Pasożyt ślubny

Jeśli ktoś pragnie ożenić się w Krakowie, wszyscy dostrzegą jego szczęście i nie zawahają się zedrzeć do cna przyziemną i w końcu nie najważniejszą powłokę finansową. Jest - należy zdać sobie z tego sprawę - cała warstwa tzw. ślubnych pasożytów.

I nie mam tu na myśli firm organizujących wesela, bo one, jeśli się im zapłaci, będą po naszej stronie.

Pasożyt ślubny czai się wszędzie. Np. w kwiaciarni. Zróbcie eksperyment i poproście o piękny, biały bukiet. Natychmiast padnie pytanie, czy ma to być bukiet ślubny. Jeśli powiecie, że nie, zapłacicie 35, jeśli jednak potwierdzicie, będziecie musieli wyhamować o 200 PLN.

Gwarantuję! Jak dotąd zorientowałem się, że taki podwójny cennik obowiązuje przy wynajmie sali, autobusu i kupnie koszul (w Wólczance jest nawet osobny dział, nigdy, ale to nigdy nie przeceniany).

Wciąż dumny i zakochany, pragnąc jednak zaoszczędzić co nieco na miodowy miesiąc, ukrywałem więc, przyznam się Państwu, swoje intencje w najrozmaitszych sytuacjach. Bezwstydnie oszukałem kioskarza, który jest do dziś przekonany, że sprzedał mi zwykłą, a nie weselną pastę do zębów. Działając wspólnie i w porozumieniu z narzeczoną nabyliśmy też podstępem jogurt (biały), masło
(w kolorze śmietankowym), zmywarkę (również białą), świeczki oraz spory zapas śnieżnych ręczników. Wszystko po cenach kawalerskich.

Bądź, jak kto woli, panieńskich. Dzięki temu będziemy mogli odbyć podróż. Nie wolno nam tylko nikomu zdradzić, że ma być poślubna.