Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prowadziłem tramwaj. Dojechałem z małym opóźnieniem

Piotr Rąpalski
Motorniczy Krzysztof pozwalał mi poprowadzić tramwaj na pętlach. Tam nie mogłem narobić wiele szkód. Jeździłem sobie pięć lub dziesięć kilometrów na godzinę. Ustawiałem tramwaj na przystanku i zmieniałem informację na wyświetlaczu z kierunkiem jazdy.
Motorniczy Krzysztof pozwalał mi poprowadzić tramwaj na pętlach. Tam nie mogłem narobić wiele szkód. Jeździłem sobie pięć lub dziesięć kilometrów na godzinę. Ustawiałem tramwaj na przystanku i zmieniałem informację na wyświetlaczu z kierunkiem jazdy. fot. Anna Kaczmarz
W zajedni MPK przy ul. Brożka musiałem zgłosić się o 4.30 rano. Wyszedłem dziarsko z domu na przystanek. Chciałem podjechać autobusem na rondo Grunwaldzkie, a stamtąd tramwajem numer 22 do celu. Plan piękny, ale zapomniałem o jednej ważnej rzeczy. O tej porze linie, na które liczyłem, przecież jeszcze nie jeżdżą! I tak do pracy w roli motorniczego zajechałem... taksówką.

Trzeźwy motorniczy
Przez zajezdnię do pokoju, gdzie zbierają się motorniczowie, musiał zaprowadzić mnie ochroniarz. Pogubiłbym się wśród dziesiątek tramwajów, hal, gdzie naprawia się pojazdy i tuneli z wielkimi szczotami, gdzie się je czyści. W końcu dotarłem i pod swoje skrzydła wziął mnie motorniczy Krzysztof, numer służbowy 605.

Najpierw alkomat u dyspozytora. Ale nie taki z ustnikiem. Dmucha się w coś przypominającego latarkę. Jestem trzeźwy, bo zapaliło się zielone światełko. Idziemy przygotować tramwaj. Pojedziemy "bombardierem", typ NGT6, numerem 8, czyli na trasie od pętli w Borku Fałęckim aż do pętli na Widoku w Bronowicach.

Wyjazd 5.02. Na razie obchodzimy wagon z zewnątrz. Uszkodzeń brak. - Trzeba sprawdzić. Stoją czasem smarkacze na przystanku i kluczami dla draki zarysują. Muszę zgłosić, że to nie z mojej winy - tłumaczy Krzysztof. Teraz sprawdzamy od wewnątrz. Kasowniki, czy drzwi się otwieraja i zamykają, ustawiamy w komputerze numer linii i napis "Borek Fałęcki", który pokaże się na wyświetlaczu z przodu pojazdu. Dane są też ważne, aby na skasowanych biletach drukowały się prawidłowe informacje, numer tramwaju, data, godzina.

Jedyna "nienowoczesna" rzecz tutaj to hak do zwrotnic. Czasem trzeba ustawić je ręcznie, gdy np. są zabrudzone. Bo jeśli zwrotnica źle się przestawi, pojazd może się wykoleić.

Najważniejszy dla motorniczego i pasażerów jest GPS, komputer po lewej stronie pulpitu. Pokazuje nie tylko przystanki, ale też, za ile motorniczy powinien na nie podjechać. W minutach i sekundach. Jeśli te są na minusie, znaczy, że mamy jeszcze czas. Na plusie, znaczy, że już jesteśmy spóźnieni.

Najpierw do Borku. Mamy w nim być o 5.09. A odjechać o 5.18. Później do Bronowic na 5.56 i odjazd o 6.09. Będzie czas na toaletę i papierosa.

Jazda po pętli
- Pognamy 100 na godzinę? - pytam, bo tyle jest maksymalnie na liczniku. - Nie ma szans. Oganiczenie jest do 50 - odpowiada Krzysiek. - Raz jechałem 66 km/h. Pamiętam, bo na Wielickiej był fotoradar i mnie złapał. Policjant musiał obrócić go w kierunku tramwaju. Zapłaciłem mandat 50 zł - opowiada motorniczny. Z kolei innym razem na Kurdwanowie z górki w okolicy ulicy Witosa pojechał 72 km/h. - Ale od tego momentu tramwaj sam zaczął zwalniać. Więcej chyba nie da rady - mówi Krzysztof.

Meldujemy się dyspozytorce ruchu przez radio. Mamy tu sporo kanałów. Jedynka - rozmowa, dwójka - zgłaszanie awarii, trójka - napad itd. Motorniczy robi znak krzyża. - Trzeba wkupić się w łaski św. Krzysztofa. Ja co prawda też Krzysiek, ale nie taki święty - śmieje się mój szef.

Pryskam na szyby płynem, uruchamiam wycieraczki. Mój szef pozwala mi przejechać przez zajezdnię. Tramwaj prowadzi się jedną wajchą. Trzeba ją najpierw docinąć w dół dłonią. I z tak dociśnietą trzeba jeździć cały czas. To na wypadek gdyby motorniczy np. zasłabł. Wajha wtedy wyskoczy i tramwaj po czterech sekundach się zatrzyma. Cisnę i powoli pcham do przodu. Jadę wolniutko, jakieś pięć na godzinę, bo w koło mnóstwo innych wyjeżdżających tramwajów. Wajha w tył na skrzyżowaniu i się zatrzymujemy. Subtelnie.

Gdybym pociągnął ostro do tyłu to tramwajem szarpnie. Pasażerowie tego nie lubią, boją się o swoje zęby. Ale tak trzeba czasem hamować, gdy jakiś wariat wbiegnie pod pojazd.

Na trasie stery przejmuje Krzysiek. Pierwszy przystanek i już zabieramy ludzi.

Wolniej znaczy ciszej
Pędzimy z 50 km/h na długiej prostej na wysokości sanktuarium w Łagiewnikach. Ale nagle zwalniamy do 10. - Tradycyjnie. Bo się mieszkańcy z tego bloku blisko szyn skarżyli, że za głośno - mówi motorniczy. Ograniczeń prędkości trzeba przestrzegać, bo jest tu też czarna skrzynka, jak w samolotach. Nazywają to "rejestratorem zdarzeń". I jakby się coś stało, to szefowie odczytają, czy motorniczy zaszalał, czy nie.

Jest tu też rączka z dzwonkiem oraz guzikiem, który służy do podsypywania piasku na tory pod koła, gdy jest ślisko.
Dojeżdżamy do pętli w Borku. Znów mogę poprowadzić. - Ale na który tor mam wjechać? - pytam. - Spokojnie. Zwrotnica już przestawiona, to cię poprowadzi - uspokaja mój szef. Na pętli trzy tory. Największa pętla dla "22", średnia dla "10", a ja powolutku wjeżdżam na najmniejszą pętelkę dla naszej "8" . Na zakrętach uczucie jakby tramwaj miał wyjechać poza szyny. Pudło wydaje się gnać do przodu, a tory w bok. Trzeba się przyzwyczaić.

Na GPS idealnie minus dziewięć. Czyli za dziewięć minut musimy ruszyć i zabrać ludzi. Przestawiam wyświetlacz na kierunek Bronowice.

Teraz do Bronowic
Zbieramy tłum pasażerów. I jedziemy. Ktoś puka w szybę. Para Anglików chce kupić bilety. Wyciągnęli całą stówę. Bogacze. - Automat jest - edukuję gości zza kanału La Manche. Motorniczego nie wolno rozpraszać. Pytają, co robię w środku. Ubieram kaptur i mówię, że to porwanie. Takie krakowskie poczucie humoru.

Na wysokości Brożka motorniczy ostro ciśnie po dzwonku. Staruszek pakuje nam się prosto pod koła. - Trzeba ciągnąć z dzwonka, bo nie wiadomo, co się takiemu w głowie czai - mówi Krzysztof.

Mateczny, Kalwaryjska. Jedziemy 54 km/h. - Co to tak bzyczy co chwila? - pytam. To ludzie wciskają przycisk od otwierania drzwi. To też sygnał do "przystanku na żądanie". - Nie denerwuje? - pytam. - Dawno się już przyzwyczaiłem - odpowiada motorniczy. Miał czas. W MPK pracuje już od 1989 roku. - I od 25 lat chce mi się wstawać do tej roboty. Mimo że o trzeciej rano - dodaje Krzysiek.

Z czołgu na tramwaj
Dlaczego został tramwajarzem? - Wyszedłem z wojska w 1989 roku i pracy już dla mnie nie było. W budowlance jako posadzkarz i w transporcie robiłem. To poszedłem do MPK, choć rodzice nie chcieli, żebym po nocach do pracy chodził. Ale zawsze mi się podobała jazda po torach, mieszkam blisko stacji kolejowej w Sidzinie. A w wojsku przy czołgach robiłem. To też z transportem związane. Na kolejarza się nie załapałem to został tramwaj - mówi motorniczy.

Na Krakowskiej znów musimy przyhamować i "pociągnąć z dzwonka". Dwie panienki w szpilkach przebiegają przez jezdnię potykając się o szyny. Wpadają prawie pod samochód. Ten hamuje z piskiem. Kierowca auta ze zrozumieniem kiwa głową do Krzyśka. Ten odpowiada podobnym gestem.

Dominikańska. Tu trzeba zwolnić do 20. Strefa zamieszkana. A ponadto ludzi na Grodzkiej już sporo, wchodzą na szyny z marszu. Nie patrzą na boki. Nagle ktoś puka w szybę od zewnątrz. Podaje mi dwa obwarzanki. - Znajomy. Mój syn z jego synem grają w Garbarni. Pomagam tam trenerowi prowadzić drużynę juniorów - mówi motorniczy. Na przystankach jesteśmy z 20- -sekundowym opóźnieniem. Tak wynika z GPS. - Zawsze lepiej ciut później niż za wcześnie - tłumaczy Krzysiek.

Stare tory, zły kierowca
Podwale. Matko jedyna! Teraz dopiero widzę, w jak koszmarnym stanie są tutaj tory. Pogiętę jak wykres kardiologiczny pracy serca. A przy nich rozwalony asfalt. Musimy zwolnić do 15 km/h i się wlec. Bombardierem buja jak szalupą w czasie sztormu na Morzu Północnym.

Karmelicka. Tu też maksymalnie można "depnąć" 20. Kierowca parkuje auto i wysiada zadowolony. Dzwonimy, bo blokuje nam przejazd. Rozkłada ręce. My też. Znów dzwonek. Zrozumiał. Wraca do auta i ustawia się jak należy. A czas leci. Na przystanek przy placu Inwalidów dojeżdżamy już z dwuminutowym opóźnieniem.

Jedziemy dalej. Za przystankiem przy ulicy Wesele popsuły się światła. Szczelina jest pozioma - to taka biała świecąca kreska. Jak jest w pionie,można jechać. Coś się zepsuło, bo na krzyżującej się z torami drodze też czerwone dla aut. Czekamy. Mieliśmy minutę opóźnienia. Teraz mamy już 4 minuty 40 sekund. Zgłaszamy problem do dyspozytora. Ten pozwala nam przejechać, ale ostrożnie. - No to z Wesela spóźnimy się na poprawiny - śmieje się motorniczy. - Gorzej jakby były już godziny szczytu. Nie pojechalibyśmy na czerwonym - dodaje. Trzeba byłoby czekać aż światła zostaną naprawione albo aż ubezpieczy nas inspektor z MPK.

Nadrabiamy jadąc na Widok i na pętli jesteśmy tylko 2 minuty spóźnieni. Znów mogę podjechać tramwajem. Ustawiam maszynę idealnie na przystanku. Kawa z automatu i zbieramy podróżnych. Tych już znacznie więcej niż w Borku. Cały tramwaj pełny. Głównie studenci wertujący notatki.

Wypadki się zdarzają
- Miałeś jakieś wypadki? - pytam Krzyśka. - Jeden na Bohaterów Getta. Facet chciał popełnić samobójstwo. Tłumaczył mi później na kolegium, że ma ciężko chorą matkę i sobie nie radzi - opowiada Krzysiek. - Wszedł na tramwaj, walnęło go w głowę i odbiło. Broczył krwią z ust. Napchał sobie chusteczek do buzi i zaczął uciekać. Złapali go kierowcy samochodów - kontynuuje opowieść motorniczy. - Na kolegium nie wiedział na początku, kto ja jestem i mówił, że jest tutaj, bo "motorniczy wybił mu zęby" - kończy Krzysiek. Drugi raz pijany pieszy przy Dworcowej wpadł mu pod koła w połowie składu. - Wykręciło mu nogę, ale na szczęście nie ucięło. Miał ponad dwa promile - kwituje szef.

Zmorą motorniczych są jednak głównie piesi i rowerzyści, którzy przechodzą lub jadą na czerwonym świetle przez jezdnię ze słuchawkami na uszach. Nie słyszą dzwonka, który może im życie uratować...

I mamy kolizję...
Nagle widzimy, że coś metalowego leży między szynami. W tym samym momencie dyspozytor przez radio podaje, że któryś tramwaj zgubił "wał kardana". Lepiej niech szybko się wywiedzą, który, bo to dość ważna część.

Jedziemy dalej. Co chwila mijają nas inne tramwaje. O dziwo motorniczymi są głównie kobiety. Cztery z rzędu. - A to Andżelika w tej "14" - mówi Krzysiek. - A tu żona kolegi. Ale można pomachać - śmieje się.

Borek i znów do Bronowic. Na Królewskiej zator. Stoją cztery tramwaje. Okazuje się, że w nr 24 uderzył samochód. Jacyś budowlańcy, bo łopaty pospadały im z paki. Po 10 minutach tramwaje jednak ruszają. Z policją i kierowcą samochodu zostaje inspektor MPK.
Znów pętla i mogę poćwiczyć. Ale coś sen mnie dopada. Żegnam się. Bon voyage, tramwajarz!

Skąd wziął się tramwaj?
Słowo "tram" i "tramway" pochodzi ze Szkocji. Już w XVI wieku mówiono tak na wagony używane w kopalniach węgla i drogi, po których się one poruszały. Pierwsza linia tramwajowa została otwarta w Anglii w 1804 roku i służyła do przewozu węgla. W 1807 roku pojawiła się tam linia pasażerska. Początkowo wagony po szynach ciągnęły konie. W latach 60. XIX wieku we Francji uruchomiono tramwaje ciągnięte przez parowozy, a w 1879 r. inżynier polskiego pochodzenia Ludwik Mękarski, zbudował w Nantes tramwaj o napędzie pneumatycznym na sprężone powietrze. Pierwsze tramwaje elektryczne pojawiły się w Berlinie w 1881 roku.

W Polsce pierwsza linia tramwaju, konnego, została uruchomiona w Warszawie w 1866 roku. Mniej więcej w tym samym czasie uruchomiono linię w Krakowie, kursującą od Dworca Głównego do mostu Podgórskiego.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska