Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Falkowski w Lanckoronie, czyli: Moim życiem rządzą nieprzewidziane zdarzenia i przypadek

Dominika Zaręba
Krzysztof Falkowski w swojej stodole
Krzysztof Falkowski w swojej stodole Dominika Zaręba
Lanckorona to jest góra. Żyjemy sobie na górze, która jest dość stroma, czyli zawsze idzie się albo pod górę albo z góry. Wszystko jest krzywe. Wywiad z Krzysztofem Falkowskim, aktorem, reżyserem, założycielem teatru animacji w Lanckoronie.

Skąd się wziąłeś w Lanckoronie?
To dość przypadkowa historia. Staram się w życiu wykorzystywać różne możliwości, które dają mi nieprzewidziane zdarzenia. Do Lanckorony przyjechałem jesienią 2006 roku przez przypadek. Przywiozłem tu koleżankę z teatru - Dorotę, która miała coś do załatwienia. Poszliśmy do Cafe „Pensjonat”, usiedliśmy na kawie, rozkoszowaliśmy się widokiem. Spacerując natknąłem się na opuszczony dom, można powiedzieć - ruinę. Spodobała mi się ta ruina w uliczce, zaryzykowałem i ją kupiłem...

Podczas pierwszej w życiu wizyty w Lanckoronie stwierdziłeś, że kupujesz tutaj dom?
Tak... (śmiech). Wiedziałem, że jest to dość ryzykowna sytuacja, bo kupiłem dom za pieniądze, których nie miałem, czyli na kredyt. Od dzieciństwa na wakacje wyjeżdżałem na wieś do dziadków i dla mnie wieś była miejscem, gdzie się jednocześnie odpoczywa i pracuje. Lanckorona była idealna do spełnienia marzenia - widoki, bliskość Krakowa i ta drewniana architektura...

Urodziłem się Bielsku Podlaskim. Z dzieciństwa pamiętam zabudowę drewnianą mojego przygranicznego miasta na Podlasiu. Dziś w Bielsku Podlaskim już nie ma tej drewnianej zabudowy, pozostała na starych fotografiach. Natomiast w Lanckoronie zachowała się w sposób naturalny... Może było trochę tak, że chciałem tutaj przenieść czas z dzieciństwa.

Na początku dom był pomysłem na miejsce letniskowe?
Od początku było to miejsce wypoczynku, ale także pracy nad moimi projektami teatralnymi. Jednocześnie marzyłem o stodole, w której zrobię teatr. W 2010 roku na swojej ulicy Targowej zobaczyłem kartkę z napisem „Sprzedam” powieszoną na stodole, 40 metrów od mojego domu. Po pierwszym spotkaniu z właścicielami podjąłem decyzję, że kupuję tę stodołę.

A potem pojawił się jeszcze trzeci dom przy ulicy Targowej?
Tak, to było w ubiegłym roku. Wiedziałem, że zrobię teatr i pracownię lalkarską w stodole. Niespodziewanie naprzeciwko mojego domu było do sprzedania malutkie gospodarstwo z drewnianym domkiem. Moja wyobraźnia zaczęła znowu pracować i pomyślałem sobie, że fajnie byłoby mieć galerię na prace scenograficzne, lalki, rzeźby ruchome. I mogłaby to być forma miejsca na warsztaty teatralne, dom spotkań, galeria lalek.

I tak stałeś się właścicielem całego zakątka przy ulicy Targowej, pięknego, teatralnego...
Chcę w swoim zaułku materializować wyobraźnię w działania teatralne i parateatralne, realizować zawodowe pomysły. Ten zaułek ma być miejscem spotkań i inspiracją dla ludzi do twórczych.

Pierwszy spektakl, który zrobiłeś w Lanckoronie w ubiegłym roku pt. „Na wozie” był zainspirowany miejscowością oraz twórczością Kazimierza Wiśniaka.
W 2014 roku poznałem Kazimierza Wiśniaka. Powiedziałem mu o swoim pomyśle na przedstawienie. I po pół roku była już premiera sztuki dla dzieci - o kurczaku, który wykluł się z pisanki i wędruje przez Lanckoronę. W spektaklu widzimy cztery pory roku, które oprawił scenografią wielki Kazimierz Wiśniak. Spektakl jest grany w całej Polsce...

Sam tworzysz wszystkie elementy przedstawienia, lalki, wymyślasz postaci?
W początkowej fazie sam wymyślam wszystko, całą strukturę, projekt - scenariusz, postaci, lalki, muzykę. Wszystko powstaje jednocześnie, intuicyjnie. Natomiast często współpracuję z artystą plastykiem i aranżerem muzycznym. Tak było w przypadku spektaklu „Na wozie”.

Wkrótce w Lanckoronie wystawisz spektakl „Złota ryba”. Będzie to pierwsze przedstawienie w twojej stodole podczas Festiwalu „Romantyczna Lanckorona”, 21 sierpnia.
Tak, wcześniej myślałem, że najpierw muszę stodołę wyremontować, a potem organizować tam przedstawienia. Chyba się myliłem. Może trzeba zacząć w naturalnym klimacie stodoły, niezmienionym, nieodrestaurowanym. Zobaczymy jak to wydarzenie zostanie przyjęte.

A później , we wrześniu, będzie w stodole pierwszy koncert zespołu Naked Mind - bandu założonego w Lanckoronie przez skrzypka Michaela Jonesa i songwritera Michała Augustyniaka vel Limboski.
To będzie pierwszy koncert w stodole, 9 września.

Opowiedz swoją historię, jak znalazłeś się w teatrze, jak to się stało, że zostałeś aktorem? Kiedy zainteresowałeś się teatrem i do tego jeszcze lalkowym?
Przygoda z teatrem była sprawą przypadku, tak jak z Lanckoroną. Kiedy miałem 19 lat do Bielska przyjechała Mariolka, studentka lubelskiej uczelni, której marzeniem było stworzenie przedstawienia teatralnego, „Tanga” Mrożka w domu kultury. Miała już obsadę, poprosiła mnie, abym jej przewiózł mebel do spektaklu, lustro - toaletkę. Wiozłem jej to lustro gdy zaproponowała mi rolę w przedstawieniu, bo brakowało jednego aktora. Była to rola Edka, najbardziej interesująca w spektaklu. I ja, wcześniej nie mając żadnego kontaktu ze sceną, wystąpiłem w tym przedstawieniu...

Naprawdę? Nie recytowałeś nawet wierszy na szkolnych akademiach?
Byłem człowiekiem tak wstydliwym i zakompleksionym, że scena była daleko ode mnie. Poza tym nie byłem też najlepszym uczniem w szkole podstawowej i średniej. I okazało się, że jak wystąpiłem na scenie, wcielając się w postać Edka, to bardzo mi się to spodobało. Występ doceniła też publiczność gromkim śmiechem (śmiech). Z zespołu aktorskiego, z pierwszego przedstawienia, tylko ja zajmuję się tym zawodowo. Potem zacząłem brać udział i wygrywać konkursy recytatorskie. Czułem intuicyjnie, że skoro jest to moja droga, postawię wszystko, skupię całą swoją siłę by zająć się aktorstwem. Podjąłem decyzję by zdawać do szkoły teatralnej...

A jak trafiłeś do Krakowa?
Przyjechałem na dyplom do Teatru Groteska. W Grotesce pracowałem dziesięć lat, zagrałem w 23. premierowych przedstawieniach, pracowałem jako asystent u różnych reżyserów, wyreżyserowałem dwa spektakle.

Ja cię pamiętam z Krakowa jak na Rynku na małej scenie czarowałeś marionetkami Michaela Jacksona, Tiny Turner, Elvisa Presleya. Dzieci siedziały zafascynowane... Dorośli zresztą też.
Mam lalki gwiazd muzyki popularnej, marionetki, lalki na niciach. Stworzyłem pierwszego Elvisa Presleya. Wiadomo, lalka taka musi odzwierciedlać przynajmniej w jakimś tam stopniu oryginalny ruch, charakter postaci. Gdy wyszedłem na krakowski Rynek z moimi marionetkami okazało się, że są widzowie, którzy chcą takie widowisko oglądać i zacząłem tworzyć następne lalki. Powstała ich potem cała seria.

Wróćmy jeszcze do Lanckorony. Czym jest dla ciiebie?
Lanckorona to jest góra. Żyjemy sobie na górze, która jest dość stroma, czyli zawsze idzie się albo pod górę albo z góry. Wszystko jest krzywe. Stolarze pod szefostwem Edka, którzy mi remontowali dom, pytali: „do wagi, czy ze spadkiem”? Okazało się, że to można połączyć. Że będzie „do wagi i ze spadkiem” w jednym (śmiech). I trochę tak tu jest. Poza tym życie jest bliskie naturze. Trzeba popracować fizycznie, skosić trawę...

Nie da się po prostu przyjechać, pić kawę, filozofować i oglądać widoki?
Trzeba wykopać stawik, pociąć drzewo, żeby było czym rozpalić w kominku. Schody trzeba sobie ułożyć z kamieni. To wszystko wykonywane tak blisko natury, przybliża nas do życia naszych przodków, którzy przez tysiące lat żyli tylko z ziemi, byli związani z przyrodą i porami roku. W Lanckoronie jestem bliżej tego naturalnego, pierwotnego rytmu. Lanckorona jest też miejscem w jakiś sposób samowystarczalnym. Wczoraj potrzebowałem blachę do kominka i znalazłem skład blachy o różnych grubościach niedaleko od Lanckorony. Albo kiedy indziej - chcę kupić stare bele drewniane, jadę przez Izdebnik i patrzę - leżą. Zajeżdżam do właściciela, pytam. Kwestia tylko dogadania ceny. Biorę, przyjeżdżam, stawiam. Wszystko jest na miejscu.

W Lanckoronie też jest bardzo dużo niebanalnych ludzi, którzy kierują się przyjemnością życia, czerpią z tego miejsca radość. Można tu spotkać ludzi, którzy są świetnymi muzykami, malarzami, naprawdę zetknąć się z artystami ze światowego obiegu, tak po prostu, w kawiarni, na ulicy. Lanckorona jest przez to jest jeszcze bardziej magiczna... Obcowanie z takimi ludźmi sprawia przyjemność. I mówię tu zarówno o przyjezdnych jak i miejscowych.

Magia?
Tak, jest coś magicznego w Lanckoronie. Kiedy spotykam tutaj różnych ludzi, jest dużo wzajemnej inspiracji. Oprócz tego, tak jak powiedziałaś kiedyś, w Lanckoronie mamy duży świat w małym świecie.

Odkąd zaczęłam tutaj spędzać więcej czasu i tworzyć różne rzeczy - dużo się nauczyłam od ludzi miejscowych.
To jest realizm magiczny w czystej postaci. W Lanckoronie wiele osób i rzeczy ma w sobie jakąś tajemnicę. Coś nieodgadnionego...

Marquez mógłby sobie tutaj poszaleć z historiami...
Myślę, że to jest właśnie magia miejsca. Zagadki, które zawsze będą nieodgadnione. Choćby taka - czy istnieje tunel z Rynku do ruin zamku. Niektórzy mówią, że jest, a inni, że nie ma mowy.

Słyszałam, że to już pewne, że jest (śmiech). Już go znaleźli, ale jest zasypany.
Ano właśnie. Czyli, że jest, ale jeszcze zasypany, czyli do końca jeszcze nie jest (śmiech). Ja kiedyś kopiąc w ogródku znalazłem austriacką monetę z 1800 roku. Ale gdzieś ją zgubiłem, może ktoś inny ją kiedyś znajdzie...

***
Lanckorona
Wieś w województwie małopolskim, w powiecie wadowickim, oddalona o 36 km od Krakowa i 7 km od Kalwarii Zebrzydowskiej. Lanckorona w latach 1366-1934 posiadała prawa miejskie.

Lanckorona była niegdyś ulubionym miejscem wypoczynku malarzy, pisarzy i artystów. Ta moda powraca, bo Lanckorona nadal jest jedną z najpiękniejszych wsi w Małopolsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska