MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Na dobrą nowinę, nadzieję, czekają i biedni i bogaci, chorzy i zdrowi...

Marta Paluch
Salezjanin, o. Adam Parszywka
Salezjanin, o. Adam Parszywka fot. Anna Kaczmarz
Salezjanin, o. Adam Parszywka pełnił swoją misję m.in. w brazylijskich fawelach. Zobaczył wśród biedoty prawdziwą radość z Bożego Narodzenia.

Ojciec czeka na te narodziny?
Bardzo. Święta zawsze mi się kojarzyły z pierwszą gwiazdką, z czasem przyjścia tego małego, bezbronnego niemowlęcia...

To czekanie duchownego?
Czekam jako ksiądz, na spotkanie z wiernymi, by przekazać im tę wielką prawdę. Choć oczywiście to ciepło, które zapamiętałem z Bożego Narodzenia jako dziecko, nadal we mnie jest i chcę się nim dzielić.

Pytam, bo wyobrażenie narodzin w stajence jest takie dziecięce. Przecież On się nie rodzi co roku…
Nie rodzi się, ale ja przeżywam tę tajemnicę co roku. Ona niesie z sobą potężny ładunek miłości, takiej fundamentalnej. To sprawia, że nawet niewierzący chętnie obchodzą te święta. A klimat ubożuchnej stajenki przemawia do nas nawet w bardzo bogatych domach.

Narodziny Jezusa wciąż dają nadzieję?
Tak. Szczególnie ludziom biednym, na marginesie. Proszę zauważyć, że Bóg przychodzi na świat na peryferiach - rodzi się odepchnięty przez ludzi, na obrzeżach miasta, wśród biedaków. Przychodzi na peryferie życia człowieka. O takich biedakach mówił świętej pamięci brazylijski biskup Helder Camara: "Nigdy nie buduję stajenki, bo kiedy wychodzę, idę do mojej parafii, widzę ludzi, którzy w niej żyją na co dzień. Znajduję małe dzieci wśród kur, świń, w barakach z blachy falistej. Dla mnie to jest stajenka, tam Chrystus się rodzi, i tam Go znajduję". Jako misjonarz mogę potwierdzić te słowa. Sentencję "słowo stało się ciałem" rozumiem właśnie w ten sposób: Jezus od swoich narodzin przyjął kondycję biedaka, niezrozumianego i odepchniętego. Dlatego dla mnie Boże Narodzenie jest czasem, kiedy szczególnie o tym należy pamiętać. O tych, którzy żyją na marginesie. Tak jak On.

Ksiądz poznał tę nędzę osobiście.
Pracowałem w brazylijskich fawelach, wśród ludzi, dla których ta wspomniana stajenka jest codziennością. Pamiętam, kiedy tuż przed świętami dostawaliśmy paczki: olej, ryż, mąkę, banany. Były. Nigdy nie zapomnę widoku tych dzieci, które składały dary w jednej kupie, wyznaczały strażników, i odnosiły po dwóch, w ratach, te paczki do domu. Śpiewały, cieszyły się, tańczyły… Ile tam było radości! Nie wiem, czy w Polsce znalazłbym dziecko, które tak by się cieszyło z komórki czy z tableta, jak te biedaki z faweli ze zgrzewki ryżu. W swojej dzielnicy były bohaterami tygodnia. To była ich dobra nowina, choć nie zawsze nawet wiedziały, kim jest Jezus, może nawet ich rodzice nie byli tego świadomi. Ale to dobro, wędrujące od anonimowych osób z Belgii, Włoch trafiało je w samo serce. Myślę, że inicjatorem tego dobra jest właśnie Jezus w stajence.

W dzielnicach nędzy Jezus dla ludzi cokolwiek znaczy?
Tak. Mają już w życiu tak źle, że nieraz mówią: Chyba tylko cud, tylko Bóg mi pomoże. Mimo tego, że na co dzień otacza ich brud, smród i ubóstwo, nadzieja związana z Bogiem w nich nie zgasła. Wiedzą, że ich życia nie zmienią ani władze, często skorumpowane, ani gangi, ale właśnie On. Wiem, to brzmi jak slogan...

Zdarzyło się Ojcu widzieć taki cud, taką przemianę w człowieku z dzielnicy nędzy?
Widziałem, i to nieraz. Jeden z moich kolegów, misjonarz z Niemiec, po pasterce Bożego Narodzenia w swojej parafii, poszedł do faweli, do dzielnicy handlarzy narkotyków. Była tam dziewczyna, może 17-letnia, dilerka, która za każdym razem atakowała go słowami: Po co tu przychodzisz? Nie masz czego szukać! Ale gdy doszło do bójki między dilerami, i ktoś próbował tego księdza zastrzelić, zasłoniła go własnym ciałem. Umierała mu na rękach i powiedziała, soczyście przedtem przeklinając: "Bardzo cię kocham". Bardzo nas to poruszyło. Okazało się, że jego miłość nie trafiała w próżnię, choć mogło wydawać się inaczej. To pokazuje, że zejście z nią na peryferie, gdzie największym niedostatkiem jest jednak brak miłości, budzi miłość bez granic. Dla mnie to znak, że warto próbować, warto kochać, i Chrystus od swojego narodzenia nas tego uczy.

Może dlatego wierzą, bo gdyby nie wiara, toby oszaleli?
Można na to patrzeć dwojako. Z jednej strony, są tak beznadziejnie biedni, że Bóg daje im jedyną nadzieję, tak jak w marksizmie: byt określa świadomość. Ale ja patrzę na to inaczej: oni mają więcej czasu na rozmyślanie, zastanowienie się, dostrzeżenie prawdziwych wartości, jak bliskość. I nie tylko dlatego, że bez bliskich by zginęli. My, żyjący dostatnio, często próbujemy kupić miłość. A raczej: wrażenie miłości.

To chyba nie jest aż takie proste, że bieda uczy kochać.
Może nie. Ale gdy jadę pracować do dzielnic nędzy, doświadczam miłości bardzo intensywnie. I to nie dlatego, że im coś daję, bo nie zawsze przyjeżdżam z darami. Czasem nic nie mam i o nic mnie nie proszą. Ostatnio byłem tam po Światowych Dniach Młodzieży, w 2013 roku, i dostałem od nich tyle nadziei... Liczyło się to, że słońce świeci, że zaparzę kawę, wypijemy ją razem... Czasem tylko to się liczy. Chociaż nie zawsze jest idylla. Bywało i tak, że zostałem napadnięty.

Kiedy?
Jechaliśmy autobusem w biednej dzielnicy, tuż po ŚDM. Dwóch młodych ludzi z bronią weszło do autobusu i jak w filmie zawołali: oddawać portfele! Jednocześnie, widziałem ogromny strach w oczach tych chłopców: bali się, żeby nie musieli użyć tej broni. Nawet gdyby udało mi się ich obezwładnić (taka myśl przeszła mi przez głowę), to przyznaję szczerze: nie oddałbym ich w ręce policji. Nie chodzi o to, żeby pobłażać, ale... oni urodzili się tak biedni, bez niczego. Spróbowałbym ich zaprosić do Polski, może żeby dać im trochę lepsze życie. Wiem, że to piękny plan, a takie często nie wychodzą. Ale… jestem księdzem, i mam dawać dobro, i kropka. Nawet jeżeli uda się raz na sto.

Gdy się nie udawało, tracił Ksiądz nadzieję?
Traciłem. Chłopcy z ulicy - Dawid bez jednego zęba (świetnie grał w piłkę), Josuel, którzy pomagali mi w ośrodku, sprzątali, zmywali, byli jak domownicy i przyjaźniliśmy się. I pewnego dnia wraz z kolegami okradli dom, wynieśli nawet kuchenkę gazową. Bardzo mnie bolało. Na początku nie chciałem tam wracać, miałem "doła" przez jakiś tydzień. A potem... oni zaczęli wracać. Trochę kręcili, że to nie oni, że wtedy wyszli wcześniej... Wrócili, bo nie mieli miejsca, gdzie by im było lepiej. A ja zacząłem na nowo wyposażać kuchnię. Zrozumiałem, że proces ich powrotu na dobrą drogę nie przebiega tak szybko, jak bym chciał.

Myślałam, że Ojciec mi powie o powieszonej przez kolegów, ciężarnej dziewczynie...
To była drastyczna historia. Ona chciała odejść z gangu, miała nadzieję na lepsze życie. Ciężko to przeżyłem. Ale powiem pani, że po tym okrutnym morderstwie, kiedy przyszedł do mnie jeden z zabójców, nie wydałem go policji. Problem w tym, że w tym środowisku policja współpracuje z gangami, i pójście do nich będzie wyrokiem na niego i dla mnie: musiałbym stamtąd uciekać. Ktoś może powiedzieć, że to współudział, ale wiedziałem, w jakiej sytuacji znalazł się ten chłopak. Został zmuszony przez gang, żeby uczestniczyć w zabójstwie, inaczej sam by zginął. To brutalny świat, czasem trudno nam zrozumieć…

Co zrozumieć?
Że nędza rodzi jeszcze większą nędzę. Moglibyśmy zapytać: jak to się dzieje, że człowiek pije brudną wodę z kałuży jak zwierzę? Ale my nie czujemy jego pragnienia. Tego, co go zmusza, żeby klęknął przed kałużą na ulicy. Takie sceny rozgrywają się w dzielnicach nędzy codziennie. To powinno być dla nas wyrzutem sumienia. Właśnie w Boże Narodzenie powinniśmy pomóc tym, których bieda zabija. Żebyśmy mogli powiedzieć potem: przez nas Bóg się rodzi w ich fawelach i dzięki nam mogą podnieść swą godność z kolan.

Skąd Ojciec czerpał nadzieję w takich warunkach?
Za każdym razem tym odniesieniem był Jezus i dar Jego bezgranicznej miłości. Za każdym razem potrafiłem z niej czerpać siłę. Mam też głębokie przekonanie, że dobro komuś dane do nas wraca. Proszę zauważyć: Jezus przychodzi na świat jako małe, nagie, bezbronne dziecko. Mówi do nas: Potrzebuję twojej pomocy i miłości. Jeśli mi nie pomożesz, umrę. Rodzi się poza miastem, na peryferiach Betlejem, w cichości, bez konferencji prasowej, z pominięciem hierarchii kapłanów, dyplomatów.

Bóg marginesu?
Można tak to nazwać. I On mówi: chcę być kochany. A kiedy umiera: znowu nagi, poza murami Jerozolimy, daje nam przekaz: Kochałem cię tak, że oddałem wszystko co miałem, swoje życie. Rodzi się nagi i umiera nagi, jakby wskazywał: To człowiek, tylko on sam i jego serce się liczą. Liczy się to, co zostaje, gdy zerwiemy z siebie wszystko. W mojej prostej teologii to sprowadza się do jednego: człowiek i Bóg chcą kochać i być kochani. W tym jest zawarty sens naszej wiary: przyjdź, pochyl się nade Mną. To właśnie nam mówi Jezus w stajence.

I ma nadzieję, że my Mu tę miłość damy.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska