MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Okiem Jerzego Stuhra: O wzruszeniach w teatrze i filmie

Jerzy Stuhr
Marcin Makówka
Czy pan mnie wyczuwa? - śpiewał Wojciech Młynarski. Czy dzisiaj sztuka może jeszcze "wyczuwać" odbiorcę, a odbiorca sztukę? I z drugiej strony: czy takie zbyt bezpośrednie wzruszenia mogą być jeszcze "modne"?

To zależy. Są grupy zawodowe, dla których wzruszenie jest chwytem reklamowym. To są na przykład niektórzy dystrybutorzy filmowi, którzy każdy film obyczajowy określają "romantyczną komedią", licząc na to, że tylko taki gatunek potrafi odbiorcę wzruszyć. Ale o tych nie mówmy, bo oni i tak potem nie badają, czy wzruszenie było, czy nie, tylko badają zupełnie inne mechanizmy i parametry.

Ale w teatrze - jest bardzo trudno kogoś wzruszyć. A tak zwany nowy teatr to chyba nawet świadomie operuje w zupełnie innych rejonach wpływania na odbiorcę…

Natomiast pojęcie to bardziej funkcjonuje na zasadzie wspomnienia historycznego. Na przykład na spotkaniach teatralnych nieraz przychodzą do nas widzowie i mówią: Panie Jerzy, jakie te wasze przedstawienia były niegdyś wzruszające albo porażające, jak "Biesy". I ja wiem, że im takich przedstawień brakuje.

Moje pokolenie aktorów jeszcze potrafiło w teatrze przekazać ludziom takie wielkie emocje. Teraz też przecież potrafi, ale wygląda na to, że dzisiaj bardziej potrzebny jest jakiś pretekst, kontekst specjalny nawet.

Widzę to choćby po tym moim "Kontrabasiście", z którym jestem związany od lat, a który niesie z sobą teraz inny rodzaj wzruszenia, niż było to niegdyś. Bo, jak mówią niektórzy: on się starzeje razem ze mną… Czuję tę ciszę na sali w pewnym momencie, gdy mówię np.: Pragnę kobiety, której nigdy nie osiągnę. To niebywałe, jaka wtedy jest cisza! Bo ta kwestia, wraz z moim wiekiem, tym bardziej współgra. Ja tę kwestię akurat sobą uwiarygodniam: już nigdy nie będę miał… Jest w tym jakaś ostateczność. I wtedy widz łatwiej może myśleć, ja przecież też miałem podobnie, albo mam teraz. Cisza, jak makiem zasiał… jest ewidentnym wyrazem współodczuwania.

I choć jest wiele kwestii w tym przedstawieniu, które się już z moim wiekiem rozmijają - o tym piszę w tej nowej, przygotowywanej o aktorstwie książeczce - to przecież to, co potęguje się z wiekiem pozostaje prawdziwe i może nieść wzruszenie tym swoim kontekstem. Ale tak w ogóle, to w teatrze trudno, bardzo trudno wzruszyć! Jeszcze z Krysią Jandą w Czechowie próbujemy to wywoływać i wiemy, że ten śmiech odbiorcy, to też jest rodzaj wzruszenia.

W filmie zawsze było łatwiej wywołać ten mechanizm i tak pozostało. Wiele rzeczy pracuje na to wzruszenie: kontekst, sytuacja, pobudzenie wyobraźni. Pamiętam jak Krzysiek Kieślowski uczył mnie wzruszenia, pokazując swój dokumentalny film "Życiorys". Trochę nieoczywista była to nauka, bo w scenie, którą mi pokazywał, nikt by nawet o wzruszeniu nie pomyślał! Tam stał samotny człowiek przy oknie, a przez ten czas obradowała za jego plecami komisja partyjna, a on stał i tylko międlił papierosa w ręce. A Krzysiek mówił: - On mnie wzrusza! Czym może cię Krzysiu wzruszać? - Bo popatrz - mówił, w tej chwili waży się jego los. Za chwilę wyrzucą go z partii, a on wszystko od tej partii ma.

I ja wtedy pomyślałem: rzeczywiście, może to być wzruszające, jeśli spojrzy się poprzez los ludzki. Może nie doprowadzi cię to do płaczu, ale właśnie do jakiejś świadomości współodczuwania. Nie trzeba nic więcej robić. Zaledwie tylko o tym pomyśleć. Nie trzeba "grać" wzruszenia. A widz musi tylko patrzeć.

Ale może dzisiaj jest trudniej tak nachylić się nad człowiekiem? A może to wina… słownika? Gdy np. wspominam moje wędrówki z "Obywatelem", to często myślę o "słowniku". Najprzykrzejsze sceny na początku opowieści grałem ja. Upokarzające . Człowiek, którego grałem, co chwilę dostawał "po głowie" - od życia, od ludzi, od sytuacji. Był prawdziwie "poniewierany" przez los, choć pewnie także i przez swoją akuratność, niechęć do wychylania się - dużo by mówić. Ale gdy potem czytam, że pierwsze pół filmu to są skecze, to myślę, że ten, który to napisał, na pewno się nie wzruszył. Albo nie zna pojęcia "skecz". To Adolf Dymsza był od skeczy. I Sempoliński. I Lopek Krukowski. I kilku innych. Jest więc jeszcze inna kwestia: czy to ja się rozmijam z nową wrażliwością? Czy może samo wzruszenie trzeba by na nowo zdefiniować?

Notowała: Maria Malatyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska