Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pantofelki z Auschwitz, czyli jak Batszewa wyszła z piekła

Marta Paluch
Pantofelki przetrwały do dziś. Batszewa Dagan podarowała je właśnie muzeum
Pantofelki przetrwały do dziś. Batszewa Dagan podarowała je właśnie muzeum Muzeum Auschwitz
Batszewa Dagan przeżyła trzy obozy koncentracyjne, katowanie, głód... Ale uparła się, że będzie żyć. Wierzy, że pomógł jej w tym prezent. Dostała go od koleżanki, która nie miała nadziei, że uda jej się przetrwać piekło

Aż dziw, że przetrwały ponad 70 lat. Takie kruche buciki, niewiele ponad półtora centymetra. Jak dla Calineczki. Każdy szew równiutki, prościutki, sznureczek tak związany, że przez całe Auschwitz i wszystkie kolejne lata się nie rozwiązał. Widać, że ani razu ręka przy tym nie zadrżała. A mówiła: ja już stąd nie wyjdę. Miała nieco ponad dwadzieścia lat, ciemne włosy, ciemne oczy. Dla koleżanki z obozu śmierci chciała te pantofle zrobić solidnie. Żeby one ciebie na wolność zaniosły, mówiła. Spełniło się: Batszewa Dagan jest wolna.

Przedsionek piekła

Kiedy mieszkała w Łodzi, nie miała na imię Batszewa, tylko Izabella, Izabella Rubinstein. Gęste włosy zaplatała przedwojenną modą na karku. Ładna była, ale nie cukierkowa: na młodej buzi już wtedy było widać upór i siłę. Gdy wspomina młodość, ma mieszane uczucia. Z jednej strony piękne lata, z drugiej... - Najadłam się wtedy tyle antysemityzmu… W szkole, na ulicy. Codzienne, drobne upokorzenia - opisuje.

Gdy wybuchła wojna, miała 14 lat. Uciekła z rodzicami do Radomia. W tamtejszym getcie związała się z tajną organizacją młodzieżową Haszomer Hacair. Jeździła do getta w Warszawie, stamtąd szmuglowała gazetkę „Pod Prąd”. Z Radomia uciekła do Niemiec, ale ją tam aresztowali i wywieźli do obozu Auschwitz. Na dwadzieścia najdłuższych miesięcy w jej życiu. Był 1943 rok.

Najpierw była kwarantanna, blok przejściowy: tam jeszcze obie miały włosy. Ona, Izabella i jej nowa koleżanka. Miała na imię Friedl. Śniadą cerę, ciemne włosy. W Niemczech został jej mąż, niemiecki policjant i kilkuletnia córka. Takich jak oni, z mieszanych małżeństw, Niemcy nazywali: Rassenschande (wstyd dla białej rasy).

Mąż chyba niewiele mógł jej pomóc. A ona, inaczej niż Izabella, wydawała się trochę już pogodzona z losem.

- Była taka delikatna... Dużo rozmawiałyśmy. Opowiedziała mi, że bardzo tęskni. Nie wierzyła, że przeżyje to piekło - opowiada Izabella (a właściwie Batszewa Dagan, imię i nazwisko zmieniła po wojnie). Więźniarki, przerażone miejscem, w które je rzucili, trzymały się razem.

Obie dostały więzienne ciuchy. Pasiaków brakowało, więc niektórym trafiły się dość dziwne przebrania.

Rzucili mi mundur żołnierza Armii Czerwonej, który musiałam włożyć na gołe ciało. Bez stanika, bez majtek. Na głowę jakąś białą szmatkę. Nogi musiałam owinąć w żydowskie szale modlitewne, dostałam też dwa holenderskie drewniaki. Oba lewe - wspomina Batszewa. Kiedy spojrzała na grono dziewcząt, odbijające się w szybie, nie mogła się tam doszukać siebie. Poznała się dopiero, kiedy uniosła ręce do góry. „Ja naprawdę tak wyglądam?”.

Obcięli jej włosy, Friedl i innym więźniarkom też. Niemcy panicznie bali się tyfusu.

Więc obie były łyse. A bywały dni, że także gołe. Cały dzień więźniarki musiały nago chodzić po baraku.

To było wtedy, gdy robiłyśmy odwszenie. Do bali z resztkami cyklonu B wrzucało się ubrania i dezynfekowało. Trzeba było czekać, aż ubrania wyschną, czasem nawet cały dzień. Te, co były wyższe, rzucały ubrania na dach, tam więcej słońca - wspomina Batszewa. Cały dzień trzęsły się i modliły, żeby to słońce szybciej suszyło.

Zrobię ci prezent

Z Friedl rozmawiały dużo. - O jedzeniu, bo ciągle byłyśmy głodne. Chleb, nędzną zupę na części się dzieliło. Marzyłyśmy o lepszym świecie. O tym, żeby się wydostać z tego piekła. Ale ona w to nie wierzyła - mówi Batszewa.

Tak im się dobrze rozmawiało, że Friedl uparła się, żeby coś jej dać. Tylko co? Skąd wziąć w Auschwitz prezent?

Ale Friedl znalazła kawałeczek cienkiej skórki. Od więźniarek wzięła igłę, nitkę, nie wiadomo skąd, może z koca wyciągnęła? Wycięła w skórze pantofelki i pięknie obszyła. Dała koleżance w prezencie. - To było coś niezwykłego. Kto w Auschwitz dostawał prezenty?! Można było dać co najwyżej swoją porcję jedzenia - opowiada była więźniarka.

Chowała te pantofelki jak mogła. Przypinała agrafką do siennika, kiedy wychodziła z baraku, przypinała do spodni. Byle nikt nie zobaczył, nikt z nadzorców obozu.

Z Friedl ją rozdzielili po jakimś miesiącu, każda poszła do innego baraku. Ale prezent został.

Jak talizman
Batszewa te pantofelki ciągle miała przy sobie.

Wtedy, kiedy nosiła wiadra z fekaliami z baraków do latryn (to miejsce więźniowie nazywali parlamentem. Mogli mówić, co chcieli, bo Niemcy tu nie przychodzili. Brzydzili się, tak śmierdziało).

Miała je też, kiedy pracowała w komandzie z jedną z najgorszych SS Aufseherin (nadzorczyń) w obozie: Irmą Grese. Nazywali ją „Piękna bestia”.

- Okrutna. Strasznie biła, zawsze przechadzała się z laską - wspomina Batszewa. To był specjalnie dla niej wykonany ze stali i splecionego celofanu pejcz wyłożony perłami. Więźniarki strasznie bały się też psa, którym ich szczuła. Selekcjonowała ludzi dla doktora Mengele.

Pantofelki były też z Batszewą wtedy, gdy pracowała przy zbieraniu pokrzyw. Tylko z pozoru lekka praca: ręce krwawiły bez przerwy.

Nie rozstała się z nimi także wtedy, gdy widziała dym unoszący się znad komina krematorium. Kiedy zastanawiała się: jakim bym ja była obłokiem?

I tej strasznej nocy, kiedy przyszedł transport Żydów z Węgier i Łodzi. A w krematorium nie było już miejsca, więc ich ciała Niemcy wrzucili do rowów i tam palili. Ogień wysoko strzelał.

Batszewa pamięta, że jasno było jak w dzień, gdy ci Żydzi płonęli. Ale pantofelki dodawały jej sił.

- Ja się uparłam, że przeżyję. Strasznie chciałam żyć - mówi.

I… zaczęła się uczyć francuskiego. Ciągle pytała jedną Żydówkę z Brukseli: a jak po francusku jest to, a jak tamto? Pod koniec już płynnie mówiła, a inne więźniarki śmiały się z niej: Spalą cię razem z tym twoim francuskim!

Nauczyła się też przekleństw we wszystkich europejskich językach (bardzo lubi języki). Uczyła się również wierszy na pamięć. I uparła się, że to wszystko jej się kiedyś przyda. Gdy stamtąd wyjdzie, jeśli wyjdzie, francuski przyda się na pewno.

Pomagała też myśl o zemście. Nie o sprawiedliwości, o zemście. To było nasze marzenie. Żeby oni cierpieli tak jak my. Żeby spotkało ich to samo piekło - przyznaje.

Koniec. Żyję
Pod koniec wojny więźniarki przewieziono do Ravensbrück (nie doczekały wyzwolenia Auschwitz przez Armię Czerwoną), a potem do niedalekiego Malchow. Głód tam był straszny, jeszcze gorszy niż w Oświęcimiu. Kobiety nie dostawały prawie nic do jedzenia. Panował terror. Popularną „rozrywką” nadzorczyń obozu było zmuszanie więźniarek, by klęczały godzinami na ostrym żwirze. Ale nadzorcy już szeptali między sobą: Berlin zagrożony, koniec wojny blisko.

Był maj 1945 roku. Alianci wyzwolili obóz. Batszewa z koleżankami, w ósemkę, powlokły koc na wzgórze. Padał deszcz, a one leżały na tym kocu i czuły, że żyją. Często się mówi: czuję, że żyję, ale one wtedy czuły to dosłownie. Każdą kością rysującą się na zniszczonej skórze.

- Usłyszałyśmy ryk motorów. To były czołgi. Skakałyśmy z radości, całowałyśmy się. Wtedy uwierzyłam, że wojna się skończyła - opisuje Batszewa.

Miała gruźlicę, ważyła 40 kg. - Byłam nieprzytomna z radości. Skazali mnie na śmierć, a jednak żyję - mówi Batszewa.

Nie chcę taka być

W 1945 r. w Belgii poznała męża, wyjechali do Palestyny (w Izraelu mieszka do dziś).

Jesienią tamtego roku zaczął się proces Irmy Grese, nadzorczyni z Auschwitz, której pejcz tak dobrze zapamiętała również Batszewa Dagan.

- Mówiła, że nie żałuje. Że wszystko robiła dla ojczyzny i Hitlera, że to wymagało poświęceń - opowiada.

Grese za zbrodnie na więźniarkach powiesili w grudniu 1945 r. - Co czułam? Ciężko to opisać. Z jednej strony, jeszcze w obozie, życzyłam jej wielkiego cierpienia. Ale potem mi się zmieniło... Pomyślałam nawet: ta fanatyczka też była w pewnym sensie ofiarą Hitlera... - mówi dziś Batszewa.

Pomyślała też: nienawiść spowoduje, że będę taka jak oni. A ja nie chcę taka być.

Zaczęła się uczyć psychologii. Żeby nauczyć ludzi kochać.

Teraz pisze książki dla dzieci, w których opowiada o Holokauście. Pracuje z młodzieżą, także z niemiecką, opowiada im. Słyszy czasem: wstydzę się, że jestem Niemcem.

- Nie winię czwartego pokolenia za to, co mi faszyści zrobili. Rozmawiam z tymi dziećmi i to jest moje zwycięstwo - podkreśla.

Ale do optymizmu jej daleko. - Świat się nadal kręci wokół nienawiści, zbrodni, walki. Niewiele się nauczył z Holokaustu, niestety.

Batszewa często przyjeżdża do Polski. Pantofelki od Friedl niedawno przekazała muzeum Auschwitz. Do dziś nie wie, co stało się z tą dziewczyną. Nigdy jej potem nie widziała.

***

Batszewa Dagan
Ur. w 1925 r. w Łodzi jako Izabelle Rubinstein. W 1943 r. trafiła do obozu Auschwitz, potem Ravensbrück, w końcu Malchow (wyzwolony 2 maja 1945 r.) Od kilkudziesięciu lat mieszka w Izraelu, w Europie popularyzuje wiedzę o Holokauście. Autorka książek: „Błogosławiona bądź wyobraźnio - przeklęta bądź!”, dla dzieci: „Czika, piesek w getcie” oraz „Gdyby gwiazdy mogły mówić”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska