Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hiszpan Ivan Gonzalez: Chciała mnie Legia, trafiłem do Wisły Kraków [ROZMOWA]

Justyna Krupa
Ivan Gonzalez, nowy piłkarz Wisły Kraków
Ivan Gonzalez, nowy piłkarz Wisły Kraków Anna Kaczmarz / Dziennik Polski /Polska Press
W pierwszym obszernym wywiadzie po przylocie do Polski nowy obrońca Wisły Kraków IVAN GONZALEZ opowiada nam o treningach w Realu Madryt z Cristiano Ronaldo, o współpracy z byłym trenerem „Białej Gwiazdy” Danem Petrescu oraz o tym, że wbrew opiniom, wcale nie jest nadmiernie rozrywkowym człowiekiem.

- Jak wrażenia po pierwszych dniach pobytu w Krakowie i treningach z nową drużyną?
- Staram się zaaklimatyzować jak najszybciej, poznawać nowych kolegów, trenera i klub. Nie znałem wcześniej osobiście trenera Kiko Ramireza, ale widać, że to szkoleniowiec z charakterem, który zaraża swoim spokojem. W weekend miałem czas, by zwiedzić centrum Krakowa, wybraliśmy się na spacer z moją dziewczyną.

- Zdziwił się Pan, że na treningi trzeba dojeżdżać do podkrakowskich Myślenic?

- Nawet zapytałem, czemu nie trenujemy w Krakowie. Powiedziano mi, że w Krakowie jest spore zanieczyszczenie powietrza, dlatego lepiej trenować w mniejszej miejscowości. Ale ośrodek w Myślenicach jest świetny, więc to bardzo dobre rozwiązanie.

- Z którymś z kolegów z drużyny ma Pan możliwość porozmawiać po hiszpańsku, czy trudno o to?

- Paweł Brożek, który grał w Hiszpanii, potrafi się dogadać w tym języku. Dużo rozumie, potrafi zażartować. Trochę też próbuję rozmawiać z Petarem Brlekiem, bo on oglądał nieco telenowel i dzięki temu sporo rozumie (śmiech).

- Zastąpi Pan w zespole Richarda Guzmicsa, który był defensorem lubiącym podłączać się do akcji ofensywnych. Z Panem jest podobnie?

- Jestem typem zawodnika, który lubi posyłać penetrujące podania. Lubię być od czasu do czasu widoczny w ataku, ale z drugiej strony dla stopera jego podstawowe obowiązki to gra w obronie. Trzeba w pierwszej kolejności koncentrować się na minimalizowaniu błędów. Jeśli chodzi o wyprowadzanie piłki, to wiele zależy od tego, czego się oczekuje w danej lidze. W 2. Bundeslidze, gdy tam grałem, dominował futbol bardziej bezpośredni. Ale w Hiszpanii i Rumunii ten element w moim wykonaniu funkcjonował dobrze. Mam nadzieję, że w Polsce też tak będzie.

- Zanim trafił Pan do Erzgebirge Aue, miał Pan propozycję z Warszawy. Mało brakowało, a trafiłby Pan wówczas do Legii. Dlaczego znalazł się Pan wówczas w 2. Bundeslidze, a nie w Polsce?

- To prawda, że byłem w Warszawie i oglądałem miasto, stadion. Nie wiem, może to nie był dobry moment. Tuż przedtem skończył się sezon w Hiszpanii, wszystko odbywało się w pośpiechu. Może nie byłem gotów w tamtej chwili na przygodę z polską ligą. Odmówiłem wówczas, bo myślałem, by jeszcze spróbować gry w Hiszpanii. Ostatecznie nie udało mi się znaleźć wówczas zatrudnienia w klubie z Primiera División i skończyło się na przejściu do Aue.

- Ostatecznie Legia awansowała niedawno do Ligi Mistrzów, a Pan nie odniósł sukcesu w 2. Bundeslidze. Patrząc z perspektywy, żałuje Pan tamtej decyzji?

- Tak zdecydowałem i tyle, nie ma co tego roztrząsać. Teraz jestem w Wiśle i staram się, by każdy rok mojej kariery był lepszy, niż ten poprzedni. Każdy piłkarz sam pisze swoją przyszłą historię. Jestem w Krakowie, by dać z siebie wszystko, grać jak najlepiej, bo myślę, że stać mnie na to. Chcę pomóc Wiśle najlepiej, jak będę mógł.

- Tłumaczył Pan, że w Niemczech w odniesieniu sukcesu przeszkodziła Panu kontuzja.

- Wiele rzeczy nie poszło tak, jak oczekiwałem. Tak, jak wspomniałem wcześniej - uraz na początku pobytu w danym klubie wiele zmieniła. Człowiek, który nie trenuje z drużyną, nie integruje się z nią odpowiednio. Potem, gdy wracasz po kontuzji, zespół jest już na zupełnie innym etapie. Nie znałem też zupełnie języka, choć próbowałem się go uczyć. Sporo było tych „kłód pod nogi”. Nie byłem w stanie się zaadaptować w odpowiednim czasie. Mam nadzieję, że teraz w Wiśle zrobię wszystko, by udało mi się to jak najlepiej. Próbuję już uczyć się polskiego, choć to na pewno trudny język. Chcę jednak zintegrować się z drużyną najszybciej jak to możliwe, by koledzy dobrze czuli się ze mną w zespole. Niebawem zacznę lekcje polskiego, przynajmniej dwa razy w tygodniu.


- Po nieudanej przygodzie z 2. Bundesligą, ponoć na nowo poczuł się Pan piłkarzem dopiero w Rumunii. Ale nie krył Pan, że klub z Targu Mures miał wobec Pana spore zaległości finansowe.

- Na pewno w Targu Mures bardzo dobrze mnie przyjęto. Z kolegami z zespołu dogadywałem się genialnie. Natomiast co do finansów, to rzeczywiście klub zalegał nam z pensjami. Prawda jest taka, że problemy z płatnościami były tam nagminne. Zawodnikowi, który przyjeżdża z zagranicy trudniej jest funkcjonować w takiej sytuacji. Ale na poziomie sportowym spędziłem tam dobry czas. Zachowałem z Rumunii wiele dobrych wspomnień. Czułem się tam doceniony jako piłkarz.

- W Targu Mures miał Pan okazję współpracować z byłym szkoleniowcem Wisły Danem Petrescu. Ta współpraca była jednak wyjątkowo krótka, bo Rumun zrezygnował z pracy po miesiącu…

- Już wtedy bowiem mieliśmy problemy finansowe. Tymczasem Petrescu dostał ofertę, której nie mógł odrzucić - z Chin. Liga rumuńska jest specyficzna. Przez rok i pięć miesięcy miałem tam chyba z ośmiu trenerów. I podobno tam to jest normalne. Natomiast co do samego Petrescu, to choć był w Targu Mures tak krótko, zrobił na mnie wspaniałe wrażenie. Miał bardzo dobry zespół asystentów, jest bardzo zorganizowany, pozytywnie mnie zaskoczył.

- Na początku kariery podkreślał Pan, że spośród słynnych piłkarzy największym idolem jest dla Pana Franz Beckenbauer.

- I zawsze nim będzie. Bardzo podziwiam jego sposób gry. A także jego energię, sposób w jaki liderował na boisku.

- A koledzy z którymi trenował Pan w Realu byli dla Pana inspiracją? Czy to w pierwszej drużynie, czy w Realu Castilla miał Pan do czynienia z zawodnikami, którzy zrobili wielkie kariery. Casemiro, Alvaro Morata - to tylko przykłady tych, którzy występowali w rezerwach Realu w tym okresie. Ma Pan nadal kontakt z częścią z nich?

- Wielu było świetnych piłkarzy w tamtych drużynach. Poza wymienionymi, jeszcze np. Nacho Fernandez, którego gra też była godna podziwu. Z niektórymi graczami z tamtych czasów mam bardzo dobre relacje. Przede wszystkim z Moratą, ale też z Jese Rodriguezem. Z niektórymi kolegami trudno utrzymywać kontakt, gdy trochę czasu już minęło. Ale np. z Moratą wydziałem się zaledwie trzy tygodnie temu.

- Spotkaliście się w Hiszpanii?

- Tak, świętowaliśmy razem urodziny innego naszego kolegi. Mówiłem nawet Alvaro, że będę grał w Polsce i życzył mi tu powodzenia.

- A z gwiazdami pierwszej drużyny dało się pogadać, czy jednak to byli ludzie z innego świata?

- Czułem się naprawdę dobrze trenując z nimi. To oczywiście piłkarze o nieprawdopodobnym talencie, prawdziwi wybrańcy. Ale prywatnie, w kontakcie z innymi, są normalnymi ludźmi. Cristiano Ronaldo lubi żartować, jest naprawdę sympatyczną osobą.

- A większość ludzi odbiera go jako wielkiego egocentryka…

- Nie, to telewizja zniekształca jego obraz, w mediach zawsze dostrzega się tą złą stronę każdego człowieka. Gdyby naprawdę był tak antypatyczną osobą, jak czasem pokazuje się go w mediach, nigdy nie odniósłby takiego sukcesu.

- Pamięta Pan swoje wrażenia po pierwszym treningu z gwiazdami „Królewskich”? Czy też wcale nie było to takie mocne przeżycie?

- Ależ było, oczywiście. Zresztą, kiedy byłem jeszcze zawodnikiem Malagi, miałem okazję grać przeciwko Realowi. I nawet wtedy, gdy wychodziłem na boisko jako ich przeciwnik, czułem, że spełnia się mój sen. Kiedy wybiegałem na murawę Santiago Bernabeu, czułem się jakby to wszystko było nierealne, z innej rzeczywistości. Później, gdy trafiłem do Realu Castilla, miałem okazję trenować z pierwszą drużyną w okresie przygotowawczym. Zagrałem nawet w dwóch sparingach pierwszej drużyny, z Benfiką i Realem Oviedo. Później, w trakcie sezonu, od czasu do czasu zawodnicy z rezerw też dostawali szansę treningów z pierwszym zespołem.

- Pod skrzydłami Jose Mourinho, dodajmy.

- Mourinho to trener szczególny, z silną osobowością. Ma swój pomysł, swoją ideę i nie odstępuje od niej.

- Kiedy opuszczał Pan Madryt, czuł Pan rozczarowanie, że pewnych marzeń nie udało się spełnić? Że nie poszedł Pan ostatecznie śladami Moraty, czy innych, którzy przebili się wyżej?

- Od początku wiedziałem, że idę do Madrytu, by grać w rezerwach. Nigdy nie myślałem na poważnie, że uda mi się przebić do pierwszej drużyny. To prawie niemożliwe. Mieliśmy w Realu Madryt Castilla swoje cele sportowe, które realizowaliśmy. Klub chciał przedłużyć ze mną współpracę o rok, ale chciałem poszukać swojej drogi. Odszedłem. Jasne, że było mi żal, bo musiałem opuszczać zespół. Tworzyliśmy prawie rodzinę.


- Po trzech latach wrócił Pan do Hiszpanii, do Alcorcon. Początek tej przygody był dość udany. Później jednak trener odsunął trójkę graczy od drużyny, w tym Pana…

- Była to dla mnie rozczarowująca historia. Zacząłem dobrze. Potem jednak tak się złożyło, że tuż po przyjściu nowego trenera Julio Velazqueza musiałem pauzować za kartki. I za moment nowy trener podjął decyzję o odsunięciu mnie od składu. Miał inny pomysł na zespół. Zaakceptowałem to, ale mam zadrę w sercu, bo nie tak sobie wyobrażałem powrót na hiszpańskie boiska.

- A skąd się wzięły plotki o zbyt rozrywkowym trybie życia, piciu piwa itd.?

- Cóż, kiedy zdarza się taka niecodzienna sytuacja, że nagle trzech graczy zostaje w trakcie sezonu odsuniętych od drużyny, ludzie szukają przyczyn. Chociaż akurat w przypadku tego trenera takie historie zdarzały się już wcześniej. Ja naprawdę jestem spokojnym facetem i pracowałem więcej, niż ktokolwiek. Ludzie mogą mieć swoje opinie, mówić różne rzeczy, bo nie wiedzą, co się naprawdę dzieje w szatni. Ja mam czyste sumienie, wiem, że wykonywałem dobrze swoją pracę.

- Pochodzi Pan z Andaluzji, z Torremolinos. Andaluzyjczycy często bywają bardzo religijni. Pan na ramieniu ma Pan tatuaż przedstawiający Matkę Boską.

- Wierzę mocno w Boga, od dziecka jestem mocno zaangażowany w kwestie religijne. Choć nie chodzimy do kościoła co niedzielę. Czuję się Andaluzyjczykiem z krwi i kości. Ludzie z Andaluzji są bardzo charakterni.

- Co porabia Pan w czasie wolnym? Podobno polubił Pan mało popularną w Polsce dyscyplinę sportu - padel, czyli połączenie tenisa ze squashem.

- W Polsce zdaje się padel praktycznie nie istnieje. Ale będąc w Hiszpanii lubię pograć z kolegami. Na co dzień nie jestem jednak bardzo rozrywkową osobą, raczej domatorem. Nie pasjonuje mnie też specjalnie „shopping”, zakupy szybko mnie nudzą. Lubię spędzać czas w domu z moją dziewczyną i psem. Natomiast, gdy jestem w rodzinnej Andaluzji, bardzo lubię łowić ryby. Gdy mieszkałem w Maladze, była to jedna z moich ulubionych wakacyjnych rozrywek. Kocham też nurkować, czasem bawiłem się też w podwodne łowienie ryb. Ale teraz, gdy zdarzają się w okolicy naszego wybrzeża rekiny, sprawa trochę się komplikuje (śmiech).

Tu znajdziesz więcej najnowszych informacji o piłkarzach Wisły Kraków

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Hiszpan Ivan Gonzalez: Chciała mnie Legia, trafiłem do Wisły Kraków [ROZMOWA] - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska