Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoła: między pruskim drylem a bezstresowym wychowaniem

Maria Mazurek
Dobrzy nauczyciele oznaczają dobre szkolnictwo, a to jest jedyna droga do tego, by nasze społeczeństwo, tak doświadczone przez historię, dojrzało - mówi prof. Andrzej Mania z UJ. Nie ze wszystkich uczniów zrobimy naukowców, lekarzy, prawników. Ale każdemu pomoże, jeśli zaciekawimy go światem i pokażemy, że może podejmować świadome wybory.

Jeśli miałby Pan Rektor wskazać jedną, najważniejszą funkcję szkoły, co by nią było?
Prof. Andrzej Mania: Rozbudzenie ciekawości świata. Jak się ktoś nie nauczy ciekawości świata, to przegra - nawet jak startuje z wyższym IQ. A tego efektu nauczyciele nie uzyskają, jeśli będą, bijąc w łapę linijką, przepytywać z prostej faktografii.

Pan dobrze ocenia polskie szkolnictwo?
Jak pani widzi, już dawno ze szkoły wyszedłem.

Ale co roku trafiają pod Pana skrzydła studenci, którzy szkoły kończą.
Widzę więc nie tyle sposób, w jaki szkoły funkcjonują, ile efekt ich pracy. Z lubością mógłbym więc odpowiedzieć pani, że wszystkie problemy dydaktyczne, jakie pojawiają się na uniwersytecie, to efekt złego szkolnictwa - ale to byłaby odpowiedź spłycająca, wręcz prostacka. Powiem więc bardziej dyplomatycznie: chciałbym widzieć na końcu tej drogi szkolnej - a matura jest symbolicznym końcem - młodych ludzi, którzy niekoniecznie będą wszystko pamiętać, ale będą mieli pewien poziom świadomości i samodzielności, który pozwoli im na wybór odpowiedniej drogi. Tą drogą mogą być studia na Harvardzie - każdy uczeń ma prawo mieć takie ambicje, nawet jeśli w rodzinie one nie występowały , a może być praca rzemieślnicza czy fizyczna. Nikogo nie chcę obrażać - chodzi o to, żeby wykorzystać swój potencjał, znać siebie na tyle, by dokonać odpowiedniego wyboru. Chciałbym widzieć po maturze ludzi dojrzałych, z pasją, z ciekawością świata. A ma pani pewność, że uczniowie kończą szkołę z tą ciekawością?

Raczej mam pewność, że większość z nich kończy szkołę bez niej.
No właśnie, też się boję, że wielu uczniów tą ciekawością nie zostało „zarażonych”. Bo jeżeli w procesie nauczania brutalnie wymusza się karami - czyli na przykład niskimi ocenami - wyuczenie na pamięć podręczników ze wszystkich przedmiotów, a jednocześnie nie daje się uczniowi swobody rozwijania, poszukiwania swoich pasji, to trudno się dziwić, że ten młody człowiek nie czuje, jak ciekawy może być świat. Jeśli tylko uczniom się trochę pomoże, to jeden zafascynuje się biologią i może pójdzie później na studia przyrodnicze, drugiego zaintryguje system polityczny i zostanie świetnym politologiem, a jeszcze inny odkryje w sobie ponadprzeciętny dryg do rozmawiania z ludźmi i opisywania rzeczywistości - wybierze więc dziennikarstwo. Chodzi o to, by pokazać uczniom, ile mają możliwości. My możemy im podpowiadać, ale na końcu to oni wybierają. A o ten wybór trudniej, jeśli ma się głowę wypełnioną samymi datami i formułami. Taki absolwent może co najwyżej tuż po maturze, z głową pełną faktologii, wygrać w teleturnieju samochód, ale za trzy albo cztery lata już ze szkoły nie będzie nic pamiętał.

Przedłużenie zasady 3xZ: zakuj, zdaj, zapomnij. Pamiętam, jak w szkole nie lubiłam historii, wkuwania na pamięć dat, liczebności wojsk, miejsc bitew. I dopiero jako dorosła osoba zrozumiałam, że przecież to przedmiot opowiadający o miłości, nienawiści, żądzy władzy, pieniądzach i zdradach.
Czyli po prostu o silnych emocjach, które przemawiają do każdego z nas. Weźmy Henryka VIII i jego rozliczne żony - czy to nie fascynujące? Historii uczymy się, by mieć świadomość tego, kim jesteśmy. Dlaczego Polska jest taka, a nie inna? Historia uczy postawy patriotycznej - przez patriotyzm rozumiem szacunek do dokonań swojego narodu, ale i świadomość tego, że były w jego dziejach wydarzenia tragiczne, smutne, zawstydzające. Oczywiście, nigdy nie było tak, że cały naród popełniał błędy, zawsze popełniali go konkretni ludzie, ale w świadomości zostaje później taki obraz. Pokazujemy więc historię narodu, ale w tej historii zawsze jest człowiek i o nim powinni nauczyciele opowiadać jak najciekawiej. Na historii dzieci uczą się o wielkich przywódcach, bohaterach - ale przecież oni też byli ludźmi, ze wszystkimi ludzkimi przywarami. Bohater narodowy też kiedyś był zakichanym smarkaczem, później się wykształcił, może trochę chuliganił, ale na końcu został bohaterem. Może takim, który był zmieniającym kochanki kobieciarzem - o tym również warto powiedzieć. Warto szukać tej „ludzkiej” strony. W Stanach Zjednoczonych powstało mnóstwo książek o chorobach prezydentów - część z nich te dolegliwości ukrywała, ale one w jakiś sposób wpływały na ich decyzje, oni nie byli więc do końca wolni. Wiedziała pani na przykład, że Kennedy miał silny uraz kręgosłupa? Bardzo cierpiał i nawet Marilyn Monroe nie była w stanie wyleczyć go swoim dotykiem…

Pokazując uczniom, że wielcy ludzie też mieli swoje problemy, swoje rozterki i może nie zawsze byli tacy „wielcy”, pokazujemy zarazem: każdy z was ma w swoim plecaku buławę marszałkowską. Każdy może w jakiejś, choćby w niewielkiej części, zmienić świat. Wierzę więc, że z historii powinna płynąć doza optymizmu. A jaką szansę daje przecież literatura, jaką geografia! Każdy przedmiot ją daje.

Z innymi przedmiotami też jednak jest ten sam problem jak z historią: nie uczy się ich w ciekawy sposób. Na geografii, skoro już Pan ją wspomniał, głównie wkuwa się mapki konturowe.
Nie ma takiego przedmiotu, którego nie da się źle uczyć. To jest akurat pewne. Można ogłupić człowieka matematyką, a niewłaściwe uczenie języka od samego początku powoduje utrwalenie się błędnych struktur językowych - i już człowiek zostaje, jak kaleka jakaś, do końca życia.

Możliwość zepsucia człowieka jest wyjątkowo duża. A teraz odwróćmy to: wykształcić człowieka, zarazić go ciekawością świata, nauczyć samodzielności jest wyjątkowo trudno. Ja wierzę jednak, że się da. Uparcie w to wierzę.

Jak to zrobić?
Zaciekawić. Owszem, łatwo się mówi… A nauczyciel przychodzi do klasy i ma opowiadać młodej dziewczynie - u której buzują hormony, a jej myśli zajmują problemy z trądzikiem - o wielkiej, heroicznej bitwie pod Grunwaldem. I jak te dwa światy mają się zejść? To jest wielka sztuka. Amerykanie zrobili kilka dobrych filmów na ten temat, gdzie bohater zaczynał pracę nauczyciela i stopniowo pokonywał wrogość uczniów, ich niechęć, czasem chamstwo i prostactwo, budząc w nich zaciekawienie i otwierając ich oczy na przykład na uroki poezji. I nagle okazuje się, że ta poezja - stereotypowo zarezerwowana dla ludzi o słabej naturze - może zafascynować kapitana drużyny futbolowej. To się da zrobić: trzeba tylko dużo czasu, cierpliwości. I trzeba lubić uczyć.

Myśli Pan, że nauczyciele w Polsce lubią uczyć? Że to dobrzy dydaktycy, że są w stanie zaciekawić uczniów światem, że w ogóle im się chce?
Przecież pani doskonale wie, zadając to pytanie, że nie da się na nie odpowiedzieć, używając ogólnej kategorii.

Pytam o Pana obserwacje.
Ja mogę pani podać przykłady bardzo dobrych nauczycieli, ludzi z pasją, zaangażowanych, otwartych, kochających ten zawód. A dlaczego niektóre gimnazja czy licea tak dobrze funkcjonują? Ano dlatego, że są w nich świetni nauczyciele, ludzie z pasją. To nie spadło z nieba. Natomiast rzeczywiście część nauczycieli żyje w poczuciu niespełniania się.

Że nie wyszło im w zawodzie, który chcieli wykonywać, to wylądowali jako nauczyciele?
Tak to nie powinno funkcjonować. Nauczyciele nie powinni wybierać tego zawodu dlatego, że coś im w życiu nie wyszło, ale w sposób świadomy - i tu nie chodzi o świadomość długich wakacji, a tego, że to ważny i piękny zawód, który pozwala na zarażanie innych swoją pasją. To powinna być główna motywacja nauczycieli. Widzę po sobie, jak prowadzę zajęcia: kiedy naprzeciw mnie siedzi zaciekawiony student, to dosłownie rosną mi skrzydła. A jak widzę w jego oczach pustkę, znudzenie - to cóż, wcale nie czuję się zmotywowany. Tyle że ja jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mogę wtedy większą część swojej energii skierować na pracę naukową i powiedzmy, że czuję się zaspokojony w swoich życiowych ambicjach. A nauczyciel szkolny tego komfortu, tej możliwości „ucieczki” nie ma. Kiedy więc nie widzi, że jego praca przynosi efekty, traci motywację.

A jak temu zaradzić?
Myślę, że państwo powinno bardziej docenić nauczycieli, wesprzeć ich.

Czyli więcej im płacić?
Większa płaca zawsze jest miła, bez dwóch zdań. Ale chodzi mi raczej o to, by wytworzyć poczucie, że tę grupę zawodową traktuje się z powagą. Żeby nauczyciele mieli jasny przekaz, że wszyscy wiedzą, jaki to ważny zawód, że od tych ludzi zależy przyszły los społeczeństwa. Wtedy, jak sądzę, coraz mniej będzie pedagogów, którzy wybierają ten zawód z desperacji. Bo zawód nauczyciela naprawdę jest wymagający. Jeśli podchodzi się do niego poważnie, z pasją, to jest również bardzo angażujący - też w wymiarze czasowym, bo tacy nauczyciele pracują znacznie więcej niż te kilkanaście ustawowych godzin lekcyjnych w tygodniu. Zmotywowany nauczyciel będzie angażował się w różne typy aktywności. Pamiętajmy też, że to zawód szczególnie wymagający, z tej przyczyny, że nauczyciel spotyka się z człowiekiem dojrzewającym, przemieniającym się, łatwo poddającym się wpływom rówieśników, a jednocześnie przechodzącym właśnie proces wyrywania się spod władzy rodziców - czasem w idiotyczny sposób. Do młodego człowieka, ze względu na buzujące hormony, ze zdwojoną siłą docierają różne pokusy - i z tym również nauczyciel musi się zderzyć.

Czyli państwo ma nauczycieli łechtać, a nie pilnować ich?
Jeśli odbierzemy nauczycielom pewną wolność w nauczaniu, narzucimy jednolity przekaz - to wątpliwe, by taki dydaktyk kształtował otwartego, świadomego i dojrzałego obywatela. Oczywiście, jeśli nauczyciel jest całkiem antysystemowy - pewnie i tacy się zdarzają, choć rzadko - to w końcu z tego systemu wypadnie. Ale nie można tego zakładać; pilnować pedagogów, narzucać im, jak mają uczyć, z czego mają uczyć. Dobrze, jeśli mają wybór podręczników, jeśli mają dozę swobody. Dobrzy nauczyciele oznaczają dobre szkolnictwo, a to jest jedyna droga do tego, żeby to nasze społeczeństwo - tak doświadczone przez historię - dojrzało. Żebyśmy nie myśleli, że sukces to jest podejrzana rzecz, a życie polega na tym, żeby robić to, co inni, i być - jak inni. Skoro narodziłeś się na tym świecie - to nie tylko dlatego, żeby przetrwać. Jeśli intelekt ci pozwala - zrób coś ponad przeciętność. Szkoła nie może też udawać, że świat się nie zmienia. Wiedza, która jest w niej przekazywana, za kilka lat będzie nieaktualna. Trzeba więc kłaść nacisk, by wyrobić w tych ludziach nawyk szukania informacji, zaglądania do mediów, książek, doszkalania się. Teraz również dużo mówi się o innowacyjności, o start-upach. Czemu nie zaczynać już w szkole? Przecież dziś 12-latek przed komputerem potrafi zagiąć dorosłych, a tych z siwą głową - to już na pewno.

Jakoś mi nie pasuje to, o czym Pan mówi, do modelu pruskiego, na którym opiera się polskie szkolnictwo. Na pewno te dzwonki, oceny, ławki są nam potrzebne?
Biorąc pod uwagę sukces państwa pruskiego, to wie pani...

Ale tego sukcesu nie osiągnęli w dobie start-upów, smartfonów i internetu...
Ja tego systemu, proszę pani, nie gloryfikuję. Ale co proponuje się w zamian? Na przykład ideę bezstresowego wychowania, gdzie dziecku nie można nawet zwrócić uwagi. Jeśli dziecko jest cały czas chwalone, jeśli nigdy nie słyszy, że w czymś zawaliło - to ono później nie radzi sobie z dorosłym życiem. Przez wiele lat, jako do prodziekana Wydziału Prawa, przychodzili do mnie synowie z matkami. Ja nigdy nie pozwalałem matkom wejść do mojego gabinetu.

Dlaczego?
Proszę wyobrazić sobie dwumetrowego chłopaka, prawie zapłakanego, bo mama nie weszła z nim i sam musiał tłumaczyć się, dlaczego coś zawalił… Ja rozumiem, że problem nadopiekuńczości, zagłaskania dziecka ma motywacje w głębokich uczuciach, ale to nie jest dobre - bo buduje iluzję życia, w którym nigdy nie ponosi się porażki. Niech to dziecko czasem się potknie, czasem przewróci. A dostańże raz w życiu tę dwóję! Nie ma również nic złego w tym, że dziecko nauczy się prostych zasad, takich jak punktualność, szacunek do starszych, funkcjonowanie w pewnym porządku. Oczywiście, my musimy dbać o to, by nie być spętanym myśleniem odbierającym swobodę działania i kreatywność. Model pruski jest pewnym zagrożeniem dla tych wartości, przyznaję. Jeśli więc ktoś zaproponuje inny sensowny model - bez dzwonków i ławek - ale w którym będzie dalej się od uczniów czegoś wymagać, to jestem za. Tylko że na razie takiego pomysłu nie ma.

Chyba że chcemy stworzyć komfortową szkołę, w której nie wymaga się od uczniów dyscypliny - ale wtedy musimy przeprowadzić do niej głęboką selekcję i przyjmować tylko dzieci o silnych motywacjach i wysokim IQ. Ale czy to nie byłoby tworzenie wysp szczęścia? Czy nie zaprzeczałoby idei powszechnej edukacji? Szkoła nie powinna być elitarna, elitarni to możemy być tutaj, na uczelni. Szkoły powszechne, jak sama nazwa wskazuje, powinny być powszechne. A więc skierowane do wszystkich: przyszłych noblistów i tych, którzy część życia spędzą w więzieniu na Montelupich - bo wszystkich nie uda nam się przed tym obronić. I pamiętajmy, gdzieś w tym wszystkim są ludzie: różni, niejednakowi. Nie zrobimy z nich wszystkich naukowców, lekarzy, prawników - ale każdemu pomoże, jeśli zaciekawimy go światem i pokażemy, że może podejmować świadome wybory.

***

Prof. Andrzej Mania
Politolog, specjalizuje się w problematyce Stanów Zjednoczonych, od 2008 prorektor ds. dydaktyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Pruski dryl
metoda szkolenia żołnierzy, jaką wprowadził w XVIII w. w Prusach Leopold von Anhalt-Dessau. Polegała na bezwzględnym traktowaniu żołnierzy niewykonujących natychmiast rozkazów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska