Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kacper Sołtys (MKS Trzebinia): Próbował sił w breakdance. Teraz „tańczy” tylko z piłką, i to jeszcze jak...[ZDJĘCIA]

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Kacper Sołtys (z prawej) dobrze czuje się z piłkarskim "tańcu".
Kacper Sołtys (z prawej) dobrze czuje się z piłkarskim "tańcu". Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z 23-letnim KACPREM SOŁTYSEM, napastnikiem trzecioligowego MKS Trzebinia.

- W meczu przeciwko KSZO Ostrowiec Świętokrzyski udało się panu strzelić pierwszą bramkę na trzecioligowych boiskach, dzięki której MKS uratował u siebie remis 1:1. To był zresztą pierwszy punkt zespołu w rundzie wiosennej. Czuje pan zrzucenie ciężaru snajperskiej odpowiedzialności, bo - przychodząc do Trzebini - miał pan na koncie 16 goli na czwartoligowych boiskach...
- Przychodząc do Trzebini z Pcimianki miałem świadomość tego, że o gole na trzecioligowych boiskach będzie trudniej niż na szczeblu wojewódzkim. Jednak mój jesienny dorobek dodał mi raczej pewności siebie. Podobno najtrudniejszy jest pierwszy krok. Skoro mam go już za sobą, to z każdym meczem powinno być lepiej. Taką mam nadzieję. Nie bałem się przeskoku do trzeciej ligi. Chciałem przecież zagrać na szczeblu centralnym, mając za sobą kilka sezonów na czwartoligowych boiskach. Im trudniejsze spotkanie, tym bardziej się koncentruję.

- Czy było jakieś szczególne świętowanie pierwszego gola, będącego wkupnym do Trzebini?
- Były gratulacje od kilku znajomych. To miłe, ale jeden gol na cztery mecze nie jest dla mnie satysfakcjonującym wynikiem. Jednak wcale się nie załamuję, tylko czuję motywację do pracy.

- Jak ocenia pan swoje strzeleckie możliwości? 16 goli jesienią to dużo.
- W poprzednim sezonie, strzelenie 11 goli w czwartej lidze, było moim rekordem, który jednak wymazałem w obecnym sezonie już po rundzie jesiennej. Jednak nie robię sobie konkretnych planów bramkowych. Liczy się każdy najbliższy mecz.

- Ma pan za sobą jakieś strzeleckie popisy, czyli kilka goli w jednym meczu?
- W poprzednim sezonie zdobyłem po cztery gole w meczach przeciwko Skawince i Beskidowi Andrychów. To były chyba moje najlepsze mecze w przygodzie z futbolem. Ponoć w przypadku napastnika lepiej czerpać małymi łyżkami, ale regularnie, ale strzeleckie fajerwerki od czasu do czasu nie zaszkodzą (śmiech).

- Jaki ma pan strzelecki repertuar?
- Strzelam gole po akcjach, czy z rzutów karnych. Po stałych fragmentach nie trafiam, bo zwykle w Pcimiance to ja je wykonywałem. W sytuacjach sam na sam z bramkarzem reaguję automatycznie. Liczy się pierwsza myśl. Zbyt wiele pomysłów może się okazać dla napastnika niebezpieczne. Wykonuję też karne. Jesienią strzeliłem kilka „jedenastek”. Lubię ten dreszczyk emocji towarzyszący przy ich wykonaniu, zwłaszcza, kiedy wynik jest na styku.

- Czy zawsze był pan łowcą goli?
- Zwykle byłem środkowym pomocnikiem. Lubiłem mieć piłkę przy nodze. W trampkarzach byłem obrońcą, ale na tej pozycji nie czułem się dobrze. Dopiero trener Jerzy Kowalik, właśnie w Pcimiance, zrobił ze mnie snajpera i teraz konsekwentnie trzyma się tego w drużynie Trzebini. Na początku grając w ataku brakowało mi piłki przy nodze. Zawsze czerpałem wielką radość z kreowania gry niż jej wykańczania. Jednak widać, że z nowych obowiązków też solidnie się wywiązuję.

- Gdzie zaczynał pan przygodę z piłką nożną?

- Najbliżej miałem do Nadwiślanu Kraków. Na pierwszy trening zaprowadziła mnie babcia. Kupiła cały ekwipunek do gry w piłkę. To były inne czasy od obecnych, gdzie już skrzaty zaprasza się do uprawiania sportu. Mnie, jako 7-latkowi, robiono problemy z przyjęciem do klubu. Byłem o rok za młody. W dodatku, w swoim roczniku, byłem mniejszy od wielu rówieśników dlatego kategorycznie odmawiano przyjęcia mnie do klubu. Jednak dzięki twardym negocjacjom w końcu zostałem zawodnikiem Nadwiślanu. Tam byłem do 13. roku życia. Zaliczyłem też przygodę w juniorach Cracovii.

- Gdyby nie piłka, to może miał pan zdolności do innych dyscyplin, w których mógłby się odnaleźć?
- Jak każdy chłopiec przede wszystkim chciałem grać w piłkę, choć w rodzinie są inne tradycje sportowe. Tata uprawiał karate, a mama szermierkę. Mnie też trochę ciągnęło do sportów walki. Przygodę ze sportem tak w ogóle to zaczynałem w breakdance, a później był kickboxing. Do dzisiaj lubię założyć rękawice i trochę boksować się kolegami. Teraz „tańczę” już tylko z piłką. Czasem przychodzi też "potańczyć" z piłkarskimi gwiazdami, bo na trzecioligowych boiskach można spotkać zawodników z ekstraklasową przeszłością. Jednak wcale nie czuję respektu. W tym "tańcu" nie ma miejsca na uprzejmości. Liczy się tylko cel, więc może to nie jest eleganckie, ale muszę swoim opiekunom pokazać plecy (śmiech).

- Czy coś z innych dyscyplin pomaga panu w futbolu?
- Na pewno inne dyscypliny poprawiają koordynację i przyzwyczajają mięśnie do innych ruchów przez co jest mniej urazów. Jednak do piłki bardziej przydają mi się wzmacniające treningi w siłowni.

- Czy ktoś kontynuuje w rodzinie piłkarskie tradycje?
- Tak, młodszy brat. Jest bramkarzem. Jesienią mieliśmy okazję zagrać przeciwko sobie. On strzegł bramki Sosnowianki. Z tego pojedynku wyszedłem zwycięsko, bo strzeliłem dwa gole, w tym jednego z karnego. Pcimianka wygrała 6:0. Przed meczem powiedziałem mu, że „poszukam” karnego, żeby stanąć z nim „oko w oko”. Razem zawsze graliśmy na podwórku, więc znamy się doskonale. Jednak po jesieni brat odszedł z ekipy czwartoligowego outsidera i teraz jest zawodnikiem Zielonki Wrząsowice, występującej w grupie III krakowskiej okręgówki. Może kiedyś jeszcze spotkamy się na boisku.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska