Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kraków. 2000 kilometrów w smrodzie kanałów. Przeszedłbyś? [ZDJĘCIA]

Piotr Rąpalski
Wyjście z  kanału przy ulicy Franciszkańskiej. Tu spotykają się dwa światy: Śpiew ptaków na zielonych Plantach z mrocznym sykiem płynących ścieków
Wyjście z kanału przy ulicy Franciszkańskiej. Tu spotykają się dwa światy: Śpiew ptaków na zielonych Plantach z mrocznym sykiem płynących ścieków Andrzej Banaś
Krakowskie kanały wiją się niczym stado węży. Syczą złowrogo tuż pod ulicami i warczą na "powierzchniowców" wyszczerzonymi zębami kratek ściekowych. Można nimi przejść miasto wzdłuż i wszerz. Bez tkwienia w korkach i autobusowego ścisku. To jednak wyprawa dla prawdziwych śmiałków, którzy nie boją się ciemności, przeciskania między brudnymi ścianami, rozsadzającego nos zapachu ścieków i fali, która przy nagłych opadach deszczu może wypełnić tunele po sufit w zaledwie kilka minut. Kto wtedy nie zdąży się wydostać, zostaje zmyty do Wisły.

Krótkie spodenki, koszula z kołnierzykiem i trampki. W ręce zeszyt i dyktafon. Tak reporter"Gazety Krakowskiej" staje nad kanałem zwarty i gotowy na przygodę. Kanalarze na mój widok parskają śmiechem. Po chwili dostaję należyty rynsztunek. Potężne gumiaki i skafander. - Biały, bo jak odpłyniesz, będzie cię łatwiej szukać - "zachęcają" pracownicy kanałów.

Do ręki pakują mi latarkę.
Dyktafon ląduje w przepastnym kaloszu. W skafandrze kieszeni brak, a ręce trzeba mieć wolne, aby zejść do mrocznej otchłani po drabinie. Nakładam na nie tylko rękawice, które na dłoniach mają coś w rodzaju gruboziarnistego papieru ściernego. Coś dla bramkarzy, którym niesforna piłka na mundialu sprawiła sporo kłopotów. Mój przewodnik, kierownik Wojciech Treśka z Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji, zaprasza mnie na spacer ściekowym szlakiem.

Da się tu wytrzymać
Zaczynamy od rogu ulic Zwierzynieckiej i Powiśle. Wchodzimy pod trawnik przez metalowy właz. O dziwo, odór nie ścina nas z nóg. - Ścieki sanitarne stanowią tylko jakieś 15 procent tego, co płynie w kanałach. Reszta to woda z mycia naczyń, kąpieli i deszczów - mówi kierownik Treśka. Na wąskich schodkach leży tajemnicza skrzynka podpięta do kabla. Służy do prowadzenia pomiarów w kanałach. Schodzimy niżej i betonowym tunelem dochodzimy do sali, przez którą przepływa wartki potok. Głęboki tutaj na 90 cm.

Nasz przewodnik nazywa to miejsce "galerią", choć nie czuć tu perfum bywalców wernisaży, a ponętne hostessy nie roznoszą wina. Galeria została wykonana w 1911 roku. Za czasów austriackich zaborców.
- Kiedyś zszedłem tutaj z konsulem austriackim. Chciał zobaczyć dzieło swoich przodków - opowiada Treśka. - Tutaj spotykają się dwa kolektory, które łączą kanały z zachodu i północy Krakowa - tłumaczy.
Jednym z nich moglibyśmy stąd dojść, a raczej przeczołgać się lub przecisnąć na Salwator, Wolę Justowską aż do Zabierzowa. Drugim przez stare koryto Rudawy pod ulicą Retoryka, a dalej pod aleją Mickiewicza trafilibyśmy na Azory.

- Oczywiście pod prąd, bo stąd wszystko płynie już wzdłuż wałów Wisły do syfonu na Dąbiu, który dalej pozwala ściekom dostać się do oczyszczalni w Płaszowie - mówi nasz przewodnik. Po drodze dołączają ścieki z południa miasta. Kraków ma ok. 2 tys. km kanałów! Redakcyjny fotoreporter wygina się nad szumiącym potokiem nieczystości, aby zrobić zdjęcie. Pracownicy wodociągów niczym oświetleniowcy filmowi starają się mu pomóc latarkami. Wiązki światła nikną jednak po paru metrach w czeluściach. Jego mina mówi wszystko - "Królestwo za pracę przy pokazie mody"

Niebezpieczeństwo!
Choć miejsca do spacerów sporo, sęk w tym, że po tunelach nie można sobie swobodnie wędrować. I niech nie zmyli nikogo to, że włazy są rozmieszczone co 30-60 metrów. W razie niebezpieczeństwa nie jest łatwo wyskoczyć na powierzchnię. Pokrywy od góry podważa się metalowymi prętami. Są mocno przytwierdzone i ubite przez jeżdżące samochody. Inaczej włazy goniłyby auta niczym wiejskie psy. Nie ma szans otworzyć ich od spodu.

Co więcej, do włazu możemy nawet nie zdążyć dobiec. Deszcze, które spadną nawet gdzieś pod miastem, mogą spowodować napełnienie się tuneli w kilka minut. Fala stworzona z połączonych mocy pomyj i deszczówki mknie z zawrotną prędkością wypłukując wszystko, co stanie na jej drodze.
- Siedem lat temu gwałtowny przybór wody zaskoczył ekipę remontującą kanały. Usłyszeli tylko huk i musieli uciekać. Jeden z nich niestety nie zdążył i przypłacił to życiem.

Znaleźli go na kracie syfonu pod Wisłą w okolicach Dąbia. Przypłynął spod Muzeum Narodowego. Ulewa miała miejsce poza Krakowem - opowiada kierownik Treśka. - Inny wypadek pamiętam z końcówki lat 60. Pracownik zszedł do kanału i trafił na siarkowodór. To zdradliwy gaz. Najpierw atakuje narządy węchu. Przestajesz go czuć, a on zabija. W Bydgoszczy pracownicy kiedyś jeden za drugim schodzili do kanału i padali jak muchy niczego nie podejrzewając. Gaz zabił też lekarza, który im szedł na ratunek. Cztery osoby w sumie zginęły - dodaje Treśka.

Teraz dokładnie bada się zawartość powietrza w tunelach, zanim wejdzie do niego ekipa. Kanalarze pracują w grupach po cztery osoby, aby móc sobie pomóc w razie niebezpieczeństwa. My na wejście do kanałów czekaliśmy do przyjścia upałów, aby nasi gospodarze mogli być pewni, że ten reportaż nie zamieni się w nekrolog. Oprócz specjalistycznej aparatury przed trującymi gazami ostrzegają też szczury. - To nasi przyjaciele. Ich widok świadczy o tym, że nie ma zagrożenia siarkowodorem - dodaje Treśka.

Od Rynku po Wawel
Jesteśmy przy Franciszkańskiej. Ciężki właz odsłania zejście do tzw. kanału blokowego, który powstał jeszcze w średniowieczu. - Kiedyś pomyje wylewano między budynki. Miejsca, gdzie lądowały, zamieniono w kanały, budując ściany i sklepienia - opowiada kierownik. - I to sobie płynęło do fosy. Śmierdziało jak cholera - zaznacza. Plusem kanałów było jednak to, że w przypadku oblężenia można było nimi uciec spod Wawelu. Oczywiście zatkawszy wcześniej nozdrza.

Kraków się rozrastał i na kanałach powstały zabudowania. Mijały stulecia, a starzejące się kanały coraz gorzej radziły sobie z usuwaniem ścieków. W XIX wieku nastąpił stan krytyczny. Z powodu zalegających w mieście nieczystości śmiertelność w śródmieściu Krakowa była trzy razy wyższa od tej w Londynie, który wtedy uważano za najbardziej śmierdzące miasto Europy.

Z początkiem XX wieku zabrano się do roboty. Zagonili nas do niej Austriacy. Co więcej, zarządcom nieruchomości kazano spłukiwać po sobie wodę. Rewolucja! Ale wszystko ma swój kres. W 1956 roku stare tunele przestały funkcjonować. Likwidowali je górnicy z Bytomia, zasypując piaskiem. Parę jednak się uchowało przed łopatami. Ten, do którego schodzimy, biegnie pod alejką Plant. Długim kanałem moglibyśmy dojść po płytę Rynku i do ulicy Poselskiej. Z nim łączyły się tunele idące od placu Szczepańskiego przez ul. Jagiellońską, oraz te spod Wiślnej i Gołębiej.

Pod butami skrzypi biały grzyb. Po twarzy muskają nas korzonki roślin wystające z ceglanych ścian i sufitu. Nasze korzonki, te na plecach, będą nas boleć jutro, bo chodzić tu można tylko będąc zgiętym w pół. Tunel ma 1,30 metra wysokości. - Te dziury to miejsca, które wywierciły szczury jeszcze jak kanał funkcjonował. Teraz ich nie ma, bo nie ma ścieków i przekąsek - zauważa Treśka.

W drugą stronę kanał biegł pod Wawel i wpadał do Wisły. Przejście jest jednak zasypane. Były przymiarki, by udostępnić go dla zwiedzających, ale kto oprócz śmiałych redaktorów chciałby się garbić podczas spaceru. - Teraz ścieki stąd płyną inną rurą pod ulicą Straszewskiego i wpadają do kolektora przy Wiśle - dodaje Treśka.

Nasz przewodnik opowiada inną historię. - W latach 80. na Poselskiej zapadła się jezdnia. Trzeba było się dowiedzieć, co jest przyczyną. Koparka zagarnęła łyżką kawał ulicy, a wtedy setki szczurów wybiegły na Poselską i Grodzką. Ludziska uciekali we wszystkie strony - śmieje się kierownik. - Tu zawsze było ich dużo, bo dużo było restauracji. Pewno pod "Balatonem" siedziało ich najwięcej, bo tam smaczne placki po węgiersku - dopowiada jeden z pracowników.

Tak żyją żółwie Ninja
Następny przystanek to kanał pod al. Daszyńskiego. Tu nie ma już starej cegły czy betonu. Tunel niedawno został wyremontowany. Jak to się robi? - W stary kanał wkładamy rękaw z żywicy poliestrowej, który staje się jakby nowym kanałem - tłumaczy Treśka. - Dzięki temu nie musimy rozkopywać ulic.

Oczywiście podczas prac kanał jest wyłączony i ścieki trzeba przepompowywać na dalszy odcinek. Po założeniu rękawa średnica kanału zmniejsza się o kilka centymetrów, ale po śliskiej ścianie woda może płynąć szybciej niż po chropowatej cegle. Jesteśmy w środku kanału. Człowiek czuje się trochę jak w brzuchu dżdżownicy. Wąski strumyk płynący pośrodku ma góra pół metra głębokości, ale wpaść do niego łatwo. Wystarczy, że gumowa ciżemka ześlizgnie się po ścianie.

Tutaj łączą się dwa kanały. Pierwszy biegnie od ul. Halickiej pod cmentarzem żydowskim, a drugi od ulicy Grzegórzeckiej z okolic Hali Targowej. Stąd razem wpadają do kolektora nad Wisłą. Sceneria przypomina bajkę o zmutowanych żółwiach Ninja, które w podobnych kanałach żyją gdzieś w USA.
Co ciekawe, w części tego kanału można stanąć na baczność. - Trochę po warszawsku. W stolicy kanały są węższe, ale wyższe. U nas niższe i szersze. Dobrze, że nie tyczy się to kobiet - kwituje Treśka.

Po co te kanały?
Głównie po to, aby Kraków nie utonął w pomyjach lub nie stał się wyspą na wielkim szambie. W mieście mamy dwie sieci kanałów. Pierwsza obejmuje Kraków i łączy się z oczyszczalnią w Płaszowie, druga starą część Nowej Huty i odprowadza ścieki do oczyszczalni w Kujawach. Oba systemy w większości są ogólnospławne, czyli zbierają deszczówkę i ścieki. Na peryferiach miasta buduje się już sieci rozdzielcze.
To kanały, a nie tylko wały Wisły chronią Kraków przed powodzią.

Spisały się też podczas majowej walki z żywiołem, a dokładnie systemy zamontowanych w nich tzw. przelewów burzowych i zamknięć przelewowych. Te pierwsze, kiedy stan Wisły utrzymuje się na normalnym poziomie, odprowadzają do niej nadmiar deszczu z ulic. Z kolei zamknięcia przelewowe w stanach powodzi mają już chronić miasto, aby cofająca się do kanałów rzeka nie wtargnęła na jego ulice.

Kanały wkraczają też w XXI wiek. Służą już nie tylko do przesyłania ścieków, ale też...internetu. Na ich ścianach przyczepione zostały kilometry światłowodów. To dzięki nim mamy łącza szerokopasmowe, które pozwalają nam w wielu punktach w miasta bezprzewodowo łączyć się z siecią. Tunele mogą stać się również wielkim kaloryferem dla miasta.

Panuje w nich stała temperatura ok. 11-12 stopni. - Kiedy na polu mamy mróz w kanałach zawsze jest w miarę ciepło. W Szwecji i Niemczech próbuje się już ogrzewać ciepłem z kanałów domy - informuje nas Treśka. Do pewnego czasu kanały były też polem popisu dla poszukiwaczy skarbów. - Można tu było znaleźć wszystko. Nawet złoto - mówi naz gospodarz. - Pierścionki, łańcuszki, sztućce. Często znajdywano też puste portfele opróżnione przez złodziei.

Spielberg się nie bał
Jesteśmy za stopniem wodnym na Dąbiu, w miejscu, w którym jeszcze 50 lat temu wszystkie ścieki z Krakowa wlewały się do Wisły. Kiedy połączono kolektory na prawym i lewym brzegu rzeki i skierowano płynące w nich potoki do oczyszczalni w Płaszowie, potężny odcinek końcowy kolektora, wysoki na cztery i pół metra, został wyłączony z obiegu. Dlatego możemy swobodnie do niego wejść.

Od Wisły odgradza nas potężna stalowa brama. Podczas ostatnich opadów deszczu musiała zostać otwarta, co uratowało Kraków przed zalaniem. Do rzeki wpłynęło wtedy trochę ścieków, ale mocno rozrzedzonych hektolitrami deszczu. W kanale w kierunku miasta prowadzi obok koryta ścieżka położona na półce. Spokojnie zmieszczą się na niej obok siebie dwie osoby. To miejsce zostało wykorzystane przy kręceniu filmu "Lista Schindlera". Posłużyło jako plan zdjęciowy do sceny, w której grupa Żydów ucieka kanałami z getta.

- Scena w filmie trwa kilkadziesiąt sekund, a męczyli się nad nią niemal tydzień - wspomina kierownik Treśka. - Spielberg był bardzo dzielny. Wychodził z kanałów, mył ręce i pracował dalej. Inaczej jego aktorzy. Jak jeden wpadł do Wisły, musieliśmy robić badanie rzeki, żeby udowodnić, że się nie rozpuści.

Czas na oddech
Wychodzimy na powierzchnię. Kanalarze zasuwają za nami wielką niczym wieko sarkofagu płytę.
- Wcześniej były tu drzwi i kłódki, ale i tak mieliśmy nieproszonych gości - mówi Treśka. Raz bezdomni przynieśli tu sobie nawet wersalkę. Teraz już nie mają szans wejść do niebezpiecznego kanału.

Z czym najlepiej porównać kanały? - Ich sieć jest jak żywy organizm. Jeśli coś je zablokuje jak cholesterol żyłę, zaczynają się problemy. Podtopienia lub wybicia ścieków. Czuwamy, aby do tego nie dochodziło - mówi Treśka. Czy kanalarzy obraża, kiedy się o nich mówi "kanalarze"?
- Pracuję 41 lat i sam nie nazywam się inaczej. Nie ma się czego wstydzić. Raz jeden naukowiec z USA, superspec od kanalizacji, powiedział na wykładzie do słuchaczy: "Dla was gówno to jest gówno, a dla mnie bułka z masłem"- kwituje kierownik Treśka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska