MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mimo biedy zwierzęta są tu szczęśliwe

Magda Hejda
archiwum prywatne
Kajtek ma 9 lat. Był najmniejszy z miotu - taka sierotka, ale wyrosło z niego wielkie, kudłate psisko. To niejedyne zwierzę pani Ani.

Niektórzy ludzie uważają, że skoro mieszkam w takich warunkach z dwojgiem dzieci, to powinnam się Kajtka pozbyć. Ja tak nie potrafię - mówi Ania. - On kilka razy uratował mi życie. Jestem po operacji gruczolaka przysadki. Kiedyś mąż wychodził do pracy, a ja zemdlałam w drugim pokoju. Kajtek nie pozwolił mu wyjść, zaciągnął go do mnie. Zawsze gdy mdlałam, to alarmował bliskich. Tak samo, kiedy byłam w ciąży z Basią. Mąż poszedł na nocną zmianę do pracy, a ja we śnie dostałam potężnego krwotoku. Kajtek wylizywał mi twarz i tarmosił tak długo, aż mnie obudził. Wezwałam pogotowie, to było półtora miesiąca przed terminem porodu. Gdyby nie on, nie byłoby mnie ani Basi. Ciążę udało się podtrzymać miesiąc. Ludzie mówili - oddaj go, nie wiadomo jak zareaguje na dziecko. Straszyli mnie, a on wylizywał małej nóżki i pilnował jej.

Na bruku z psem i długiem
Ania mieszka w małym miasteczku w Małopolsce. Ma synka i córkę. Dzieci cierpią na przykurcze ścięgien Achillesa, młodszy Filip ma łagodniejszą formę autyzmu, lekarze mówią, że to prawdopodobnie zespół Aspergera. Kilka miesięcy temu mąż wyprowadził się z domu, wychowuję dzieci sama. Pod opieką ma jeszcze dwa duże psy i cztery przygarnięte koty. Zanim urodziły się dzieci, pracowała, mąż też.

Wzięli kredyt, kupili 60-metrowe mieszkanie, zdecydowali się na psa. Potem zaczęło się wszystko psuć. Ona straciła pracę, przestali spłacać raty. Ania spodziewała się dziecka, mimo to komornik zajął mieszkanie. Wylądowali na bruku z olbrzymim długiem i z psem.

- Wyprowadziliśmy się dobrowolnie, komornik sprzedał nasze mieszkanie za 120 tys., z czego 50 tys. zainkasował jako prowizję. Zajmował też część zarobków męża, na życie zostawało nam 500 złotych - mówi Ania.

Zamieszkali w ruderze z psem, potem urodziła się Basia i Filip. W pokoju z kuchnią jest wilgoć, grzyb, spróchniałe okna i podłoga, resztki starej wykładziny. Mama Ani wykupiła to mieszkanie od gminy.

- Staram się powoli coś robić, kupiłam baterie do umywalki, muszlę klozetową, szafki kuchenne i wykładzinę, z pensjonatu dostałam szafę i łóżko, kabinę prysznicową - wylicza Ania. - Dostaliśmy brodzik i okna ze "Szlachetnej Paczki", darczyńca obiecał, że wstawi je w drugiej połowie września. Trudno mi coś odłożyć, jestem na zasiłku opiekuńczym, bo muszę z synkiem chodzić na rehabilitację. Zasiłek rehabilitacyjny i pielęgnacyjny to 1500 złotych, mąż zarabia najniższą pensję, wyprowadził się, ale pomaga w utrzymaniu dzieci.

Nierozłączni z Pysią
Filip jest bardzo związany z Pysią, to suczka w typie boksera. - Przygarnęliśmy ją zimą, dwa lata temu, była zagłodzona. Potem okazało się, że przyszła tu, bo właściciel sprzedał sąsiadom jej szczeniaka. Był mróz poniżej - 20 stopni, a ona leżała pod ławką. Karmiłam ją, przenocowałam na korytarzu, bo bałam się, że zamarznie - mówi Ania. - Sąsiad powiedział mi, kto jest jej właścicielem. Przyszedł po nią, ona gdy go zobaczyła, schowała się za mnie - wspomina Ania. Zabrał sunię, a ja z mamą i siostrą buczałyśmy równo. Dowiedziałyśmy się, że mieszka w kojcu, nie ma budy, śpi pod przyczepą.

- To krótkowłosa suczka w typie boksera. Postanowiłam dogadać się z właścicielem. On chciał zarabiać na szczeniakach, ale jak okazało się, że za pokrycie trzeba płacić, zaczął dopuszczać do niej kundle. Rodziła szczeniaki, które nie przypominały bokserów. Przekonał się , że to marny biznes i chciał się jej pozbyć. Uzgodniliśmy, że ją zabierzemy. W nocy mąż wyszedł z Kajtkiem i dzwoni do mnie: chodź tu i zobacz. Zeszłam na dół, a tu Pysia. Mimo że była zima, zrobiła podkop i uciekła do nas.

Od razu przylgnęła do Filipa, a on do niej. Przy Pysi zrobił duże postępy. Zaczął się do niej przytulać, a potem do nas. Pierwsze zdanie powiedział do niej. Siostrze nie da chipsa, a Pysi i owszem. Mówi do niej Pysia o! słodka! On kocha Pysię, a ona pilnuje go jak pies obronny. Kajtka i kotów do pokoju nie wpuszcza - opowiada Ania.

Koty znajdy
Mama Ani mieszka z drugą niepełnosprawną córką, wynajmuje pokój z kuchnią na przedmieściach. - Tam jest dużo kotów i ludzie notorycznie je mordują, choćby łopatą - mówi Ania. - Mama dokarmia je na balkonie. Kiedyś przyszedł do niej maluch, myślała, że kociak nie ma oczu, bo tak były zaklejone ropą. Zabrałyśmy go do lekarza, dostawał antybiotyki i udało się! Biduś widzi. Mama pomaga mi w utrzymaniu psów i kotów. Tato jest ze wsi, ale też kocha zwierzęta - przyznaje Ania.

Kiedyś kobieta znalazła w szopie dwoje kociąt.

- Karmiłyśmy je mlekiem co trzy godziny, ogrzewałyśmy butelkami z ciepłą wodą. Przeżyła tylko jedna, nazwałam ją Mała. Do pustostanu obok nas ktoś wrzucił przez okno małą kotkę. Poszłam z Kajtkiem na spacer i on usłyszał jej płacz. Nie chciał ruszyć się z miejsca. Poprosiłam sąsiada, żeby otworzył to pomieszczenie. Miała sztywne tylne łapy, prawdopodobnie po upadku, a na karku paskudną ranę. Nazywamy ją Ościk, bo nie chowa pazurków w tylnych łapach. Kicię miał w kieszeni lump, była malutka, wypadała mu na ziemię, on ją maltretował. Płakała całą noc, poszłam po nią, ale gdy "kiciałam", to ona milkła, wzięłam latarkę i odkopałam ją w tych śmieciach, była przerażona, pogryzła mnie. Lekarz powiedział, że trzeba ją obserwować, no i została u nas. Mamy superweterynarza, za znajdki nie liczy nic, albo tylko za lekarstwa - dodaje Ania.

Trzeba pomóc
Kajtkowi na brzuchu urósł wielki guz, Ani tym razem nie było stać na operację. Pomogło Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, a niezawodny pan doktor policzył jak zwykle ulgowo i po zabiegu przywiózł Kajtka do domu swoim samochodem.
Ludzie często nie dbają o swoje zwierzęta, porzucają je z byle powodu. Ania, mimo że ma dziecko niepełnosprawne, mieszka w klitce wymagającej remontu i ledwie wiąże koniec z końcem, nie pozbyła się starego psa i uratowała życie kilku znajdom.

- Tej kobiecie trzeba pomóc - mówi Beata Porębska z KTOZ. - Po wizycie u Ani przekonałam się, że najbardziej brakuje jej kogoś, kto bezinteresownie pomógłby w remoncie. Sama zgromadziła trochę rzeczy, ale szwankuje wysłużona kuchenka gazowa, a w rozwalającym się kaflowym piecu aż strach palić. Gdyby ktoś mógł przekazać nową, albo używaną, sprawną kuchenkę, żeliwny piecyk, byłoby bezpieczniej i cieplej. Potrzebna jest farba i materiały do wyrównania ścian, ale głównie ręce do pracy.

Osoby, które od czasu do czasu chciałyby przekazać dla zwierzaków karmę, podarować swój czas i pracę, proszę o kontakt z redakcją: [email protected], albo tel. 601 47 04 40

Imiona bohaterów zostały zmienione, by ochronić prywatność dzieci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska