MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Patriotyczny koniokrad

Artur Drożdżak
Jedna z definicji patriotyzmu mówi, że jest to postawa szacunku, umiłowania i oddania własnej ojczyźnie oraz gotowość do poświęcenia dla niej nawet zdrowia i życia. Piotr K. był gotowy do takich ofiar, ale patriotyzm rozumiał po swojemu, jako dobrą okazję, by kraść konie. Ta postawa doprowadziła go wprost do krakowskiego sądu.

Sądowe akta z 1920 r. otwiera informacja, że Janowi B., o godzinie 1.00 w nocy z 14 na 15 września skradziono ze stajni parę koni: klacz i wałacha o łącznej, niebagatelnej wartości 18 tys. marek niemieckich, czyli 80 tys. marek polskich.

Złodzieje mieli konie przemycić przez granicę i trzymali je w stajni u gajowego w miejscowości Dąb. Pościg za złodziejami trwał całą noc, ale okazał się mało skuteczny, chociaż całą noc przeczesywano zarośla po obu brzegach Przemszy. Przez przypadek donośne końskie rżenie usłyszał nad ranem pieszo patrolujący okolicę miejscowy policjant, wlazł do stajni gajowego i ujrzał spokojnie konsumujące owies piękne zwierzęta.

Po czym zatrzymał dwie osoby, jak opisał je w notatce służbowej, niebezpiecznych bandytów. Zbirów osadzono w aresztach sądowych w Jaworznie.

Koniokradami mieli być Piotr K., lat 20, zamieszkały w powiecie pszczyńskim, nie karany, stanu wolnego, bez majątku, umiejący czytać i pisać. Towarzyszył mu prawie dzieciak, 18-letni Franciszek K., także o czystej kartotece karnej i dość wyedukowany w mowie i piśmie.

Sprowadzono na miejsce Jana B. który poznał swoje konie. Dalsze policyjne przeszukanie było nader owocne, bo przy Piotrze K. znaleziono różne legitymacje, a przy Franciszku K zegarek oraz…granat.

Wysłuchano wygadanego Piotra K. - Koni nie kradłem. Zjawił się u mnie przedstawiciel Komisji Plebiscytowej Górnośląskiej, bym zwierzęta przeprowadził przez granicę z Prus do Polski, do Sosnowca. Wziąłem do pomocy Franciszka K. i podjęliśmy się tego zadania- wyjaśniał. Wspólnik tylko potakiwał, nic nowego do tej opowieści nie umiał i nie chciał dodać.
Pętla wokół mężczyzn zaczęła się zaciskać, bo do policji po kilku dniach dotarły sprawdzone informacje, że Piotr K. to herszt złodziejskiej szajki i ma na sumieniu różne przestępstwa, a organy ścigania wydały za nim listy gończe.

Donoszono, że Piotr K. pod pozorem, że jest komendantem powstańców dobrał sobie szajkę różnych bandytów i złodziei, którzy przez dłuższy czas zajmowali się kradzieżami po obu stronach granicy. To brzmiało prawdopodobnie, tym bardziej, że gajowy, u którego w stajni znaleziono kradzione konie zeznał, że Piotr K. zjawił się u niego w nocy i twierdził, że musi przechować gdzieś konie dla polskiego wojska. Gajowy dał się na to nabrać.

Gdy Piotr K. i Franciszek K. czekali na proces do prokuratury wpłynęło pismo od Jadwigi K., która wnosiła o wypuszczenie syna Piotra z aresztu. - Jest niewinny. Nie ma obawy, że ucieknie, bo to rolnik na większym gospodarstwie i w ten sposób przyczynia się do utrzymania rodziny.

Z kolei Agnieszka K., matka Franciszka, uderzyła w inną nutę, że "syn Ślązak służył jako ochotnik w wojsku polskim i z powodu osłabienia zwolniony z niego został". Adwokat podejrzanych przedłożył też dwa świadectwa moralności wystawione przez gminę Imielin i miejscowego ks. kapelana, że "obaj zatrzymani prowadzili się zawsze moralnie, są dzielnymi Polakami i obrońcami narodowości polskiej".

Co więcej Polski Komitet Plebiscytowy na powiat pszczyński wystosował pismo, w którym stwierdzono, że Piotr K. za sprawy polityczne musiał się długi czas ukrywać, szczególnie za rozbrojenie niemieckiej policji.

Pisma o patriotycznej wymowie musiały zrobić duże wrażenie w prokuraturze, która wniosła do sądu 11 października 1920 r., by zaniechano ścigania obu mężczyzn. Sąd tak niezwłocznie zrobił, wypuścił podejrzanych z aresztu i oddał jeszcze Franciszkowi K. zarekwirowany zegarek. Granat przekazano władzy wojskowej.

Gdy wydawało się, że sprawa jest jasna, prosta i dobrze załatwiona do krakowskiego sądu dotarł po dwóch tygodniach napisany w języku niemieckim i francuskim list gończy za Piotrem K. Okazało się, że 20-latek jest poszukiwany za zbrodnię morderstwa, którego miał się dopuścić w lipcu 1920 r. na Górnym Śląsku. Stało się jasne, że na bajeczkę o patriotycznych motywach postępowania obu mężczyzn dał się nabrać najpierw prześwietny urząd prokuratorski, a potem sąd w Krakowie.

Morał z tej historii wypływa taki, Polacy potrafią docenić poświęcenie rodaka, który zrobi wiele, by ratować ojczyznę w potrzebie, ale mimo wszystko nie powinno się przekraczać pewnych granic, w tym wypadku granic prawa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska