Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Wawrowski. Zawsze chcę trafić ze swoją muzyką nawet do przypadkowego słuchacza

Paweł Gzyl
Janusz Wawrowski ze swymi wartościowymi skrzypcami
Janusz Wawrowski ze swymi wartościowymi skrzypcami Fot. Warner Music Poland
Skrzypek Janusz Wawrowski opowiada nam, jak to jest być gwiazdą muzyki klasycznej. I czy to w ogóle możliwe

Czy artysta z kręgu muzyki klasycznej może być gwiazdą popu?
(śmiech) Jest to czasem możliwe. Zdarzają się takie przypadki. Choćby u nas - Małgorzata Walewska - która grywa nawet w serialach. Nie jest to jednak coś, do czego muzycy klasyczni z zasady dążą. Większość twórców kultury wysokiej zdaje sobie bowiem sprawę, że nie muszą dotrzeć do wszystkich. My wiemy, że mamy swego rodzaju ekskluzywny towar, który trafia tylko do elit. Tu nawet nie chodzi o elity finansowe, ale raczej intelektualne i duchowe. Nie każdy jest stworzony do tego, aby cenić muzykę klasyczną, operę czy teatr. Ale jeśli już do tego dojdzie - trudno będzie mu się czymś innym nacieszyć.

Gwiazda pop to ktoś, kto cieszy się uwielbieniem tłumów, a na jej koncertach zdarzają się entuzjastyczne reakcje. Doświadczył Pan kiedyś czegoś takiego?
Oczywiście. Ale nie na taką skalę, jak światowe gwiazdy popu. I cenię to sobie - bo dzięki temu mam trochę prywatności na co dzień. Mam kilku znajomych aktorów i widziałem czasem, jak wysiadali z samolotu, chowając się za ciemnymi okularami i czapeczkami, aby ich nikt nie rozpoznał. Nie wiem czy bym tak chciał żyć. (śmiech) Z drugiej strony euforia po koncercie zawsze jest miła. Oczywiście dużo tu zależy od tego, gdzie trafia się występ. Zdarzało mi się grać plenery - i wtedy był smak takiego wszechogarniającego tłumu i jego uwielbienia.

A wielbiciele rozpoznają Pana na ulicy?
Czasem się zdarza. Ostatnio, kiedy byłem na kursach mistrzowskich w Łańcucie, miałem nieciekawy dzień: nic nie szło po mojej myśli, wszędzie byłem spóźniony, nawet na obiad. W pewnym momencie podchodzi do mnie jakiś policjant, widać, że wyższy rangą, staje przede mną i pyta poważnym tonem: „Pan Janusz Wawrowski?”. Przerażony myślę: „No, jeszcze mandat będę musiał zapłacić lub mnie zamkną w więzieniu”. A on do mnie: „Wie pan, bo ja byłem na pana koncercie pół roku temu i słyszałem, jak pan grał Sibeliusa w łódzkiej filharmonii z Wojtkiem Rodkiem. Chyba się wam dobrze współpracuje?”. Szczęka mi wtedy opadła. Facet rzuca nazwiskami kompozytorów i dyrygentów, więc zna się na rzeczy. Pytam skąd jest, okazuje się, że z Rzeszowa. I dodaje: „Przed chwilą spotkałem tu maestra Kulkę, teraz widzę pana. Chyba coś ważnego się dzieje?” (śmiech) Takie spotkania cieszą - tym bardziej, że są one dowodem na to, że ludzie cenią nas za coś głębszego niż to, co jest w muzyce rozrywkowej.

Słucha Pan muzyki rozrywkowej?
Oczywiście. Słucham bardzo różnych rzeczy: od ciężkiego rocka, wręcz metalu, przez muzykę filmową, po jazz. Staram się też ciągle to spectrum poszerzać i nie deprecjonuję żadnego gatunku. Oczywiście wszystko służy do czegoś innego: w innej sytuacji lubi się słuchać symfonii Brahmsa, a w innej - piosenek Queen.

Rockowi wykonawcy często mówią, że fani opowiadają im, że ich muzyka odmieniła ich życie. Pan też się z czymś takim spotkał?
Tak. Klasyka też prowokuje do głębokich refleksji. Zdarza się, że przychodzą listy od ludzi, w których piszą, że mój koncert spowodował, iż zaczęli inaczej myśleć o swoim życiu, albo że dzięki mojemu występowi ktoś chwycił za skrzypce i zaczął grać. Czasem takie wyznania pojawiają się po wielu latach od takiego wydarzenia. To są najlepsze recenzje, które powodują, że chce się być artystą i robić coś dla innych.

Ostatnia Pana płyta - „Aurora” - była krokiem w stronę bardziej przystępnego materiału. Udało się dotrzeć z tym materiałem do szerszej publiczności?
Myślę, że tak. Bardzo chciałem, żeby ta płyta poprzez dobór repertuaru, który jest z jednej strony ambitny, a z drugiej bardziej zjadliwy, trafiła nawet do przypadkowego słuchacza. Ważna była też długość utworów - sięgnąłem po takie, by ludzie nie mieli czasu znudzić się nimi. Bo trwające godzinę symfonie Mahlera są dla tych, którzy już się wciągnęli w klasykę. A niestety obserwuję u kolegów, nawet tych młodych, brak zrozumienia dla tego, że słuchacz nie zawsze ma cierpliwość, nie jest wrośnięty w tę muzykę. Tymczasem ja uważam, że czasem trzeba mu zaoferować coś bardziej przystępnego, a nie dobierać repertuar na koncerty czy płyty tylko tak, jakbyśmy to my sobie wyobrażali. Są oczywiście miejsce na takie występy - choćby na renomowanych festiwalach, gdzie przychodzi wyrobiona publiczność, która zniesie wszystko. Tam można grać ambitne i długie utwory. Osobiście wolę jednak, kiedy słuchacz przychodzi po koncercie mówi: „To było wspaniałe, ale dlaczego tak krótko?”(śmiech)

Dla większości słuchaczy pozostaje Pan jednak mistrzowskim wykonawcą „Kaprysów” Paganiniego. Teraz właśnie otrzymujemy reedycję tej słynnej płyty. Taki wirtuozerski popis zdarza się raz w życiu?
(śmiech) W zeszłym roku, kiedy wykonywałem cały ten cykl utworów w Lusławicach u Pendereckiego, myślałem nawet, żeby je ponownie nagrać. Ale stwierdziłem, że nie chcę być całe życie kojarzony tylko z jednym kompozytorem. Cóż - „Kaprysy” to ciekawy cykl muzyczny i świetny trening dla skrzypka. Tam jest tyle trudnych problemów technicznych, że jeśli opanuje się ten repertuar, to reszta jest już znacznie łatwiejsza. Dlatego nie rezygnuję z nich. Na najbliższych koncertach będę je jednak łączył z muzyką współczesną, której pionierem przecież był Paganini. On był szaleńcem, który nie bał się ciekawych pomysłów.

No właśnie: niebawem ukaże się Pana wykonanie „Sequenzy” Luciano Berio. Ten utwór ma opinię... niewykonalnego. Jak zatem udało się Panu go zagrać?
Podpisałbym się pod tą opinią. To rzeczywiście wyzwanie dla skrzypka. Ale też dla publiczności. Całe szczęście, że podczas jego wykonania dzieją się różne ciekawe rzeczy - w sensie wręcz teatralnym. „Sequenza” to jedyny utwór w mojej karierze, który zdecydowałem się najpierw nagrać - a dopiero potem wykonać na żywo. Zarejestrowałem go we fragmentach - nie na jeden raz. Na żywo jednak będę się musiał zmierzyć z całością. Ponieważ zapis „Sequenzy” ma 11 stron, trzeba będzie ustawić na scenie kilka pulpitów. Dlatego jego wykonanie będzie również dla mnie zaskoczeniem.

Na czym polega trudność tego utworu?
Po pierwsze: trudno go odczytać i przenieść na nuty. Po drugie: jest długi, trwa kilkanaście minut, koncentracja musi więc być niesamowita. Po trzecie: Berio wykorzystał w nim wiele różnych technik grania, chcąc pokazać cały arsenał możliwości skrzypiec. Po czwarte: niektóre zapisy są bardzo nowoczesne, wprowadzone we wręcz matematyczny sposób. Wiadomo więc jakimi palcami naciskać struny po kolei - ale nie wiadomo, jakie mają to być dźwięki, bo są one dowolne. To jest szalenie trudne dla klasycznie wykształconego muzyka, bo musi on pomyśleć o tej kompozycji w zupełnie inny sposób.

Przygotowuje Pan też inną płytę - koncerty Karłowicza i Sibeliusa.
Karłowicz to moje oczko w głowie. To ciekawa postać, genialna muzyka. Młodo zginął w górach - ale zostawił po sobie jeden z najpiękniejszych koncertów na skrzypce w historii muzyki. Niestety poza Polską jest zupełnie nieznany. Koncert Sibeliusa został napisany w tym samym czasie. Jest jednak wielkim hitem, bardzo znanym na całym świecie. Liczę, że zestawienie tych dwóch kompozycji na jednej płycie pomoże spopularyzować Karłowicza poza granicami Polski. Bo to artyści tworzący dzieła o podobnej jakości.

Nagrania te dokona Pan niebawem z BBC London Philharmonic Orchestrą. Na czym polega wyjątkowość tego ansamblu?
Na uniwersalności - oni słyną z tego, że mają doświadczenie w dużym repertuarze i bez problemu czytają nowe utwory. Poza tym BBC jako jedna z niewielu zachodnich instytucji interesuje się Karłowiczem. Jest więc szansa, że jego koncert może być dobrze odebrany w Anglii, a to potem może się odbić w innych krajach.

Na jakich skrzypcach Pan zagra?
Gram na skrzypcach zakupionych przez Telekomunikację Polską SA w 2001 roku. Pochodzą one z pierwszej połowy XVIII wieku, firmuje je wenecka firma lutnicza Sanctus Seraphin. To instrument wysokiej klasy i cieszę się, że ktoś kiedyś zdecydował, że warto zainwestować w osiemnastolatka i kupić mu takie drogie skrzypce. Kosztowały bowiem wtedy ponad 100 tysięcy złotych. Od tamtej pory ceny takich instrumentów bardzo dynamicznie poszły w górę. Stradivariusy wtedy kosztowały milion euro - a dziś około dziesięciu milionów euro. To jednak świetna inwestycja: wartość instrumentów rośnie znacznie szybciej niż wartość srebra, złota czy platyny - bo aż o kilka tysięcy euro rocznie.

Mamy w Polsce jakiegoś Stradivariusa?
Nie. Tymczasem Anglia, Rosja, Niemcy czy Francja mają po kilka czy nawet kilkanaście. Ale mają je też takie kraje, jak Grecja czy Gruzja. Polska nie ma żadnego Stradivariusa od czasów II wojny światowej. A wcześniej mieliśmy. Zostały jednak wykradzione, wywiezione i nigdy ich nie oddano. Nikt nie zatroszczył się o to, aby postarać się, by je odzyskać w ramach rekompensaty. Jesteśmy jednak już na tyle zamożnym państwem, że powinniśmy zainwestować w taki instrument. Wypożyczając go muzykom, promuje się przecież kraj. Pojawia się zainteresowanie mediów i melomanów danym artystą i jego instrumentem. A jeśli gra muzykę polską - to i polską kulturą. Dlatego korzyści są ogromne.

Myśli Pan, że doczekamy się zakupu Stradivariusa w Polsce?
Na pewno. Mamy już elitę, której nie wystarcza tylko disco-polo, kino i popcorn. Może jestem niepoprawnym optymistą, ale wierzę, że skoro potrafimy budować drogi i stadiony, to stworzymy też kiedyś kolekcję wspaniałych instrumentów. Mam nadzieję, że skarb państwa też się tym zainteresuje i będzie wspierał prywatnych sponsorów.

Janusz Wawrowski
Jeden z najbardziej utalentowanych skrzypków klasycznych w Polsce. Jest laureatem wielu krajowych i międzynarodowych konkursów. Występuje jako solista na koncertach kameralnych i symfonicznych w największych salach w kraju i Europie. Nagrywa dla koncernu Warner.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska