MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przemysł narodowy w upadłości

Jerzy Surdykowski
Advocatus diaboli: Sezon wzajemnego opaskudzania zaczął się ostro. Było na co popatrzeć i czego posłuchać.

Dzień Ziobry Państwu! W Sejmie wrzało, bo posłowie z odświeżonymi gruczołami jadowymi powrócili z wakacji, przed czym uprzednio ostrzegałem.

Dobrze pamiętamy czasy, kiedy usiłowano pisać historię Polski, wykluczając marszałka Piłsudskiego, AK i parę równie ważnych wątków

Jakże gustownie wyglądał były minister sprawiedliwości z papierową palemką męczeńską i aksamitną koronką cierniową. Zaprezentował się prawie jak Waryński w Szlisselburgu albo Adam Pużak na Łubiance. Jakże ekspresywnie bronił go poseł Kurski, ten wielomówny Katon polskiego parlamentaryzmu.

Było na co popatrzeć i czego posłuchać: iluż mamy chętnych na kajdany politycznych więźniów stanu i ich odważnych adwokatów, pod warunkiem oczywiście że nie będzie bolało, a odświeżony jad popłynie z mównicy.

Sezon wzajemnego opaskudzania zaczął się ostro. A jeszcze do tego "złodzieje historii" - jak ich trafnie nazwał były prezydent Wałęsa - spotkali się w niedzielę w Sejmie, by wspominać trzydziestolecie założenia Wolnych Związków Zawodowych (z nich narodziła się "Solidarność") z wykluczeniem najważniejszych założycieli.
Dobrze pamiętamy czasy, kiedy usiłowano pisać historię Polski, wykluczając nader niesłuszną personę - marszałka Piłsudskiego, jak zacierano historię AK i parę równie ważnych wątków. Co z tego wyszło i jak się to skończyło dla ówczesnych złodziei, też powinniśmy pamiętać.

Ale to wszystko, podobnie jak inne zawirowania kotła polskiej polityki bulgocącego na powakacyjnym ogniu - jak powiadał pewien mój niegdysiejszy przyjaciel - "to bułka z masłem i kawiorem".

Dzieje się sprawa o wiele straszniejsza, boleśnie dotykająca nie tylko zwaśnione politykierstwo, lecz nas wszystkich.

Rzecz nie w tym, że w wyniku zaniedbań kolejnych rządów, beztroski związkowców i braku elementarnych umiejętności rachowania u przejściowych właścicieli kilkanaście tysięcy osób straci pracę, kiedy Komisja Europejska ogłosi upadek polskich stoczni. Bo polskie stocznie to wcale nie są miejsca, gdzie niewykwalifikowani robole składają do kupy wielkie kadłuby statków, a w nich dużo stali, mało natomiast skomplikowanych urządzeń i myśli technicznej.
W czasach komunistycznych Polska stała się światową potęgą stoczniową wcale nie dlatego, że budowaliśmy flotę sowiecką, jeszcze do tego dokładając, ale dlatego, że w polskich stoczniach powstawały najbardziej złożone technicznie i wypełnione skomplikowanymi urządzeniami statki dla Norwegii, Niemiec, Francji, a nawet dla USA, jak choćby jednostki do przewozu skroplonego gazu, chemikaliów czy kontenerów.

Nie jest też prawdą, że stocznie nie dały sobie rady, kiedy w początku lat dziewięćdziesiątych zawalił się rynek sowiecki. Było tak tylko ze Stocznią Gdańską, której załoga mniemała, że skoro jest kolebką Solidarności, to nie musi się starać i wszystko jej się z tego tytułu należy. To była toksyczna mieszanka dumy i naiwności, a za taką naiwność należy się właśnie bankructwo.
W tym samym czasie stocznie w Szczecinie i Gdyni oraz Stocznia Północna w Gdańsku skutecznie się sprywatyzowały, zmniejszyły zatrudnienie i jeszcze umocniły swą pozycję na światowych rynkach.

Mało kto dziś pamięta, że załoga Stoczni Szczecińskiej jakieś piętnaście lat temu zgodziła się na obniżenie wynagrodzeń, byleby tylko prywatny właściciel mógł skutecznie konkurować na rynku. No i wygrała, bo nie tylko ocalały miejsca pracy, ale posypały się dobre kontrakty.

Niestety, przemysł stoczniowy rozwija się cyklicznie: raz zapotrzebowanie jest większe i ceny rosną, potem przez kilka lat cała branża cienko przędzie. Wszyscy znający się na rzeczy o tym wiedzą, nie wiedzieli jednak ówcześni właściciele stoczni, kolejni ministrowie gospodarki. Nie chcieli też przyjąć tego do wiadomości związkowi macherzy. Wszyscy zachowywali się jak durnowaci gracze na giełdzie, którym się zdaje, że ich pieniądze zawsze będą się mnożyć.

Tymczasem - wcześniej czy później - przychodzi kryzys. Któryś tam kolejny rząd uczynił najgorsze: na powrót upaństwowił stocznie. A zrobił to po to, żeby do nich dokładać, kupując tym pokój społeczny.

W efekcie mamy to, co mamy. Nic nie pomoże postawienie przed Trybunałem Stanu poprzedniego ministra, którego winą jest to, że pochodzi z wrogiej partii.

Tak czy inaczej, stocznie wyjdą z tego pokiereszowane. Przemysł nieoparty na licencjach, ale na rodzimej myśli technicznej - który mógłby być nadal polskim przemysłem narodowym - jest w stanie upadłości i to w okresie, kiedy statki znowu sprzedają się dobrze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska