MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oko w oko z koniem

Artur Drożdżak
Głośne w ostatnim czasie wypadki z udziałem koni nie są bynajmniej czymś wyjątkowym. Mógłby o tym poświadczyć Jan S., lat 42, majster ślusarski z Wadowic, którego spotkanie ze szkapą omal nie zakończyło się tragicznie.

15 września 1919 r. majster wybrał się na przejażdżkę swoim automobilem. Widoczność była dobra, jezdnia sucha, tłoku na trasie żadnego, zapadał zmrok. Przy drodze stały tylko dzieci sprzedające nie pierwszej świeżości grzyby oraz wiejskie baby z jajami. Jan S., ojciec ośmiorga dzieci, na kulinarne przygody czasu nie miał i ostro naciskał pedał gazu, pędził drogą koło Jaworzna, gdy niespodziewanie na drodze pojawiła się furmanka. Dalej wydarzenia potoczyły się szybko, a koń na widok mechanicznej konkurencji stanął dęba.

Rolnika Jana K. zadziwiła reakcja chuderlawej szkapy. Do tej pory tak się zachowywała na widok pierwszej elektrycznej pompy we wsi, zdechłego z wścieklizny psa, sołtysa i sąsiadki, która po pijanemu chciała opalać się półnaga na sianie. No i jeszcze, gdy giez ją ukąsił w czułe, nie tylko dla konia, miejsce. Chłop silnie ściągnął lejce, ale zwierzę tak mocno pociągnęło furę z drewnem, że Jan K. wpadł do rowu. O dziwo, wylądował tam też automobil, bo kierowca chcąc uniknąć wjechania w żywą przeszkodę gwałtownie skręcił w prawo i znalazł się na poboczu.

Zachowanie konia miało dla kierowcy auta poważne konsekwencje prawne. Mężczyznę oskarżono o to, że "Jako szofer, na drodze między Jaworznem a Wysokim Brzegiem zaniedbał należytej ostrożności w kierowaniu automobilem i mógł przewidzieć, że zaniedbanie takie może sprowadzić niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia ludzkiego. I wskutek tego przejechał Jana K, a ten odniósł uszkodzenia ciała z niezdolnością do pracy powyżej 30 dni". A dla rolnika tak długa bezczynność jest zawodowo prawie zabójcza. Rozprawa główna w sprawie wypadku drogowego odbyła się przed krakowskim sądem 28 maja 1921 r. Jan S. do winy się nie poczuwał.

- Było już ciemno na drodze, ale auto było oświetlone. Wyjeżdżając pod górę zauważyłem z przeciwka furę. Chłop z niej zeskoczył, ale koń był płochliwy i skierował dyszel w stronę auta. Chciałem uniknąć zderzenia i skręciłem do rowu, a chłop wpadł mi pod auto - wyjaśniał. Twierdził, że jechał powoli, może 14-20 km na godzinę. O dziwo był trzeźwy, furman także.
72-letni Jan K. podał inną wersję zdarzeń. Zeznał, że z wozu nie zeskakiwał, ale cały czas szedł obok niego, konia trzymał krótko, przy pysku, by się nie płoszył. Domagał się ścigania kierowcy, ale i 50 tys. marek odszkodowania "za ból i utratę zarobku". Przesłuchano jako świadka Aleksandra M., lat 21, instruktora wojskowego automobilów, który podróżował z oskarżonym.

- Jechaliśmy nie więcej niż 25 km na godzinę, auto było oświetlone, kierowca dawał sygnały dźwiękowe, bo było ciemno. Wyjeżdżając na górę zauważyliśmy furę po prawej stronie jezdni, skręciliśmy więc jeszcze bardziej w prawo i wjechaliśmy do rowu. Kierowca robił wszystko, by nie doszło do wypadku - przekonywał.

To samo zeznał inny pasażer, 16-letni Stanisław S., syn majstra.

Sąd uniewinnił szofera, bo uznał, że miał rację mówiąc, iż hałas automobilu był tak głośny, że poszkodowany musiał go słyszeć z odległości przynajmniej pół kilometra.

Ponadto Jan K. jechał bez świateł i przez własną nieostrożność wpadł pod auto. O zachowaniu konia sąd się nie wypowiedział. Bo cóż zwierzę winne, że miało durnego właściciela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska