Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Roman - dobry duch Tarnowa

Piotr Rąpalski
Roman Wiśniowski codziennie kursuje Wałową szukając zarobku
Roman Wiśniowski codziennie kursuje Wałową szukając zarobku Fot. Piotr Rąpalski
U jednych dorabia, innych zaczepia, by po prostu porozmawiać. - To Roman. Znają go wszyscy. Dobry duch miasta - mówi jedna z mieszkanek Tarnowa.

Romana po raz pierwszy zauważyłem na Krakowskiej. Mocno rozczochrany, w ubrudzonym podkoszulku, zaczepiał przechodniów. Pomyślałem, że pewno o drobne, albo papierosa. Nic z tych rzeczy. Szukał tylko rozmowy. Ewidentnie lubi komentować sprawy ważne dla miasta. Jest samotny, musi walczyć o byt szukając dorywczej roboty lub zbierając puszki i makulaturę. Nie traci jednak nadziei na lepsze jutro...

- Nie tak dawno remontowali, a ulica już się sypie - opowiada Roman o Krakowskiej starszemu mężczyźnie. Ten nie ucieka. Przystaje, uśmiecha się, podejmuje temat. - Jednak nie wypuszczą nam prezydenta. Taki porządny człowiek, a siedzi - słyszę innym razem Romana rozmawiającego z grupką młodzieży na rynku o aresztowaniu Ryszarda Ś.

- Kto to jest? - spytałem koleżanki z Tarnowa. - To Roman. Znają go wszyscy. Dobry duch miasta. Żyje z tego co znajdzie i z tego jaka mu robota wpadnie. A mimo to nie traci humoru - odpowiada mi Karolina Zając.

Kolejny raz spotykam Romana na ul. Asnyka. Niesie wielki worek puszek. Proszę, aby ze mną chwilę porozmawiał. - Nie mam czasu. Mnóstwo roboty. Jutro o 12. pod królem na Wałowej - rzuca.

Zjawiam się punktualnie pod pomnikiem Łokietka. Przychodzi Roman w dość steranej kurtce, ciągnąc za sobą tym razem wielki kubeł na śmieci wypchany makulaturą. - Dziś nie mogę, bo mi zarobek przepadnie. Pomagam tu w knajpie obok. Jutro o 12. pod królem - rzuca i znów umyka. Powinienem się obrazić?

Wychodząc spóźniony na już trzecie spotkanie widzę Romana w bramie redakcji. W lakierkach, spodniach w kant i białej koszuli. - Do domu nie zaproszę, bo mam bałagan. Nie, wcale się nie odpicowałem. Po prostu nie ubrałem się jak do roboty - mówi mój gość. Pierwszy raz zauważam psa, który mu towarzyszy. To Józek, kundelek, którego przygarnął. Jedyny towarzysz życia od 6 lat.

Roman snuje wspomnienia. Urodził się w Tarnowie w 1964 roku. Jego matka wyszła za dużo starszego wdowca. Mieszkali na placu Kazimierza, tu gdzie Roman żyje dziś. W 33-metrowym mieszkaniu. Ojciec zmarł mu, gdy miał 7 lat. Mama zaraz po tym jak stał się pełnoletni.

Skończył podstawówkę. Później chodził do szkoły gastronomicznej przy ul. Bema. Przerwał naukę po śmierci matki. Na studia nie poszedł. - Musiałem sobie radzić. Pierwszą pracę dostałem w zakładach przetwórstwa warzyw i owoców Owintar, później na poczcie przy placu Dworcowym, pięć lat tam robiłem - mówi Roman.

Wspomina, że był listonoszem lub pracował na rozdzielni przesyłek. - Początkowo wojsko tam odrabiałem. W kamasze nie poszedłem, bo miałem niedowagę, 12 kilo, i alergię. Nie na mundur, ale na pyłki i inne takie - żartuje. Potem pracował w restauracji przy ul. Lwowskiej. - Umiałem gotować. Nawet nie po szkole, ale dzięki mamie.

W międzyczasie handlował też trochę na Burku. Wszystkim, m.in. z Rosjanami, którzy przywozili różne towary. - Byłem też parkingowym, pomagałem po restauracjach, również tu na Wałowej - mówi Roman. - W MacDonaldzie też pracowałem. Na dole, tam gdzie mieszkam. Byłem pomocnikiem konserwatora - mówi. - Podziękowano mi jakieś osiem lat temu. Byłem dobrym pracownikiem, zbierałem pochwały i odznaki, ale wiek przeszkadzał - mówi. Wtedy musiał wydać 800 dolarów, które zostawiła mu matka.

Od tego momentu zaczęły się roboty dorywcze, odśnieżanie, sprzątanie, pomoc w knajpach, zbieranie makulatury, puszek, butelek. - Do opieki społecznej po zapomogę nie poszedłem, bo są biedniejsi, a ja sobie radzę - mówi Roman. - Szukałem pracy później, ale ciężko było. Już byłem grubo po 30, a nie mam dużej siły fizycznej. Choć i tak dziś tyram, 100 kilo makulatury czasem taszczę. Choć pożyczają mi ludzie wózek i zawsze wraca cały - dodaje.

W miesiącu zarabia różnie. - Raz 200, raz 300 zł, do tego jakaś fucha i się wyżyje. - mówi. Przyznaje, że musiał się przełamać, aby zbierać surowce wtórne po mieście. - Szwagier zapytał: "Czemu się czaisz, przecież nie kradniesz". To do mnie przemówiło, wstyd odszedł - mówi. Przekonał go też widok meneli, którzy tylko siedzą na ławkach i popijają. Miał z nimi nie raz scysje, ale uważa, że lepiej się wycofać niż dostać po twarzy.

Przyznaje, że wybiera też swój "towar" ze śmietników. - Wiem, że się ustawa zmieniła. Ale zawsze za zgodą właścicieli. Jak się kończą imprezy na rynku, to zbieram szkło. Kto pierwszy ten lepszy, miastu pomagam - dodaje.

Narzeka na samotność. - Chciałbym kobietę taką ręka w rękę jak ja. Nie lubię intryg, gierek, podchodów, manipulacji. Facet też nie może być za mądry, bo kobieta, wie, że jej do fryzjera, czy po kosmetyki nie puści - uważa Roman. Wierzy, że jeszcze znajdzie swoją panią.

Zauważam zegarek Romana. Niezły, ale z mocno porysowaną szybką. - Ale chodzi. Facet za 5 zł mi go sprzedał. Potrzebował na piwo, a akurat piątkę miałem - opowiada Roman. - Paserstwo? Księdza przy spowiedzi się pytałem, to powiedział: "Nie wziąłbyś ty, to wziąłby inny" - opowiada. Do kościoła chodzi regularnie. Lubi w czasie pracy cytować sobie Biblię i Mickiewicza.
Nie pije. - Czasem setkę, żeby się ogrzać. W lecie piwko dla ochłody. Ale piję jak kobieta, powolutku - przyznaje.

Dlaczego Roman jest znany w mieście? - Bo do każdego dojdę. Z prezydentem rozmawiałem na imprezie na rynku zanim go zamknęli. Pytał się, czy się nie gniewam, że mówi mi na "ty". Może ktoś go wkopał, może ktoś chce wygrać wybory. Zobaczymy. Z biskupami Lachowiczem, czy Jeżem też o życiu rozmawiam - mówi.

Przyznaje, że ludzie znają go też przez rodziców. Jego ojciec był popularnym krawcem, a matka handlarką i bufetową w hotelach. - Kiedyś przyjechał tu Oleksy. Podszedłem i przyznałem, że jest mądrym człowiekiem. Dopytał się kto ja jestem, podszedł i podał mi rękę - opowiada.

Nie chce wyjechać z miasta, choć za granicą był tylko raz, za komuny, w Czerniowcach na Ukrainie. Handlować, m.in. perfumami. Przywiózł pierścionki i koniaki. Jeden pierścionek trzymał na potencjalne zaręczyny, ale musiał go jednak sprzedać.
Na koniec sugeruję mu, że skoro obrotny jest, zna miasto jak własną kieszeń i ludzie go rozpoznają to może wystartowałby na radnego. - To duża odpowiedzialność, choć niektórzy sugerowali. Ale chyba trzeba być partyjnym... - ucina.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska