MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Odkrył tajemnicę ostatniego lotu Halifaxa

Halina Gajda
Halina Gajda
Aleksander Gucwa z Sękowej przez 35 lat gromadził fakty, dokumenty i szczątki samolotu, który w 1944 roku wracał znad walczącej w powstaniu Warszawy i został zestrzelony nad Banicą. Dotarł do rodzin polskich lotników, które były przekonane, że bliscy zginęli nad Adriatykiem, a ich szczątki pochłonęło morze. Dzisiaj mogą zapalić znicz przy pomniku poległych.

Niemal 35 lat zajęło Aleksandrowi Gucwie wyjaśnienie zagadki katastrofy samolotu Halifax, który w sierpniu 1944 roku rozbił się w Banicy koło Krzywej. Piloci, przez lata uważani za zaginionych na Adriatyku, znaleźli właściwe miejsce w historii, ale i godny spoczynek. - Domknął się nasz epizod w historii Powstania Warszawskiego - mówi z zadumą.
Za kilka dni, w 72. rocznicę katastrofy, pojedzie do Banicy, by na miejscu, gdzie roztrzaskała się maszyna, zapalić siedem zniczy, po jednym ku pamięci każdej z ofiar.

Szkolna konferencja była początkiem

Wszystko zaczęło się w 1973 roku.
- Przyjechałem do szkoły w Krzywej, na konferencję nauczycieli. Takie spotkania były wtedy niezwykle popularne - opowiada. - Od razu zainteresowała mnie sterta złomu za budynkiem. Był dziwny, bo złom na wsi to raczej garnki, kawałki metalu, czasem rurka. A tam kawałki blachy, niczego nie przypominające.

- Na moje zdziwienie ówczesna kierowniczka szkoły Maria Janik odpowiedziała, że owszem, zorganizowali zbiórkę, że dzieci przyniosły te dziwne elementy z lasu, z miejsca, gdzie dawno temu rozbił się samolot - wspomina.

Ciekawość wzięła górę, zaczął myszkować, gdzie się tylko dało - pytał ludzi, szukał materiałów, dokumentów, wspomnień. Zajęcie trochę jak dwanaście herkulesowych prac, tym bardziej że dla historyków temat był oczywisty - tragedia samolotu miała początek nad Olszynami, gdzie rzekomo na skutek ostrzału maszyna straciła skrzydło i niejako siłą rozpędu doleciała do Banicy, gdzie ostatecznie się rozbiła. Ów samolot to Liberator, który wystartował z bazy w Brindisi we Włoszech, by nieść pomoc walczącej w powstaniu Warszawie.

Owocne studenckie eksploracje

Przełomem był 1994 rok, gdy do Banicy przyjechało dwóch studentów historii Uniwersytetu Warszawskiego, którzy przeszukali miejsce katastrofy i znaleźli tabliczkę znamionową. Wtedy historia uchyliła nieco rąbka tajemnicy. Okazało się, że las kryje szczątki samolotu Halifax, który wystartował z bazy we Włoszech. Z Olszynami miał tyle wspólnego, że podobnie jak Liberator, dokonywał zrzutów z pomocą dla powstańców. Tabliczka była punktem wyjścia i swoistą motywacją, by szukać dalej. Tym bardziej że na wzgórzu w Krzywej, tuż przy drodze, stał pomnik pamięci lotników.

- Tyle tylko, że napis na nim głosił, iż byli nieznani z imienia i nazwiska, a sama katastrofa wydarzyła się we wrześniu 1944 roku - opowiada.

Pewna była tylko jedna informacja. Mianowicie o tym, że zanim samolot rozbił się, wyskoczył z niego jeden z lotników. Nie otworzył mu się jednak spadochron, zginął na miejscu.
- Okazało się, że tym, który próbował się ratować, był kapitan nawigator Franciszek Omylak - dodaje.

Na miejscu katastrofy szybko pojawiły się niemieckie patrole. Okupant nakazał zebranie szczątków pilotów do jednej trumny. Kapitan Omylak, znaleziony kawałek dalej, został pochowany do innej. Pochówek podczas wojny to drobny szczegół. Okazał się jednak kluczowy dla całej sprawy. Jeden z historyków-amatorów uznał bowiem, że dwie trumny oznaczają dwóch pochowanych.
- Ponieważ w Olszynach znaleziono ciała tylko pięciu lotników, uznał, że to jedna i ta sama załoga - opisuje.

Królewskie lotnictwo dało potwierdzenie

Od 1994 r. historią zestrzelenia Halifaxa zajmował się Tomasz Sikorski z Warszawy i dr hab. Andrzej Olejko z Uniwersytetu Rzeszowskiego, dając podwaliny do prawdziwej historii zestrzelenia maszyny. Dziesięć lat temu w miejscu katastrofy pojawił się dr Krzysztof Wielgus z Politechniki Krakowskiej. Zebrał szczątki samolotów z Banicy i Olszyn. W muzeum Królewskich Sił Lotniczych RAF w Londynie przeprowadzona została szczegółowa ekspertyza.
- Ostatecznie potwierdziła, że zestrzelony w Banicy samolot to Halifax, a zestrzelony bombowiec w Olszynach to Liberator - dodaje.

Udało się też dokładnie ustalić z imienia i nazwiska członków załogi. Mimo iż od katastrofy minęło kilka dekad, miało to ogromne znaczenie. Gdzieś w świecie żyli przecież potomkowie tych ludzi. Przez lata utrzymywani w przekonaniu, że samolot rozbił się nad Adriatykiem, a szczątki pochłonęło morze. Taką wiadomość przekazało im bowiem dowództwo RAF-u.

- Gdy poszperałem głębiej, okazało się, że podczas lotu, w maszynie zepsuło się radio, a ponieważ załoga długo nie podawała informacji o swoim położeniu, uznano, że wpadła do wody - opisuje.

Rodzinne poszukiwania na obu półkulach

Za punkt honoru postawił sobie dotarcie do żyjących członków rodzin. Mozolne szukanie, niczym igły w stogu siana, o dziwo przynosiło efekty. Pomocny okazał się internet, w wirtualnej sieci umieścił zebrane materiały. W grudniu 2008 roku, jako pierwsza, z Australii, odezwała się córka kapitana Franciszka Omylaka. Wzruszona - ojca nigdy nie poznała, bo przyszła na świat, gdy ten był na wojnie - udostępniła kontakt do reszty rodziny.

- Dzięki niej dotarłem do rodzin pozostałych sześciu lotników - chwali się. Reakcje wszędzie były takie same - zaskoczenie, a potem wzruszenie i wdzięczność. Tym bardziej że rozrzuceni po świecie, po bliskich mieli tyle, co po katastrofie wysłał im RAF. Zazwyczaj były to drobne rzeczy osobiste, pamiątki, które mieli przy sobie na froncie. Osobną kwestię wciąż stanowił pochówek.
- Wiedziałem, że na początku lat osiemdziesiątych ekshumowano mogiły lotników i przeniesiono je do brytyjskiej kwatery na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Tyle tylko że szczątki z Banicy dołączono do tych z Olszyn - opowiada.

Zebrane materiały i dokumenty potwierdzone przez Królewskie Siły Lotnicze sprawiły, że na mogiłach pojawiły się stele z właściwymi nazwiskami, datami i stopniami wojskowymi.
- Po jednej stronie leżą lotnicy z Liberatora z Olszyn, a po drugiej ci z Halifaxa - mówi.

Nowy pomnik stanął też w Banicy. To tam spotkały się rodziny lotników.
- Przez blisko 70 lat załoga Halifaxa była bezimienna. Teraz rodziny mają miejsce, by spotkać się i oddać cześć bliskim - dodaje cicho.

Historia wpisana w życiorys

Niedawno w potoku w Wołowcu odnalazły się drzwi wejściowe od Halifaxa.
- Nie ma w tym nic dziwnego, bo szczątki samolotu rozsypały się po okolicy. Mieszkańcy przez lata zbierali je, wykorzystując często w gospodarstwie - dodaje. - Bieda wymuszała szukanie rozmaitych rozwiązań, przydawała się każda śrubka - podkreśla.

Wszystkie szczątki trafiły do Muzeum Lotnictwa Polskiego do Krakowa. Po dokładnych badaniach zostały zwrócone do gminy Sękowa. Dwadzieścia skrzynek wypełnionych szczątkami samolotu czeka na miejsce na ekspozycję.

Aleksander Gucwa nie zamierza spocząć na laurach.
- W końcu rodzinna tradycja do czegoś zobowiązuje - uśmiecha się. - Miałem czterech wujków, braci mojej mamy, którzy służyli w I Pułku Strzelców Podhalańskich w Nowym Sączu. Trzech z nich zginęło w czasie wojny - jeden podczas obrony Modlina, drugi na Kresach Wschodnich. Trzeci wrócił do domu i wstąpił do Armii Krajowej. Trafił do Auschwitz. Tam zginął - opowiada.

Czwarty, ojciec chrzestny Aleksandra, został ciężko ranny pod Lwowem. Wrócił w rodzinne strony i wstąpił do AK, a po śmierci został pochowany pośród żołnierzy poległych podczas pierwszej wojny światowej.

-Teraz zamierzam zinwentaryzować na fotografiach cmentarze pierwszowojenne w Galicji Zachodniej - zdradza.

Bynajmniej nie z myślą o książce, tych jest przecież już wiele na rynku, lecz o indywidualnej wystawie.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska