MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Policjant chciał wykraść i adoptować dziewczynkę

Redakcja
To tutaj zajechali bandyci ze skatowanym Jackiem w bagażniku. Wyszedł do nich policjant Jerzy K. i rzucił do Jacka: Cwaniaczku, teraz porozmawiamy
To tutaj zajechali bandyci ze skatowanym Jackiem w bagażniku. Wyszedł do nich policjant Jerzy K. i rzucił do Jacka: Cwaniaczku, teraz porozmawiamy Andrzej Banaś
Na parking przed komendą policji przy Mogilskiej podjechał samochód z pobitym mężczyzną zamkniętym w bagażniku. Wyszedł do niego policjant. Kilka godzin później mężczyzna już nie żył - pisze Marta Paluch.

Jerzy K., policyjny ekspert pracujący w laboratorium przy Mogilskiej, mógłby uchodzić za bohatera serialu "CSI- kryminalne zagadki Nowego Jorku". Wysoki, szczupły, z burzą posiwiałych włosów i brodą, był typem nieco ekscentrycznym, jak to naukowiec. Był jednym z kilku specjalistów w Polsce zajmujących się badaniem morfologicznym włosów do celów śledztwa. Ale okazał się bezwzględnym człowiekiem, który zlecił morderstwo. Motyw przyprawia o ciarki - Jerzy K. był zauroczony 10-letnią córką mężczyzny i chciał z nią zamieszkać.

Takie mądre dziecko
Córka Edyty i Jacka miała niewątpliwy urok. Była bystra i żywa. Mieszkała z rodzicami i trojgiem rodzeństwa w bloku przy ul. Teligi. Szybko przyciągnęła uwagę nadkomisarza Jerzego K., kryminalistyka po pięćdziesiątce, który był ich sąsiadem. Jacek robił mu czasem drobne remonty, znali się od dwudziestu lat.

Jerzy K. bardzo szybko zaczął opiekować się dziewczynką. Pomagał jej w lekcjach, korzystała z jego komputera, spała u niego lub u jego rodziny, chodziła na spacery z jego psami. Stała się postacią numer jeden w rodzinie policjanta. Rodzice nie sprzeciwiali się temu. Cieszyli się, że dziewczynka ma rozrywkę. Nie podejrzewali Jerzego o niecne zamiary. Jak potem wykazało śledztwo, jego zainteresowanie nie miało podłoża seksualnego. Był po prostu zafascynowany osobowością dziewczynki. Do tego stopnia, że postanowił ją zaadoptować. Starał się namówić do tego jej rodziców.

Najpierw chciał im zapłacić. Kiedy to nie poskutkowało, zaczęły się mnożyć napady na mieszkanie Edyty i Jacka. Potem śledczy ustalili, że zlecał je Jerzy K. - Wiedział, że Jacek jest winny komuś pieniądze. Napuszczeni przez policjanta bandyci szli na napad, rzekomo z chęci odzyskania pieniędzy - tłumaczył potem pracujący przy sprawie śledczy. Rzekomi egzekutorzy powiedzieli wystraszonemu Jackowi, że są przedstawicielami jego wierzyciela i chcą zwrotu długu. Jednak gdy mężczyzna zadzwonił do wierzyciela, ten powiedział mu, że nie chce na razie pieniędzy. Jacek nie do końca mu uwierzył. W każdym razie bardzo się wystraszył całym tym zajściem.

Edyta też zaczęła się bać. O pomoc zwróciła się do... Jerzego K. Ufała mu, w końcu był policjantem. Ten zaczął przekonywać ją i jej męża, że ich mieszkanie nie jest bezpieczne. Zaproponował, że weźmie dziewczynkę do siebie. No bo gdzie będzie bardziej bezpieczna jak nie w mieszkaniu rodziny nadkomisarza?

Po pierwszym napadzie nastąpił kolejny. Edyta i Jacek czuli się osaczeni. Zgodzili się na przeniesienie dziecka do rodziny Jerzego K. Dziewczynka została tam na dwa tygodnie. W klatce schodowej zainstalowano monitoring i napady ustały. Dlaczego? Bo Jerzy K. doskonale wiedział o podglądzie i poinformował o nim tych, którzy napadali na sąsiadów.

W tym czasie policja prowadziła śledztwo w sprawie napadów. Jerzy K. niby przypadkiem, zaczął się interesować jego przebiegiem. Próbował dotrzeć do prowadzących postępowanie i skierować śledztwo na motyw rabunkowy.

Gdy Edyta podała rysopisy sprawców rozboju, Jerzy zerkał na nie, czy są podobne do jego kolegów. Niedługo potem z utraconej podczas napadu komórki przyszedł do Edyty SMS: "Nasze portrety wiszą na komisariatach, wiemy o tym. A mówiłaś, że nie zawiadomiłaś policji".

Kobieta zaczęła wówczas coś podejrzewać. Tak samo jak dziewczynka, która powiedziała mamie, że "wujek" źle się o niej wyraża. - On chce, żebym ja została z nim, a nie z wami, że musieliście zrobić coś złego, bo przez was są napady - mówiła potem śledczym.
Edyta powiedziała Jerzemu twardo: - Córka zostaje z nami.

Teraz porozmawiamy
Sytuacja stała się niezręczna. Jerzy K. zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie adoptować dziewczynki. Wtedy w jego głowie pojawił się alternatywny plan. Pomyślał o pozbawieniu Edyty i Jacka praw rodzicielskich. Rozmawiał z rodziną dziewczynki ze strony jej biologicznego ojca. Z dyktafonu puszczał potem Edycie rozmowę, z której wynikało, że tamta rodzina będzie chciała odebrać jej prawa rodzicielskie.

Plan jednak nie wypalił. Jak zeznali w śledztwie wspólnicy Jerzego K., oni próbowali go namówić na jeszcze jeden napad, lecz on postanowił już chyba,że sprawę załatwi raz na zawsze.

17 czerwca 2004 r. Jacek wyszedł do pracy (wykonywał remont przy ul. Lubelskiej). Po godz. 6 stanął na przystanku tramwajowym przy ul. Teligi. Jerzy K. obserwował wtedy klatkę schodową i dał znać trzem znajomym rzezimieszkom, że mogą działać.
Pod przystanek podjechali Tomasz K. (stary znajomy Jerzego, poznali się na giełdzie w Balicach), Roman K. (osoba związana ze środowiskiem Romów) i Daniel P. (Rom z pochodzenia). Porwali Jacka z przystanku. Zmusili go, żeby wsiadł do samochodu. Tam został pobity, skopany i zmuszony do wejścia do bagażnika. Jerzy K. pojechał zaś spokojnie do pracy. Gdy pod komendę zajechała trójka porywaczy z Jackiem w bagażniku, zleceniodawca porwania wyszedł do nich i otworzył bagażnik.

- Jacek, cwaniaczku, teraz porozmawiamy - rzucił. Potem wypłacił z bankomatu pieniądze dla wykonawców zlecenia (1500 zł dla Daniela i Romana, nie wiadomo, ile dostał Tomasz) i wrócił do pracy. Jacek pojechał w bagażniku aż nad Jezioro Rożnowskie. Dopiero dwa tygodnie później,1 lipca 2004 r. jego ciało, okropnie pokłute i skopane, związane drutem i obciążone pustakami, wypłynęło z jeziora. Był nagi, oprawcy zdjęli mu nawet obrączkę.

Podejrzany policjant
Jerzy K. tak bardzo interesował się śledztwem w tej sprawie, że w końcu wzbudził podejrzenia kolegów. Gdy 29 września policja zatrzymała sprawców jednego z rozbojów na Edycie i Jacku, ten wsypał Jerzego K. Policjant dzień później został aresztowany.
Śledczy poszli dalej jak po sznurku. Przy Tomaszu K. znaleźli numer Jacka. Bardzo dokładnie prześledzili podróże bandytów, gdy jeździli z żywą jeszcze ofiarą w bagażniku. Udało się to po sprawdzeniu, do których stacji w terenie logowały się ich telefony.
Śledczy rozmawiali też z Jerzym K. Odnaleźli ponadto wydruk z bankomatu, skąd policjant wypłacił pieniądze, którymi opłacił bandytów. Dzięki książce wejść i wyjść komendy ustalili dokładny czas, w którym kontaktował się z zabójcami.

Jerzy K. przez cały czas nie przyznawał się do winy. W pierwszym procesie został jednak skazany za zlecenie zabójstwa i rozbojów na dożywocie, w drugim - na 25 lat więzienia. To było w kwietniu 2012 r.

Tomasz K., Roman K. i Daniel P. usłyszeli ostatecznie wyroki za zabójstwo i rozboje na Edycie i Jacku; Tomasz K. - 25 lat, pozostali po 15 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska