to kolegę, z którym się rozmawiało chwilę wcześniej. Zwłaszcza kogoś takiej rangi, bo przecież Tomasz był niedoścignionym wzorem, kimś, kto zawsze wychodził cało z najgorszych opresji.

- Kibice z taką trochę złością pytają, po co ten motocross? Ale przecież dzięki temu Gollob był wielkim sportowcem, który musiał szukać adrenaliny, nie był w stanie zwolnić.

- Dokładnie tak, w moim wypadku zadziałał podobny mechanizm. W tym feralnym meczu w Szwecji specjalnie mi nie szło, miałem nie jechać w nominowanych wyścigach, ale praktycznie wymusiłem miejsce w składzie na moim menedżerze, który skreślił Wieśka Jagusia. Jak się okazało, był to mój ostatni wyścig w życiu. Czy żałuję? Żużlowcy żyją, żeby jeździć i poprawiać swoje umiejętności. Tomasz dzięki motocrossowi był wybitnym sportowcem, jak ktoś mógłby mu tego zakazywać? Tak samo nikt nie był w stanie zabronić Darcy’emu Wardowi walczyć o zwycięstwo za wszelką cenę w ostatnim wyścigu, który był przecież bez wielkiego znaczenia.

- W takiej sytuacji chyba bardzo ważne jest pogodzenie się z losem.
- Musi być akceptacja, bez tego nie można zacząć walki o odzyskanie sprawności. Nie ma sensu porównywać mojej sytuacji i Tomasza. To nie jest tak, że on będzie niedołężny. Może będą jakieś ograniczenia, może jego życie się zmieni, ale będzie nadal żył. Takie tragedie dużo gorzej wyglądają z zewnątrz. Wszystko jest do pokonania. Zawsze przy takich informacjach interesuje mnie, czy głowa jest cała. Jeśli tak, to mądrzy i wytrwali ludzie, a takim jest Tomasz, poradzą sobie.

- Najtrudniejszy jest pierwszy dzień?

- Jest bardzo ważny. Mogę mówić o swoich doświadczeniach. Nie byłem w śpiączce, nikt nie musiał mówić, co się stało, bo doskonale sobie z tego zdawałem sprawę. Czekałem jedynie na decyzje lekarzy. W Szwecji służba zdrowia jest bardzo delikatna, przychodzi i pytali, czy mogą mnie dotknąć. Tymczasem ja rwałem się do działania, myślałem: ludzie, nie pytajcie, bierzcie się za mnie i walczmy! Chcieli mnie za to uczyć jeździć na wózku. Powiedziałem, że sam się tego nauczę później, a teraz chcę walczyć o sprawność. Oczywiście, pojawił się żal, byłem młody, miałem karierę przed sobą. Nie było jednak czasu na rozterki. Inna sprawa, że początkowo lekceważyłem kontuzję, kupiłem nawet silniki, planowałem powrót na tor w kilka tygodni.

- Ta walka trwa już ponad 13 lat. Gdzie Pan szukał motywacji, jak udało się w tym wytrwać?

- Najważniejsze to wyznaczyć sobie małe cele. Do nich wiedzie naprawdę ciężka praca, ale powoli się do tego przyzwyczajałem. W zasadzie nie przypominam sobie poważniejszego kryzysu, pokusy poddania. Dziś wiem, że można normalnie żyć i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby robić to, co zwykli ludzie, a nawet więcej.

- Idealnym symbolem ostatniego zdania jest Rafał Wilk.

- Właśnie! Nie ujmując nic Rafałowi jako żużlowcowi, to jednak osiągnął więcej poza czarnym sportem. Przecież jako młody chłopak nawet nie myślał o mistrzostwie olimpijskim. Nie zostałby najlepszym żużlowcem na świecie, a teraz jest najlepszy w handbike’ach.

- Wypadek Golloba wywołał niesamowity odzew całego sportowego i kibicowskiego świata. To będzie dla niego ważne?

- Bardzo. Pamiętam, że wiele osób po moim wypadku nie chciało, czy nawet bało się do mnie podchodzić. Bo co możesz powiedzieć facetowi, który nagle przestał chodzić? Gdy w końcu przyszli, to wychodzili z uśmiechem, bo spotkali człowieka, który normalnie żyje i ma plany. Teraz są inne czasy, kilkanaście lat to przepaść w medycynie. Mamy w Polsce najlepsze kliniki, mnóstwo możliwości.

- Powiedział Pan kiedyś: „Mając przed sobą do końca życia rehabilitację, nie można zaczynać dnia od myśli: kiedy wreszcie wstanę z łóżka o własnych siłach. To prosta droga do szaleństwa i rezygnacji. Trzeba przede wszystkim wykonać pierwszy krok, a potem konsekwentnie go powtarzać codziennie”.

- Dokładnie tak jest. Mam nadzieję, że u Tomka ta walka będzie znacznie krótsza. Z tego, co mówią lekarze, to jego rdzeń nie został przerwany, mój uraz był poważniejszy. Jeśli miałbym coś radzić, to nie warto liczyć na szybkie postępy. Czasami po wielu miesiącach widzimy dopiero niewielką poprawę. Trzeba jednak zacząć ostro od początku, bo w ciągu pierwszych sześciu tygodni można zyskać najwięcej.

- Te momenty: pierwszy samodzielny krok, taniec z żoną na weselu, są cenniejsze od wszystkich zwycięstw na torze?

- To były bardzo ważne momenty w życiu. Starałem się dużo stać, ale samodzielne wyjście na zewnątrz to zupełnie inna historia. Przez kilkanaście lat na świat patrzyłem z niskiego poziomu, a teraz ludzie już niczego mi nie zasłaniali (śmiech). Taniec z Justyną na naszym weselu to może za duże słowo, ale potrafiłem jej towarzyszyć na parkiecie. Pamiętam pierwszy mecz żużlowy oglądany na stojąco, dopingowanie żony w hali bez wózka, trzy tygodnie temu zostałem ojcem Oliwii. Takie chwile niesamowicie dodają ochoty do dalszej pracy.

- Często pada określenie: „to jego najważniejszy wyścig”. Można to w jakiś sposób porównać do rywalizacji sportowej?

- Można, ale to wyścig znacznie trudniejszy. Składa się z mnóstwa bardzo małych prób, w których już nie towarzyszą kibice, media, telewizja. Trzeba się nauczyć codziennej i żmudnej rywalizacji z własnym ciałem. Sportowcom jest jednak łatwiej. Droga do wcześniejszych sukcesów przecież także wiodła przez taką mozolną walkę bez poklasku, to esencja życia sportowca. Powiem jednak szczerze: trochę w żużlu wygrywałem, ale gdy pierwszy raz wyszedłem z domu bez wózka, to czułem się naprawdę jak wielka gwiazda rocka.

- Znamy charakter Tomasza, wytrwałości w dążeniu do mistrzostwa nigdy mu nie brakowało.

- Jako żużlowiec mógłbym jedynie mu motocykle czyścić. Wyobrażałem sobie wiele razy, ile on musiał przejść i poświęcić, żeby dojść tam, gdzie był. Tyle przeszedł, walczył z całym żużlowym światem i nigdy się nie poddał. To inni musieli się do niego w końcu dostosować, to on wyprowadził polski żużel na salony i dziś świat uczy się od nas. Więc skoro ja sobie poradziłem, to czego będzie potrafił dokonać taki człowiek jak Tomasz.

Sportowy24.pl w Małopolsce

MAGAZYN SPORTOWY24 - Piotr Czachowski podsumowuje rundę zasadniczą Ekstraklasy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Krzysztof Cegielski: Tomasz Gollob nigdy się nie poddaje - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska