Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smakołyki prosto do paszczy

Redakcja
Marcin Makówka
Dla laika karmienie dzikich zwierząt polega głównie na tym, aby samemu nie stać się przekąską. Wielka uchatka skacząc po rybę może chapnąć nam całą rękę, a słoń idąc na śniadanie rozdeptać. O pracy w krakowskim zoo - pisze Piotr Rąpalski.

Ostatni raz byłem w zoo jakieś 20 lat temu. Pamiętam tę wycieczkę dokładnie. W pamięć nie wrył mi się przeraźliwy ryk tygrysa czy skrzeczenie pawianów, ale zrzędliwy głos mojej wychowawczyni "Zwierząt karmić nie wolno!". Zjawiam się tu po raz kolejny i... mogę wciskać wielkiej uchatce ryby wprost do pyska. Ale bez przesady. Z kawałem wołu nie wlazłem do jaskini lwa, ani siedząc na gałęzi nie obierałem z szympansem bananów. Praca z dzikimi zwierzętami to nie robota dla lekkoduchów takich jak ja.

Obstawa redaktora

Gdy przekraczam bramę, od razu pojawia się przy mnie obstawa. Moją przewodniczką jest pani Dorota Maszczyk. - Muszę pilnować, żeby pan do jakiejś klatki nie wlazł. Wy redaktorzy wszędzie nos wsadzicie, byle dorwać temat - mówi z uśmiechem pani Dorota. Nie ma żartów. Zoo jest jak baza wojskowa. Nie ma tu co prawda generałów, ale są brygadziści.

Zaczynamy pod kuchnią w sekcji małp i ptaków. Ładujemy meleksa, który rozwozi jedzenie dla zwierząt. Ciężkie wiadra wypełnione żarciem lądują "na pace". Sałata, marchewka, gotowany ryż, jabłka, buraki, orzechy, pestki dyni, rodzynki, banany, kukurydza, zboża, chleb, a nawet płatki śniadaniowe. Wszystko co dobre, a czego nie lubią jeść dzieci stojące w kolejkach po fast foody.

- To jedzenie głównie dla ptaków. Różne mieszanki - wyjaśnia Mariusz Ginter, opiekun zwierząt.
Dziwi mnie tylko, że orzeszki ziemne podawane są w skorupkach. - Spokojnie. To akurat dla kangurów. Bez problemu rozłupią je sobie łapkami - dodaje pracownik zoo.

Kończy się uczta dla wegana. Zaczynamy nosić wiadra z rybami. Nos trochę wykręca. - To dla pelikanów, marabutów, czapli. Ryby to głównie karasie - mówi Ginter.
Ale czemu takie małe? Czy związek wędkarski o tym wie? - pytam.

- Karaś do połowu nie wymaga miary. Wiem, bo sam jestem wędkarzem - mówi pan Mariusz.
Ale gdzie jedzenie dla małp? - Pojedzie innym transportem. One jedzą m.in. kulki zrobione z otręb, gałęzie wierzby, liście... - wylicza pan Mariusz.

- I mięso! - dorzuca pani Dorota.

Mięso? Przecież w telewizorze małpki zawsze siedzą na drzewach i żują tylko te liście.

- To po co mają takie spore zęby? Rzadkością są małpy, które jedzą tylko zieleninę - tłumaczy moja opiekunka. Żarłoczne małpy w zoo pochłaniają też gotowane króliki i kurczaki.

Podjeżdżamy pod wolierę marabutów, potężnych ptaków o szarych skrzydłach. Rybki znikają w klekoczących dziobach. W przerwie ptaszyska groźnie patrzą na nowego przybysza.

Meleks odjeżdża, a my zostajemy z Kubą Pyrkiem, kolejnym pracownikiem zoo. Tłumaczy, że pierwszą rzeczą, jaką rano robi się w zoo, jest sprawdzanie stanu zwierząt. - Liczenie, sprawdzanie, czy są zdrowe, czy nie wykazują niepokojących zachowań - mówi Kuba Pyrek.

Bywa, że rano pojawia się matematyczny problem. Mimo dokładnego liczenia liczba zwierząt jest większa niż dzień wcześniej. - To wtedy gdy zdarzają się porody. Wiemy, że któreś zwierzę jest w ciąży, ale ciężko przewidzieć kiedy będzie poród. Przychodzimy, a tu po wszystkim. To bardzo miłe chwile - mówi Kuba.

Oko w oko z Takinem

Idziemy do sekcji gdzie znajdują się "koniopodobne". Tu rządzi pani Janina Kowalik. - Jestem, brygadzistką działu kopytnego. Dowodzę 12 chłopami. Jak apostołami - mówi z dumą gospodyni.
Kucyki, addaksy, antylopy kob liczi, bongo, wielbłądy, takiny i inne wyższe niż pies czworonogi. Podajemy im siano do paśników. Gdy zwierzęta się najedzą są wypuszczane na wybieg, a wejście do zagród się blokuje.

- Chodzi o to, żeby goście mieli co oglądać - dodaje pani Dorota.

Staję oko w oko z Takinem. Te potwory żyją w Himalajach. To prawdziwi twardziele, którzy wytrzymują minusowe temperatury. Potężny ssak patrzy na mnie niczym bokser Adamek na rywala przed walką. Od czasu do czasu szlifuje rogi o zagrodę. Zrozumiałem przekaz. Wycofuję się powolnym krokiem.

Idziemy do pawilonu "nocnych". Tu oszukuje się zwierzęta. Dzięki specjalnemu oświetleniu myślą, że jest noc kiedy na zewnątrz słońce w zenicie. Nietoperze, kuskusy, koty arabskie, niedźwiadki miodowe i małpiatki lori. Opiekunki jadą właśnie po zrąbki. Kawałki ściętego drzewa, którymi wyściela się wybiegi zwierzętom.

Trafiam do mini zoo. Wokół biegają kury i świnia, jak na wsi. Obok kłębek świnek morskich. Za zagrodą lamy i kucyki.

Kroję marchewkę w grube plastry. Skrobać nie trzeba. To dla gości, aby mogli karmić zwierzęta. Tylko tutaj jest to dozwolone. Jedzenie trzeba podawać na otwartej dłoni. Jeśli podamy w palcach możemy później nie mieć czym drapać się po głowie.

Lamy o złej sławie akurat teraz nie plują. Pewno zmienią zdanie, gdy nie doczekają się od gości poczęstunku.

Buziak na dzień dobry

Docieramy do basenu, gdzie pływają uchatki. Kiedy mówię na nie "foki", pani Dorota mnie karci. Zjawia się opiekun Adam Szpilka z wiadrem ryb. Szproty, makrele, śledzie. Owoców morza brak. Na drogie rarytasy, jak kalmary, czy ośmiornice, nie ma szans.

Gdy tylko wychylamy się nad ich basenem zjawiają się pod ścianą. Największa wskakuje na
kamień. Od wielkiego pyska dzieli mnie zaledwie pół metra.

- Głos! - krzyczy Adam. Największa, kilkumetrowa uchatka warczy aż mi włosy stają dęba - Głośniej! - Zwierzę rozdziawia paszczę. Zjadłoby mnie jednym kłapnięciem. Przerażające kły budzą grozę. Rzucamy ryby. Uchatki bez problemu przejmują zrzut. Opiekun daje jednej z nich siarczystego buziaka. - Są zupełnie niegroźne - zapewnia. Akurat. Mama uchatka to Madrin, dziecko
Francesca, a ojczym Rudi. On jest z Niemiec, one z Francji. Pełna kolaboracja.
Idąc w kierunku zagrody słoni spotykamy pana Jana, opiekuna wielkich kotów. Lwów nie pokarmimy, bo opiekun idzie... robić meble. Do klatek, żeby zwierzęta miały ciekawszy wystrój wnętrz.

Pan Jan informuje nas tylko, że tygrys zjada jakieś 10 kilogramów mięsa dziennie plus parę kurczaków na deser.

Słoń to ma klawe życie

Ostatni przystanek to wybieg słoni. Pomagam ustawiać w ich pawilonie skrzynki z warzywami i owocami oraz snopy siana. Szare olbrzymy na razie przechadzają się na świeżym powietrzu. Dostają mieszankę zieleniny. Straszne żarłoki. Jeszcze mają pełno w pysku, a już trąbą nabierają nowy kęs.

Słonice są dwie. Starsza o dziwo nazywa się "Baby". Ma 50 lat. - Kiedyś była baby i tak zostało. Ma spokojniejszy charakter - mówi pan Jarosław Barański, opiekun gigantów. Druga słonica ma 32 lata. To humorzasta Citta. Bywa nieobliczalna. - Typowa kobieta - rzuca pan Barański.

Brutalne zbrodnie, zuchwałe kradzieże, tragiczne wypadki. Zobacz, jak wygląda prawda o kryminalnej Małopolscekryminalnamalopolska.pl

60 tysięcy złotych do wygrania.Sprawdź jak. Wejdź nawww.szumowski.eu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska