Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skansen Przemysłu Naftowego Magdalena. To tutaj historia ropy naftowej jest wciąż żywa. Można jej dotknąć, poczuć jej zapach

Halina Gajda
Halina Gajda
Wideo
od 16 lat
Jest takie miejsce w Gorlicach, ukryte przed korkami, sklepami i całym codziennym chaosem, w części zwanej Magdaleną. Rządzi w nim Kazimierz Dudek. Gdyby musiał dzisiaj napisać cv, rubryka o historii zatrudnienia, miałaby jedną linijkę – górnictwo naftowe, staż - 44 lata. Gdy po tych ponad czterech dekadach przeszedł w końcu na emeryturę, wciąż nie było mu dosyć wszystkich szybów, koników, kieratów pompowych. Więc od piętnastu lat oprowadza po stworzonym przez siebie skansenie.

Skansen został oficjalnie otwarty w 2012 roku, ale już mniej więcej od 2008 Kazimierz Dudek zaczynał oprowadzać po swoim królestwie.
- Im bliżej było mi do emerytury, tym bardziej zachodziłem w głowę, co ja będę na niej robił – opowiada szczerze. - Ja od tego skrzypienia, odgłosów kiwania, no i przede wszystkim od zapachu ropy, to po prostu byłem uzależniony – dodaje z uśmiechem.

Co więcej, nafciarstwo ma w genach i to od dobrych stu lat. Jego prababcia była właścicielką kilku kopanek w Męcinie, dziadkowie też pracowali w przemyśle naftowym. Nie inaczej było z ojcem, bratem i dwiema siostrami.
- Gdy w 2005 roku zaczęła się intensywna likwidacja Magdaleny, uznałem, że nie może być tak, że zostaną po niej tylko wspomnienia i słupki wyznaczające zamknięte odwierty – wspomina.

Skansen Przemysłu Naftowego Magdalena. To tutaj historia ropy naftowej jest wciąż żywa. Można jej dotknąć, poczuć jej zapach

A tak po ludzku - serce mu pękało, gdy na jego oczach firmowa ekipa wycinała, demontowała, rozbierała to, na czym pracował ponad czterdzieści lat. Szans na utrzymanie kopalni nie było, bo złoże zostało wyczerpane w ponad dziewięćdziesięciu procentach. Wydobycie liczyło się w kilogramach na dobę, a przecież ekonomia nie zna kompromisu. Mimo wszystko uznał, że nie wszystko jest stracone, że skoro wydobywać nie ma już co, to może trzeba zatrzymać czas w inny sposób.
- Wtedy po raz pierwszy zabłysła mi myśl: skansen – wspomina.

Tutaj zaczęła się kopalnia Magdalena

Dudek jest człowiekiem działania. Lubi konkrety. Wiedział, że skansenu na rympał zrobić nie można. Trzeba ustalić kwestie właścicielskie. Tak się akurat stało w tym przypadku, że kopalnia teren dzierżawiła od prywatnej osoby. Po likwidacji teren wrócił do pierwotnych właścicieli. Pytań rodziło się mnóstwo: jeśli miałaby z niego korzystać wciąż na zasadzie dzierżawy – to musi dokładnie wiedzieć na jakich zasadach. Jeśli zaś miałby kupić grunt – to też musi znać pełny stan prawny. Nie gdybał, tylko zaczął systematyczne działanie. Zaczął od wspomnianej właścicielki. Zgadało im się. Ona nie miała głowy do takich spraw, on oczami wyobraźni widział już naftowe muzeum. I szybko sfinalizowali transakcję. Równocześnie działał na polu „eksponaty”.

- Udało się ocalić od wywiezienia trochę sprzętu z likwidowanej kopalni. Resztę po prostu szukałem i kupowałem za cenę złomu – wspomina.

Dzisiaj skansen na Magdalenie jest jedynym miejscem, gdzie ropa wciąż jest na wyciągnięcie ręki - szklane słoje skrywają to, co było wydobywane na całym
Dzisiaj skansen na Magdalenie jest jedynym miejscem, gdzie ropa wciąż jest na wyciągnięcie ręki - szklane słoje skrywają to, co było wydobywane na całym obszarze Karpat. Tutaj doskonale widać, że ropa w każdym z tych miejsc była inna

Skansen na Magdalenie jest jednym z niewielu miejsc, nazwijmy to, muzealnych, gdzie można dosłownie wszystkiego dotknąć, spróbować przekręcić, zakręcić, docisnąć. I przede wszystkim poczuć na palcach ropę, taką niemal prosto z ziemi.
- Bo tutaj, pod skarpą wszystko się zaczęło – mówi z powagą i prowadzi na miejsce po kilkunastu schodach.
Pokazuje szczelinę między kamieniami, z której wiek temu, sączyła się ropa. Doskonale widać gdzie. Obok jest kopanka z błyszczącą mazią na dnie. Wtedy, te sto lat temu, budziła w ludziach strach – osadzała się na powierzchni wody, oblepiała, miała dziwny zapach.
- Z czasem okoliczni mieszkańcy zaczęli dostrzegać jej właściwości i przydatność w smarowaniu choćby osi w konnych wozach. Wieść się szybko rozeszła, a w świat ruszyli tacy, jak Franiu – mówi i pokazuje na drewnianą rzeźbę.

Ropa z genów wyjść nie może

I pomyśleć, że być może nie byłby tego wszystkiego, gdyby nie pewien zbieg okoliczności. Gdy pan Kazimierz był jeszcze małym Kaziem, który stanął przed wyborem życiowej drogi.

Po podstawówce zdawał bowiem egzamin do szkoły muzycznej w Rzeszowie. Z sukcesem.
- Gdy wszystko było już w zasadzie dopięte na ostatni guzik, pojawił się jeden mały szkopuł. Nie było wolnych miejsc w internacie - wspomina. - Codzienne dojeżdżanie do Rzeszowa, raczej trudno sobie wyobrazić. Wtedy tato przyszedł do mnie i powiedział coś w stylu: to idź już synu do szkoły wiertniczej. Na miejscu jest. Robotę będziesz miał, bo znasz temat – opisuje.
O muzyce nie zapomniał. Bo w końcu w dzieciństwie uczył się grać na akordeonie, perkusji, a nawet organkach. Taki – multiinstrumentalista – można powiedzieć. Więc z kolegami stworzył amatorską kapelę.

Po latach spędzonych pośród kiwonów, trójnogów, szybów i kieratów nie ma dosyć. I przyznaje, zupełnie szczerze, że w głęboką zimę, gdy aura nikogo na zwiedzanie nie kusi, on i tak przyjeżdża do skansenu. Bliskim tłumaczy, że jedzie sprawdzić, czy wszystko w porządku. Już na miejscu zajrzy do kopanki, kierat uruchomi. Jego skrzypienie i popiskiwanie działa jak balsam.
- Ja bez tego żyć nie mogę – mówi szczerze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska