Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapomniana tragedia kolejarzy z Polski w Czechach

Artur Drożdżak
Zdjęcie wykonane zaraz po tragedii z 11 grudnia 1970 r.
Zdjęcie wykonane zaraz po tragedii z 11 grudnia 1970 r. ARCHIWUM
Czeska kolej upamiętni ofiary katastrofy pod Żikoninem, do której doszło 11 grudnia 1970 r. Zginęło tam 30 Polaków

Dyżurny ruchu kolei na maleńkiej stacji koło czeskiego Brna miał 45 sekund na podjęcie decyzji, która mogła ocalić życie kilkudziesięciu ludziom.

Co w tym czasie robił? Dlaczego zwlekał? Z jakiego powodu nie zareagował na sygnał o zagrożeniu? Po latach można tylko spekulować, co się w tamtej chwili działo w głowie kolejarza. Nie da się jednak ukryć, że za jego błąd życiem zapłaciło 30 Polaków.

W historii czeskich kolei wydarzyły się tylko dwie większe tragedie. W 1953 roku koło Brna zderzyły się czołowo pociągi pospieszny i osobowy, a śmierć na miejscu poniosły 103 osoby.

Siedem lat później w 1960 roku pod Pardubicami pociąg wjechał w drugi skład osobowy. W tej katastrofie kolejowej zginęło 118 osób, a rany odniosło 110.

Tragiczny 11 grudnia 1970 roku

Minęło dziesięć spokojnych lat na czeskiej kolei. Aż nadszedł 11 grudnia 1970 r. Tego dnia, na tej niewielkiej stacji kolejowej Żikonin koło Brna, ludzkie błędy i nieszczęśliwy zbieg okoliczności zsumowały się w jednym momencie. W efekcie doszło do katastrofy, w wyniku której śmierć ponieśli pasażerowie.

Stacja, choć nieduża, była ważną częścią magistrali kolejowej, która łączyła Węgry z Niemiecką Republiką Demokratyczną. Dziennie przejeżdżało przez Żikonin ponad 200 pociągów.

Ich ruch regulowano ręcznie, a sprawy przejazdów konsultowano przez telefon. Automatyka i nowoczesny sprzęt to nie była codzienność kolei w bloku państw komunistycznych.

Każde nieszczęście ma swoje przyczyny. W tym przypadku wszystko zaczęło się o godzinie 6.57 rano, gdy na posterunku kolejowym Nihov pojawił się pociąg towarowy składający się z 46 wagonów.

Do stacji Żikonin miał planowo dojechać za kilka minut, ale na miejscu okazało się, że tam stoi jeszcze inny spóźniony pociąg. Nie było dość miejsca na drugi skład, więc pracownica kolei, tzw. sygnałowa, zatrzymała pociąg towarowy przed semaforem.

Stanął on na olbrzymim, 36-metrowym, murowanym wiadukcie nad rzeczką Libochovką.

Fatalny błąd sygnałowej

O godzinie 7.08 sygnałowa puściła w tym samym kierunku i po tym samym torze co skład towarowy lokomotywę, która miała wrócić do Brna.

Sygnałowa zlekceważyła zasady bezpieczeństwa i nie potwierdziła, że pociąg towarowy minął już stację Żikonin oraz że tor jest wolny. Popełniła kardynalny błąd, bo nie miała zwrotnej, telefonicznej informacji, że pociąg towarowy odjechał.

Czteroosobowa drużyna trakcyjna w samotnej lokomotywie nie była świadoma, że przed nią ciągle jest pociąg towarowy. W efekcie najechała na tył tego składu. Była godzina 7.18. Lokomotywa pędziła wtedy z prędkością 60 km na godzinę.

Na skutek zderzenia wykoleiło się osiem wagonów ze składu towarowego, które przy okazji zatarasowały sąsiedni tor jazdy. A po nim z naprzeciwka, od strony Żikonina, pędził międzynarodowy ekspres „Panonia” relacji Budapeszt - Praga. Składał się z 12 wagonów, nowoczesnych jak na owe lata. Jeden z nich, sypialny, miał kompletne wyposażenie kempingowe: kuchenki gazowe, garnki, szafkę gospodarczą, komplet pościeli dla każdego. Podróżowało w nim 30 Polaków, członków rodzin kolejarzy, głównie z Małopolski.

Wszyscy wracali z wycieczki po Węgrzech. Zwiedzili tam turystycznie kilka miejscowości, z miejsca na miejsce przemieszczali się w kolejowym wagonie nocami. Ze względów bezpieczeństwa wagon był pilnowany przez konwojenta. Cieszyli się, że już wracają do Polski.

Tamtego dnia „Panonia” była spóźniona 20 minut, więc gnała, ile się dało. Konkretnie 80 km na godzinę.

Dyżurny zwlekał 45 sekund

Sygnałowa zorientowała się w pewnej chwili, że popełniła błąd i zadzwoniła do stacji Żikonin, by ostrzec o możliwym zagrożeniu dla innych pociągów. Telefon odebrał dyżurny ruchu i miał 45 sekund, by zatrzymać rozpędzony Ekspress nr 57 „Panonia”, ale nic takiego nie zrobił.

O 7.19 skład międzynarodowy uderzył w tarasujące mu tor wagony składu towarowego. Na skutek zderzenia lokomotywa „Panonii” zatrzymała się po kilkudziesięciu metrach, ale nie wypadła z szyn. Niestety odpadły dwa wagony, sypialny i jadalny, przyczepione bezpośrednio tuż za nią i spadły z wysokiego wiaduktu, czyli 36 metrów w dół.

W obu znajdowali się Polacy. Zginęło 30 z nich i jeden Czech. 18 osób odniosło poważne rany. Straty materialne zamknęły się kwotą 13 mln koron czeskich.

Co zadziwiające, katastrofę przeżyła załoga lokomotywy w Panonii. W pewnej chwili zauważyli, że tor jest zatarasowany przez wykolejone wagony.

Maszynista cudem ocalony

- Uskoczyliśmy, schowaliśmy się na moment i byliśmy przygotowani do zderzenia. To nas uratowało. Doznaliśmy tylko lekkich obrażeń - opowiadał po latach Jan Żemla, maszynista.

Przeżyła też drużyna trakcyjna prowadząca lokomotywę jadącą luzem.

W 2001 roku powstał w Czechach dokumentalny film o tragedii pod Żikoninem, w którym uczestnicy i świadkowie zdarzenia mówili o ogromie tragedii.

Pracownik kolei czeskich, tzw. mistrz sygnałowy Stanislav Limberk nie krył, że niczego gorszego w życiu nie widział. - Ubrania i rzeczy osobiste pasażerów wisiały na pobliskich drzewach. Mój kolega kolejarz, widząc zabitych i rannych, w jednej chwili osiwiał. Przy usuwaniu skutków awarii pracowaliśmy bez snu 28 godzin - wspominał.

Mieszkający tuż koło wiaduktu rolnik Josef Malon zapamiętał jedno, a potem drugie uderzenie, huk, trzask giętego żelastwa i pierwszy ujrzał ogrom zniszczeń.

Rzucił się na pomoc rannym. Widział zakrwawionych Polaków, którzy wydostawali się z wagonów i brodzili w potoku, wzywając pomocy.

Maszynista Żemla wszędzie widział trupy. Potem zjawiło się wojsko, które otoczyło teren katastrofy. Łez nie krył Jaroslav Tesarz, maszynista lokomotywy, która uderzyła w skład towarowy.

- Z powodu spóźnienia myśmy się znaleźli w złym miejscu i w złym czasie. Nasza lokomotywa i „Panonia” winny się minąć bez szwanku, gdyby nie były spóźnione. Gdyby… - nie kończył swojej wypowiedzi przed kamerą.

Po wypadku prokuratura postawiła w stan oskarżenia sygnałową i dyżurnego ruchu. Kobieta usłyszała wyrok sześciu i pół roku więzienia, mężczyzna czterech i pół roku. Sąd wytknął mu, że przyczynił się do wypadku, bo przez 45 sekund nie zrobił nic, by zatrzymać ekspress.

Sprawa katastrofy kolejowej nie była nagłaśniana. Władza nie zamierzała się chwalić fatalną pracą na kolei i błędami, jakie popełnili jej pracownicy. Nikt nie śmiał publicznie powiedzieć, że gdyby pociągi tamtego dnia się nie spóźniły, to tragedii można było uniknąć.

W Polsce informację o wypadku agencja prasowa podała po pięciu dniach: 16 grudnia 1970 r. Wymieniono z nazwiska wszystkie 30 ofiar oraz trzy osoby ranne: z Gdyni, Gdańska i Niepołomic.

Jeden dramat przyćmił drugi

W kraju bardziej zajmowano się podwyżką cen, strajkami robotniczymi i wydarzeniami na Wybrzeżu, które przeszły do historii, jako „Grudzień 1970 r.” W wyniku represji zginęło wtedy 41 osób, a ranne zostały 1164. Doszło do wymiany elit w PZPR, odszedł Władysław Gomułka i od 20 grudnia 1970 r. nastała era I sekretarza Edwarda Gierka. O tragedii pod Żikoninem nikt już nie wspominał.

Sprawą katastrofy zajmował się Sąd Wojewódzki w Krakowie, do którego wpłynął pozew rodzin zmarłych. Domagali się od Dyrekcji Okręgowej PKP w Krakowie odszkodowania za śmierć bliskich. Sąd oddalił roszczenia, ale skuteczna okazała się rewizja wniesiona do Sądu Najwyższego, który w wyroku z listopada 1972 r. nakazał powtórzyć proces i przyznał rację skarżącym. Uznał, że w sytuacji, gdy Polskie Koleje Państwowe przydzielają wycieczce polskiej, udającej się za granicę wagon osobowy specjalnego przeznaczenia, w którym uczestnicy mają odbyć podróż w obie strony, szkody, jakich doznali w następstwie wykolejenia się wagonu za granicą, mają związek z funkcjonowaniem PKP. Za to należy się rekompensata.

Jaki był nowy wyrok krakowskiego sądu, nie udało się dowiedzieć, bo dziś trudno dotrzeć do starych akt.

Także nie jest łatwe znalezienie członków rodzin Polaków, którzy zginęli w katastrofie. Wyprowadzili się z Krakowa, zmarli, zmienili nazwiska, a może chcieliby wiedzieć, że po wakacjach we wrześniu br., czeska kolej chce w Żikoninie wmurować tablicę poświęconą tragicznie zmarłym.

PKP na razie nie ma oficjalnego zaproszenia. Naszą redakcję o sprawie powiadomiła życzliwa Polakom Czeszka. Dokładny termin uroczystości przekaże nam w najbliższym czasie.

Żikonin
Niewielka wieś na czeskich Morawach, o której pierwsze źródła pisane wspominają już w 1365 roku. Tutaj doszło do trzeciej co do rozmiaru i tragicznych skutków katastrofy kolejowej w Czechach. 11 grudnia 1970 r. na skutek zderzenia międzynarodowego ekspresu Panonia z wykolejonym pociągiem towarowym zginęło tam 31 osób, w tym aż 30 polskich obywateli, głównie z Małopolski .

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska