MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Motyka: 30 tysięcy i samochód [WYWIAD CZ. II]

Bartosz Karcz
fot. Andrzej Banas
- Jabłoński powiedział mi, żebym oddał pieniądze w Chorzowie, bo w Wiśle dostanę tyle samo, a w dodatku fiata i mieszkanie - wspomina Marek Motyka.

Czytaj także:Motyka: Piłka nożna stała się dla mnie ucieczką od ojca alkoholika [WYWIAD, CZ. I]

Marek Motyka. Poniżany w szatni [WYWIAD CZ. III]

- W 1976 roku trafił Pan do Hutnika. Jak Pan się odnalazł w Krakowie po przeprowadzce do dużego miasta z Żywca?

- W tym Hutniku to trochę zderzyłem się z rzeczywistością. Jeszcze w Żywcu spokojnie sobie kiwałem rywali, a tutaj już tak łatwo nie było, bo przyszło mi grać na starych ligowych wyjadaczy. Sprowadzili mnie na ziemię i uświadomili mi, jak wiele pracy jeszcze przede mną. Wyszło mi to na dobre, bo trochę mi już syfon w głowie bulgotał. A co do aklimatyzacji, to był to dla mnie trudny czas. Miałem duże oparcie w Waldku Koconiu. Uratowało mnie natomiast to, że atmosfera w Hutniku była bardzo dobra. Takich chłopaków jak ja było więcej. Np. Jasiu Stokłosa z Kalwarii. Huta stwarzała piłkarzom bardzo dobre warunki. Pamiętam, jak pierwszy raz zaprowadzili mnie do Huty, wtedy im. Lenina. To dla mnie, chłopaka z Żywca był szok. W samym mieście czasami się gubiłem, ale z chłopakami powoli przyzwyczajaliśmy się. Mieliśmy cały czas tę samą drogę z hotelu na os. Szkolnym na stadion. W tym hotelu była taka pani, którą nazywaliśmy "Sucha". Pilnowała nas niesamowicie. Jak tylko ktoś próbował wychodzić, zaraz wołała, żeby wpisać się, gdzie się idzie, o której się wróci. Wszystko meldowała w klubie, nie można było np. sprowadzać dziewczyn. Byliśmy trzymani krótko. W Hutniku mnie zaakceptowali, choć uświadomili mi szybko, że jestem dopiero kandydatem na piłkarza. Postępy jednak robiłem dość szybko. Z czasem stałem się nawet ulubieńcem trybun na Suchych Stawach. Po meczach kibice ciepło się do mnie odnosili. Wzięło się to stąd, że na tej mojej prawej stronie lubiłem kiwać, atakować. I często po moich akcjach wrzucałem piłkę w pole karne, a tam Józek Konieczny robił resztę, walił głową bramkę za bramką. W Hutniku miałem satysfakcję, że przyczyniłem się do powrotu tej drużyny do ówczesnej II ligi. Pamiętam też mecze z Górnikiem Zabrze w Pucharze Polski, w których wypadłem bardzo dobrze. Był jeszcze obóz w Zakopanem, w którym graliśmy sparing z reprezentacją Polski. Wypadłem w nim na tyle dobrze, że kto wie, czy gdybym nie poszedł do ekstraklasy pół roku wcześniej, to może pojechałbym nawet na mistrzostwa świata do Argentyny. Takie sygnały ze strony trenerów kadry miałem.

- W końcu do tej ekstraklasy jednak Pan trafił, przenosząc się do Wisły. Pamięta Pan pierwszy swój kontakt z tym klubem?

- To było jeszcze w Żywcu. Zacznę od tego, że w moich młodych latach często zdarzało się, że zawodnicy BKS-u Bielsko-Biała przyjeżdżali do Żywca i bawili się w lokalu Polonia. Patrzyłem zza firanki, jak oni balują i marzyłem nie tyle o takich zabawach, co o tym, żeby kiedyś i mnie tak powodziło się jak im. Mieli mieszkania, samochody, pieniądze, rządzili w mieście. Później do Żywca przyjechała na obóz Wisła i też jedli śniadania, obiady i kolacje w tej Polonii. Chodziłem na ich treningi, oglądałem w akcji Garleja, Płonkę, Kapkę. Ta Wisła w Żywcu to była sensacja. Byłem w szoku, że takich piłkarzy mogę zobaczyć z bliska. I to był mój pierwszy bezpośredni kontakt z "Białą Gwiazdą".

- A później nie za bardzo do tej Wisły chciał Pan iść...

- To nie tak. Jeszcze gdy grałem w Hutniku, miałem wiele propozycji. Dobrze czułem się jednak i w tym klubie, i w Krakowie. Z czasem poumierała mi rodzina w Żywcu. Został tam tylko ojciec, którym mimo wszystkich negatywnych wspomnień, musiałem się opiekować. W Krakowie tymczasem poznałem dziewczynę, ożeniłem się. Czułem się pod Wawelem znakomicie. Wisła rozmawiała ze mną już pół roku przed tym, gdy do niej ostatecznie trafiłem. Mogłem tam przejść, ale się zawahałem. Owszem, byłem wyróżniającym się zawodnikiem Hutnika, ale pamiętajmy o tym, kto grał w Wiśle. Antoni Szymanowski na prawej obronie, Henryk Maculewicz, Zbigniew Płaszewski, Krzysiek Budka. Gdzie ten Motyka w takim towarzystwie miał grać? Ale w tę Wisłę byłem zapatrzony. Gdy byłem w Hutniku, chodziłem na jej mecze. Siadałem tak, żeby z bliska obserwować grę Antka Szymanowskiego. To dla mnie była ikona, chciałem grać tak jak on. Wzorowałem się na nim. I teraz dostaję propozycję z Wisły, do której chciałbym przejść, ale jest tam ten Antek, więc szanse na grę są niewielkie. Działacze Wisły też początkowo nie naciskali za mocno, bo mieli dobrych piłkarzy w składzie, a ja mogłem być w tamtym czasie tylko dublerem. Tylko że mnie taka rola nie za bardzo odpowiadała. Nie chciałem siedzieć na ławce. W kadrze młodzieżowej grałem wtedy z Albinem Mikulskim, który polecił mnie do Ruchu Chorzów. Pojechałem do niego do domu, poszliśmy do klubu, zobaczyłem stadion, spodobało mi się. W Ruchu pokazali mi blok, w którym mam mieszkać, dali mi talon na ładę. Prezes zapytał mnie, ile chcę dostać pieniędzy. Trochę na odczepnego rzuciłem kwotę 30 tysięcy złotych. Prezes otworzył sejf, wyciągnął parę rulonów banknotów, dał mi je i podsunął kartę do podpisu. Tak mnie zaskoczyli, że podpisałem, wziąłem pieniądze i pojechałem z nimi do Żywca. Babcia, jak zobaczyła te pieniądze, to nie wiedziała, co zrobić. Kobieta w życiu tylu pieniędzy naraz nie widziała. Szukała po całym domu, gdzie je schować. W końcu wsadziła je do skrzyni, która leżała pod jej łóżkiem. Po tym wszystkim wróciłem do Krakowa i poprosiłem prezesa Hutnika, pana Bolesława Szkutnika o spotkanie. Wziął mnie do siebie, a ja mu mówię, że przyszedłem, bo chcę się pożegnać. On popatrzył i mówi: "No tak, wiem, idziesz do Wisły". A ja na to, że nie do Wisły tylko do Ruchu. W prezesa jakby piorun strzelił. "Gdzie? Do jakiego Ruchu?" - zaczął krzyczeć. Trzeba pamiętać, że on miał problem, bo w ówczesnych strukturach polskiego sportu Hutnik i Ruch podlegały pod hutnictwo. Nie chciał zatem podpaść w tym resorcie. Z drugiej strony była milicja i prezes Jabłoński, który nie życzył sobie, żeby jakikolwiek utalentowany chłopak z województwa krakowskiego odchodził gdzie indziej. Szkutnik wysłał mnie zatem do naczelnego dyrektora Huty im. Lenina. W tym samym czasie zadzwonił na Wisłę do Snopkowskiego i Michaliszyna, żeby jak najszybciej przyjechali do Huty, bo im Motyka za chwilę do Ruchu ucieknie. Zjawili się błyskawicznie. Wychodzę więc od tego dyrektora, a oni już tam stoją i pytają, co ja wyprawiam? No to ja im tłumaczę, że w Wiśle nie mam szans na grę. Widzieli, że będzie problem, żeby mnie przekonać, więc zadzwonili do prezesa Jabłońskiego, a ten kazał im mnie natychmiast przywieźć na Wisłę. Rozmowa z prezesem toczyła się już w cztery oczy. Na początek zapytał mnie, co mi daje Ruch? Tłumaczę więc mu znowu, że to nie chodzi o pieniądze, tylko o to, że ja chcę grać, a w Wiśle będzie mi o to ciężko. Jabłoński wysłuchał, ale znów pyta: "Ile ci dają?". Mówię więc, że 30 tysięcy. A on na to, żebym oddał te pieniądze, bo w Wiśle dostanę tyle samo, a w dodatku fiata i mieszkanie. Rozmowę zakończył kategorycznym stwierdzeniem, że będę grał w Wiśle, a nie w Ruchu. Co było robić, pojechałem do Żywca i zadzwoniłem do pana Dzielonga z Ruchu, który pilotował moją sprawę, żeby też tam się zjawił. Przyjechał, pyta po śląsku, co się stało? A ja mu mówię, że muszę mu pieniądze oddać. Chłop tak się zdenerwował, że aż zaczął się dusić. Okazało się, że ma astmę. Gdy już doszedł do siebie, pyta mnie, jak, dlaczego, co się stało? To ja mu mówię, że idę do Wisły.

- No dobrze, ale przecież podpisał Pan już kartę w Chorzowie.

- Zwaliłem wszystko na żonę, że nie chce się ruszać z Krakowa. Ruch zachował się fair, nie wyciągnął tego argumentu z kartą i nie robił problemów, żebym grał w Wiśle. Dlatego klub z Chorzowa zawsze później szanowałem.

Jutro część 3.
- Mój problem polegał na tym, że Lenczyk po powrocie do Polski zrezygnował z Adama Musiała. Jak się miałem wkrótce przekonać, oznaczało to, że mam przerąbane w szatni Wisły.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtube'ie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska