Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hugo Videmont (Wisła Kraków): Kibic jest tak samo ważny jak zawodnik [CAŁY WYWIAD]

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
08.02.2017 krakow  stadion miejski stadion wisla krakow prezentacja nowych pilkarzy konferencja prasowa n/z hugo videmontfot. wojciech matusik / polska presse
08.02.2017 krakow stadion miejski stadion wisla krakow prezentacja nowych pilkarzy konferencja prasowa n/z hugo videmontfot. wojciech matusik / polska presse Wojciech Matusik
- Mój brat, oprócz tego, że gra amatorsko w niższej lidze, ma abonament na najgorętszej trybunie stadionu Velodrome w Marsylii. Należy do znanej grupy South Winners i jest na tym punkcie kompletnie zwariowany - opowiada Hugo Videmont, który w barwach Wisły Kraków może zadebiutować w sobotnim meczu ze Śląskiem.

- Z drugiej ligi francuskiej do polskiej ekstraklasy nie jest taka prosta droga. Jak Pan dotarł do Krakowa?
- Miałem już dość gry we Francji w drugiej lidze, chciałem wyjechać. Rozegrałem tam ponad 100 meczów i niewiele wskazywało na to, że będę mógł wskoczyć wyżej, do Ligue1. Miałem w styczniu kilka propozycji, żeby zmienić klub, ale oferta z Wisły wydała mi się najbardziej interesująca. Wiedziałem, że to wielki klub, ale zachęciła mnie też inna rzecz - żywiołowa publiczność. Lubię takie wyzwania.

- Nie obawiał się Pan dość drastycznej jednak zmiany otoczenia? Szczególnie w zimie.
- Wbrew pozorom, na Korsyce nie jest teraz aż tak bardzo ciepło. Ale przyciągnęło mnie tu również coś innego. Polska nie jest mi obca. Moja nieżyjąca już babcia stąd pochodzi, urodziła się w Gdańsku, do Francji wyemigrowała dopiero po II wojnie światowej. Przed laty byłem tu już z rodzicami, pamiętam, że zwiedziliśmy niemal cały kraj - Kraków, Warszawę, Gdańsk. Miałem może 10 lat, ale bardzo mi się podobało. Dzisiaj myślę, że gra w Wiśle może mi pomóc odbić się po niezbyt dobrym okresie. Po rozmowie z najbliższymi i z menedżerem uznaliśmy, że to będzie najlepsze rozwiązanie. A gdy już podjąłem decyzję, wszystko odbyło się bardzo szybko.

- To proszę opowiedzieć, jak wyglądały te kluczowe dni przed podpisaniem półtorarocznego kontraktu.
- Dokładnych szczegółów nie znam, ale najpewniej wszystko zaczęło się od tego, że Marcin Kuźba, który sam grał kiedyś we Francji, a teraz pracuje dla Wisły, widział mnie w kilku meczach. Wiem też, że mój agent rozmawiał na ten temat z przedstawicielami Wisły. Podczas rozmowy pojawiła się opcja, że klub może być zainteresowany takim zawodnikiem jak ja - ofensywnym, grającym na skrzydle. Kiedy się o tym dowiedziałem, wyzwanie wydało mi się co najmniej ciekawe. W ciągu tygodnia załatwiliśmy wszystkie formalności.

- Wyjaśnijmy jedną rzecz. Przyszedł Pan do Wisły jako gracz Ajaccio czy jako wolny zawodnik?
- Najpierw, gdy już wstępne ustalenia były poczynione, przyjechałem do Krakowa, aby zobaczyć obiekty Wisły. Jaka infrastruktura, jakie warunki do treningu. Zobaczyłem, że wszystko jest na naprawdę wysokim poziomie. To było w czwartek poprzedzający podpisanie umowy. Po powrocie do Francji, w poniedziałek rozwiązałem kontrakt z Ajaccio, który miałem do czerwca tego roku i następnego dnia związałem się z Wisłą. Zdążyłem jeszcze obejrzeć dwa mecze na wideo - z Legią i z Cracovią.

- Najbardziej gorące w całym sezonie.
- Wiem, wiem. Nieprzypadkowo trafiłem akurat na nie. Chciałem zobaczyć, jaka jest atmosfera, jak reagują kibice. Także dlatego, że tradycje kibicowskie mam w rodzinie. Mój brat, oprócz tego, że gra amatorsko w niższej lidze, ma abonament na najgorętszej trybunie stadionu Velodrome w Marsylii. Należy do znanej grupy South Winners i jest na tym punkcie kompletnie zwariowany. Ja z kolei uważam, że kibic jest dla drużyny niemal tak samo ważny jak zawodnik. To on podnosi adrenalinę, motywuje do gry. Paradoksalnie, mieliśmy z tym problem w Ajaccio - choć nie w sensie atmosfery, ale zainteresowania, które nie było aż takie duże. Znacznie lepiej jest pod tym względem w Bastii. Nie ukrywam, że żywiołowa publiczność była również jednym z powodów wybrania Wisły.

- Rozumiem, że dobry kontakt z kibicami jest dla Pana ważny?
- Zdecydowanie, choć dobrze wiem, że publiczność może bić brawo, ale może też gwizdać, gdy drużyna nie gra z zaangażowaniem.

- Mówi Pan, że miał już dość II ligi francuskiej. Przez te dwa lata w Ajaccio, od stycznia 2015 roku, w żadnym momencie nie pojawiła się oferta z I ligi? Zaczął Pan przecież całkiem nieźle.
- Oferta była, właśnie po zakończeniu pierwszego sezonu, ale sam doszedłem do wniosku, że powinienem się lepiej ograć, zdobyć jeszcze trochę doświadczenia i wtedy spróbować sił w Ligue1. Taka wydawała się naturalna kolej rzeczy. Miałem nadzieję, że będę dobrze grał i dostanę więcej propozycji. Miałem powody, by w to wierzyć, bo pierwsze tygodnie były obiecujące. Problem w tym, że w kolejnych miesiącach zacząłem grać słabiej, do tego doszła kontuzja. Ofert już nie było.

- Z jakiego klubu była ta pierwsza oferta?
- Dzisiaj to już dawno nieaktualne, więc nie chciałbym do tego wracać. Mogę tylko powiedzieć, że najbardziej konkretna oferta była z niewielkiego klubu Ligue1, a w sumie pojawiły się jeszcze dwa zapytania w sprawie transferu.

- Kontuzja bardzo przeszkodziła?
- Pewnie trochę przyhamowała mój rozwój, bo miałem złamany obojczyk, ale na pewno nie w sposób decydujący. Nie chcę szukać łatwego wytłumaczenia. Miałem czas, żeby znowu pokazać, na co mnie stać. Nałożyło się kilka różnych spraw. Przede wszystkim forma zdecydowanie spadła, straciłem pewność siebie, kontakty z trenerem też stały się burzliwe.

- Ale przecież po transferze do Ajaccio wypowiadał się Pan bardzo ciepło o Olivierze Pantalonim.
- Tak było na początku. Wręcz idealnie. Potem zaczęło się psuć. Choć muszę podkreślić jedną rzecz - z punktu widzenia czysto ludzkiego nie mogłem mieć do Pantaloniego żadnych zastrzeżeń, mówił mi prosto w oczy, co mu się nie podoba. Nie zgadzaliśmy się tylko w sprawach sportowych.

- To znaczy, że ma Pan problem z trenerami? Bo do burzliwego rozstania doszło już przy okazji zmiany Clermont na Ajaccio. W Clermont nie chciała Pana trenerka Corinne Diacre.
- Cóż… Muszę przyznać, że miałem konflikty chyba ze wszystkimi trenerami. Nie zawsze to, co mówiłem, było przemyślane. Rzuciłem coś niepotrzebnie za dużo, a potem okazywało się, że obraca się to przeciwko mnie. Nie będę ukrywał - byłem za bardzo impulsywny, szybko się irytowałem i nie chcę zrzucać winy na kogoś innego. Przyjazd do Krakowa wiąże się również z postanowieniem, że muszę nad tym popracować, że powinienem przyznać się do popełnionych błędów. Nie jestem tu po to, żeby znowu kłócić się z trenerem, ale rozwijać się i dać coś od siebie dla drużyny. To, co było, zostawiłem za sobą. Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że chcę zacząć wszystko od zera.

- A jeśli trener posadzi Pana na ławce?
- Na początku to chyba będzie normalne. A potem? Gdyby okazało się, że coś idzie nie tak, na pewno będę starał się szukać w pierwszej kolejności winy u siebie. Choć wierzę, że tak się nie stanie.

- A Corinne Diacre? To pierwsza trenerka zawodowego klubu we Francji. Ma jej Pan wciąż za złe, że tak brutalnie pozbyła się Pana, i kilku innych kolegów, z Clermont?
- Nie mam za bardzo ochoty mówić o tej pani. Nie interesuję się nawet, co dzisiaj robi i jak jej się wiedzie w klubie. Staram się nie wracać do przeszłości. Było, minęło. To, co się stało, traktuję nie jako porażkę, ale raczej lekcję, z której powinienem wyciągnąć wnioski. Natomiast, jeśli nie chcę dzisiaj słyszeć o Diacre, to - w przeciwieństwie do Pantaloniego - dlatego, że dała nam się we znaki z ludzkiego punktu widzenia, nie tylko sportowego.

- Nie pomogło nawet weto prezesa klubu, który nie chciał, aby Pan odchodził z Clermont.
- Mogę się tylko domyślać, że widział we mnie potencjał i myślał, że po kilku latach odejdę za lepsze pieniądze. Zawołał mnie do biura i jasno powiedział, że nigdzie nie będę odchodził. Ale zaraz potem spotkaliśmy się jeszcze raz, z trenerką, która też wyraźnie stwierdziła, że nie widzi mnie dalej w składzie. Wtedy klamka zapadła. Wylądowałem w Ajaccio.

- Dużo mówi się teraz we Francji o polskich piłkarzach. Śledził Pan ich grę?
- Tak, chociaż zdecydowanie bardziej oglądałem występy polskiej reprezentacji na Euro. Nawet kibicowałem Polakom, bo widać było, że wszyscy walczyli z dużym zaangażowaniem, że starali się grać do przodu, nie murowali bramki. Przyjemnie się to oglądało.

- Wie Pan, że inny Francuz grał już w Krakowie, gdy Wisła przeżywała jeden z najlepszych okresów w historii na początku lat 2000? Bramkarz Angelo Hugues przyszedł z Lyonu, a potem wylądował też na Korsyce, w Bastii.
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Nie miałem też okazji, aby się z nim spotkać. Natomiast myślałem, że więcej Francuzów tu grało.

- Za każdym razem, kiedy dotychczas opuszczał Pan jakiś klub - czy to Ajaccio, czy wcześniej Clermont - odbywało się to w warunkach dalekich od wymarzonych, mówiąc delikatnie. Na jakiej podstawie twierdzi Pan, że w Krakowie będzie inaczej?
- Nie będę zapewniał, że tutaj wszystko się uda i będzie idealnie. Ale zrobię wszystko, aby kibice zapamiętali, że w Wiśle grał taki zawodnik jak Videmont. Chcę zostawić tu ślad, a jeśli się powiedzie, może nawet moja dziewczyna przeprowadzi się do mnie na stałe.

- Teraz byłoby o to bardzo trudno, ale polskie korzenie to już pierwszy krok, żeby podążyć śladami Ludo Obraniaka i być może starać się o obywatelstwo. Przeszło to Panu w ogóle przez głowę?
- Nie. Nie wybiegam aż tak daleko w przyszłość. Teraz absolutnie najważniejsza jest gra w Wiśle.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Hugo Videmont (Wisła Kraków): Kibic jest tak samo ważny jak zawodnik [CAŁY WYWIAD] - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska