MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Prawo brać nie zabrania, ale wstyd tego zakazuje

Jerzy Surdykowski
Jerzy Surdykowskifelietonista "GK"
Jerzy Surdykowskifelietonista "GK" archiwum
Tak napisał niegdyś Seneka. Było to w starożytnym Rzymie, jeszcze nie całkiem zepsutym przez władanie ówczesnym światem i przepych triumfującego Cesarstwa. W tych zamierzchłych czasach, kiedy cnota (łacińskie "virtus") nie oznaczała - jak za naszych dni - posiadania błony dziewiczej, ale prawość, odwagę i wartości obywatelskie.

Dzisiaj kto by się czegoś wstydził? Chyba dziewictwa albo braku obznajomienia z marihuaną. Dlatego marszałkowie Sejmu i Senatu wraz z zastępcami gładko wzięli wysokie nagrody za rok miniony. Za co niby? Za telewizyjne kłótnie, za spartolone ustawy, za bałagan w służbie zdrowia, jaki pani marszałek awansując pozostawiła swemu równie udanemu następcy. Jeśli - jak twierdzą - Sejm to taki sam zakład pracy jak inne, to należałoby wprowadzić karty zegarowe i próbnik trzeźwości.

Może jednak nie jest tak źle: państwo marszałkostwo wzięli forsę już dawno, po cichutku i dopiero kiedy wybuchła chryja obiecują oddać na cel charytatywny. Znaczy, że trochę się wstydzą. Ale nie wszyscy jednakowo: wybaczyłbym raczej wicemarszałkowi Wenderlichowi z SLD, niż tym, co powołują się na rodowód z "Solidarności". Młody człowiek, zatrudniony na coraz popularniejszej u nas "umowie śmieciowej", musi pracować dwa lata albo dłużej, aby zarobić tyle, ile nagrody wziął marszałek, pobierający też co miesiąc swoją parlamentarną pensję z dodatkami. I to w kryzysie, kiedy władza wzywa do wyrzeczeń, likwiduje ulgi i podnosi podatki. Co to jest bowiem solidarność? W Ewangelii napisano na ten temat: "Jeden drugiego ciężary noście". Też nie mam pretensji do wicemarszałkini Nowickiej, bo należy do partii, której nie interesuje - jak powiedziała pewna celebrytka - "księga pisana przez nawalonych staruchów oćpanych ziołami", lecz związki partnerskie. Ale ci, co biegają do kościoła i czczą pamięć zmarłego właśnie prymasa Glempa? Tak nasi posłowie pokazują solidarność z wyborcami.

Za granicą nie inaczej. Właśnie zakończyło się doroczne forum ekonomiczne w Davos, na które przybywają ludzie polityki i pieniądza, by sobie swobodnie pogadać w szwajcarskim zaciszu. Miał rację ówczesny prezydent Kwaśniewski, że zawsze tam jeździł, bo można podsłuchać, co naprawdę w finansach piszczy, wszak na zewnątrz milionerzy mają język równie gładziutki i biurokratyczny jak brukselska centrala Unii Europejskiej.

W tym roku tematem obrad jest "elastyczny dynamizm". Kto wie, co to znaczy, ale brzmi gładko i elegancko. Tymczasem wystarczyłoby, aby jedynie stu najbogatszych ludzi na świecie oddało swój roczny dochód, aby raz na zawsze wygrać walkę z ubóstwem, które pleni się nie tylko w Azji czy Afryce, ale w najbogatszych krajach, których polityczna i gospodarcza elita właśnie pogwarzyła sobie w Davos. Także u nas: jeśli pracownik z umowy śmieciowej musi harować ponad dwa lata, aby doścignąć nagrodę sejmowego marszałka, to dopiero w 25 lat dogoni roczne uposażenie dyrektora warszawskiego banku albo koncernu. Nierówności, które zmniejszały się w cywilizowanych krajach przez cały prawie wiek XX, znowu rosną od Ameryki po Moskwę, z fatalnymi konsekwencjami dla stabilności świata i przyszłości demokracji. Jeśli nie potrafiło zająć się tym forum w Davos, to może podjęłaby temat nasza Unia? Jak ten problem rozwiązać, jak odwrócić trend? Nie słyszałem, by kiedykolwiek debatował nad tym Parlament Europejski. Na jednym z ostatnich posiedzeń zajął się ujednoliceniem rozmiarów bagażu podręcznego w liniach lotniczych. Oto znak czasu. Nikt się oczywiście nie wstydzi!

Przepraszam, nie mam racji. Ostro zjechał Unię i jej brukselskie organa brytyjski premier Cameron. Teraz wszyscy naszczekują, że chce wyprowadzić Wielką Brytanię ze wspólnoty, a przynajmniej obciąć brukselski budżet, tak że nie starczy na nasze ukochane autostrady.

A może Brytyjczyk ma trochę racji, kiedy gani brukselską biurokrację i jej niebotyczne wynagrodzenia, bezmyślność Parlamentu Europejskiego, drobiazgowe przepisy i regulacje, jakie ta biurokracja narzuca krajom członkowskim, aby pokazać władzę i udowodnić sens swego ciągłego rozrostu?

Może byśmy się jednak trochę zawstydzili nie tylko z wyboru swoich przedstawicieli na ulicę Wiejską w Warszawie, ale jeszcze sowiciej opłacanych przedstawicieli do Brukseli?

Autor: konsul generalny w Nowym Jorku (1990-1996), ambasador w Bangkoku (1999-2003), pisarz, reporter.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska